Zagrał w filmach „Sala samobójców. Hejter”, „Kryptonim Polska”, „Chrzciny”. Najnowszy, „Freestyle”, walczył o Złote Lwy. Maciej Musiałowski jest również utalentowanym wokalistą, a od jakiegoś czasu… właścicielem zamku. I wszystko to udało mu się osiągnąć przed 30. urodzinami. Jego życiowe motto? Marzeń nie warto odkładać na później.
W zeszłym roku kupiłeś zamek w Domanicach na Dolnym Śląsku. Podejmowanie tak odważnych decyzji w tak młodym wieku wymaga nie lada odwagi i dojrzałości. Podobne marzenia ludzie zwykle realizują w wieku 50 lub 60 lat.
Nie chcę czekać do emerytury, żeby spełniać swoje marzenia. Nie chcę tracić tych 20 czy 30 lat. O tym, by zamieszkać w zamku, marzyłem od wczesnego dzieciństwa. I to była bardzo przemyślana decyzja. Przez rok szukałem odpowiedniego miejsca. Oczywiście teraz muszę włożyć sporo wysiłku, aby to miejsce znów zaczęło żyć. Zamek potrzebuje generalnego remontu, a to wymaga funduszy. Wszystkie zarobione pieniądze inwestuję w jego renowację. Założyłem sobie, że ten rok będzie bardzo intensywny. Potrafię mieć pięć koncertów w ciągu kilkunastu dni, jestem na dwóch planach jednocześnie, nagrywam płytę, a w dodatku w związku z renowacją zamku odbywam wiele spotkań i podejmuję mnóstwo decyzji. Jest masa pytań, na które muszę znaleźć odpowiedzieć. Czasem mam napady lęku, że natłok obowiązków jest zbyt duży. Chciałbym nauczyć się mniej przejmować, odpuszczać. Staram się pamiętać, że robię wszystko najlepiej, jak potrafię, a kiedy popełniam błędy, wybaczać sobie, bo wiem, że one są wpisane w tę drogę. Cały czas uczę się nowych rzeczy i słucham ludzi, którzy mają więcej doświadczenia niż ja. Mówię wtedy szczerze: „Słuchaj, robię to pierwszy raz, jestem tym wykończony, podjąłem taką decyzję, ale jeśli uważasz, że jest zła, to po prostu mi to powiedz”.
Maciej Musiałowski w zamku w Domanicach (Fot. Paulina Dzikowska)
Młodym ludziom z twojego pokolenia często zarzuca się, że nie chcą się starać, bo są przyzwyczajeni, że zawsze wszystko przychodziło im łatwo. Marzenia smakują lepiej, kiedy wymagają wysiłku?
Przy spełnianiu marzeń najważniejszy jest właśnie ten trud. Znam bardzo wielu bogatych ludzi, którzy są nieszczęśliwi, ponieważ ich marzenia trwają sekundę. Oni marzą o czymś i za chwilę to mają. Nie doświadczą tej całej gamy fantastycznych nastrojów i kolorów, które sprawiają, że to marzenie jest ciężkie od przeżyć. Ten trud jest wspaniały, choć czasem też stresujący. Zawsze możesz na swojej drodze spotkać ludzi, którzy będą ci rzucać kłody pod nogi.
I mówić, że się nie da, bo nie?
Należę do jednego z pierwszych pokoleń urodzonych po 1989 roku. Wychowaliśmy się w wolnym kraju, dużo podróżujemy, obserwujemy różne społeczeństwa i systemy. Mam wrażenie, że część ludzi wychowanych w poprzednim ustroju w ogóle nie widzi potrzeby zmiany. A to przecież ludzie tworzą zasady, one są umowne i wymagają ciągłego rozwoju, bo świat się zmienia.
System próbowałeś też zmieniać w szkole filmowej, za co kilka razy byłeś skreślany z listy studentów.
Dostanie się do Łódzkiej Szkoły Filmowej było dla mnie wielkim wydarzeniem. A kiedy jesteś na swoich wymarzonych studiach i tam jeden z profesorów, który ma cię uczyć wrażliwości, jest na tyle agresywny, że dziewczyny mdleją przed wejściem na zajęcia, a chłopaki trzęsą się z przerażenia – to myślisz sobie, że nie tak chcesz przeżyć jeden z najpiękniejszych okresów młodości. Wtedy się buntujesz. Przecież te studia były dla nas.
Jest we mnie coś, co nie pozwala mi bezczynnie patrzeć na czyjeś niemoralne zachowanie. Nie umiem przejść obojętnie, bez względu na konsekwencje. Ale dzięki temu, że wtedy powiedzieliśmy „dość”, dziś z kolegami i koleżankami z roku zgodnie możemy stwierdzić, że to była dla nas jedna z najważniejszych lekcji. Zawieszonych zostało wtedy trzech agresywnych profesorów. Postawiliśmy granice i zapoczątkowaliśmy jakąś zmianę. I to bez Internetu, opisywania sprawy w gazetach i mediach społecznościowych. Wierzę, że każdy z nas ma wpływ na otaczający nas świat, i cieszę się, że byliśmy w stanie zareagować w czasie rzeczywistym.
Trzeba pamiętać, że ofiarami rewolucji mogą paść też niewinne osoby. Tak było dwa lata temu, kiedy pracownicy Łódzkiej Szkoły Filmowej zostali oskarżeni w mediach o mobbing i przemoc. Niestety, dostało się też wtedy profesorom cieszącym się uznaniem i autorytetem wśród studentów.
(Fot. Michał Szczepański)
Wyrzucali cię ze szkoły, ale potem dzwonili, żebyś wrócił. Dlaczego?
Dużo grałem od pierwszego semestru, ale głównie były to filmy studenckie. Pamiętam, że pewnego razu po zagraniu głównej roli w filmie dyplomowym studenta reżyserii zostałem zaproszony na omówienie reżyserskie, gdzie zazwyczaj spotykają się dziekani innych wydziałów, z którymi na co dzień nie miałem kontaktu. To właśnie dzięki temu spotkaniu uzyskałem wsparcie profesorów, którzy docenili moją obecność w szkole. Stałem się wtedy studentem Łódzkiej Szkoły Filmowej, a nie tylko Wydziału Aktorskiego, na którym nie byłem zbytnio pożądany, ponieważ sprzeciwiałem się panującym tam agresywnym praktykom. To dzięki wsparciu profesorów z innych wydziałów zostałem w szkole.
Potrzebujesz w swoim życiu autorytetów?
Każdy ich potrzebuje, ważne tylko, żeby wybierać je z głową. Uwielbiam słuchać historii starszych ode mnie ludzi, które są oparte na ich doświadczeniu, spokoju i elegancji. Kiedy przygotowuję się do roli i w ramach reaserchu mam przeczytać jakąś książkę, to jeśli to możliwe, staram się spotkać z jej autorem. To wspaniałe i cenne móc trafiać w swoim życiu na inspirujące i mądre osoby. Jedną z nich jest na pewno mój serdeczny przyjaciel i mistrz, prof. dr hab. Mariusz Grzegorzek. Ale wiek nie jest też żadnym gwarantem mądrości, co doskonale pokazuje sytuacja w naszym kraju. To, co myślą i mówią moi rówieśnicy, jest dla mnie bardzo ważne.
Dziś młodzi ludzie są bardzo świadomi, dużo czytają, interesują się ekologią i polityką. Sposób podejścia do życia mojego przyjaciela, Dominika Sadocha, działa na mnie kojąco, bardzo często mnie uspokaja. Staram się też uważnie słuchać mojego dziewięcioletniego brata Adama. Jego dziecięca prawda jest niebywała. Kiedy w niedzielę przyjeżdżam do mamy na rodzinny obiad, będąc po ciężkiej pracy na planie filmowym, gdzie przez pół nocy zabijałem innego bohatera – jestem emocjonalnie wykończony. Wtedy przychodzi do mnie mój mały braciszek i mówi: „Wszystko będzie dobrze”. Myślę sobie, że tak, on ma rację. Dopóki jestem zdrowy, wszystko będzie dobrze. Traktuję to jak naukę od mistrza.
(Fot. Michał Szczepański)
Co jest teraz dla ciebie najważniejsze?
Na pewno chcę mocno się skupić na rozwoju działalności zamku w Domanicach. Powstaną tu konwersatorium, galeria i restauracja. Muszę nauczyć się, jak tym wszystkim sprawnie zarządzać. Zawsze chciałem mieć też tożsamość akademicką, to znowu przez chęć obcowania z inspirującymi ludźmi. Myślę o doktoracie z literatury, filozofii albo dyplomacji. Mam już nawet kilka pomysłów, na czym mógłbym się skupić w swojej pracy.
A w zamku chciałbym założyć kiedyś szkołę platońską zarówno dla dzieciaków z domów dziecka, jak i z bogatszych domów. Zależy mi na tym, aby stworzyć miejsce, do którego ja sam zawsze chciałem trafić. Uważam, że system szkolnictwa często nie wykorzystuje potencjału uczniów i studentów, starając się rozwijać ich bardzo ogólnie, zamiast skupiać się na ich najmocniejszych stronach i w tym kierunku ich kształcić. System powinien dopasowywać się do nowych pokoleń dzieci i młodzieży, które dynamicznie się zmieniają.
Maciej Musiałowski w zamku w Domanicach (Fot. Paulina Dzikowska)
Zamek ma być też miejscem, gdzie będą mogli rozwijać się młodzi artyści.
Gdzie absolwenci uczelni artystycznych z całego świata będą mogli spotkać się z mecenasami sztuki oraz innymi artystami, aby wzajemnie się inspirować i rozwijać. W galerii, która powstanie dzięki działalności mojej fundacji, chciałbym pokazywać dyplomy malarzy, rzeźbiarzy, grafików i rysowników, by nadać im znaczenie nie tylko akademickie, ale także czysto artystyczne.
(Fot. Paulina Dzikowska)
Skoro o mecenasach sztuki mowa, gdzie warto ich szukać, jeśli jest się młodym artystą?
Jest to jedna z tajemnic, nad której rozgryzieniem ciągle pracuję. Moim zdaniem najlepszą opcją jest pojawianie się na wystawach, chodzenie do teatrów i uczestniczenie w świecie kultury i sztuki. W moim życiu ostatnio pojawiła się Beata Drzazga, która ma ogromną wiedzę o biznesie i zamiłowanie do sztuki. Obecnie pomaga mi zorganizować Festiwal Sztuk Zjednoczonych w Zamku w Domanicach. Bez niej najprawdopodobniej festiwal nigdy by się nie odbył, dlatego cieszę się, że to miejsce przyciąga tak wspaniałych ludzi.
Pierwsza edycja Festiwalu Sztuk Zjednoczonych odbędzie się na zamku już w sierpniu tego roku [wywiad z Maciejem Musiałowskim ukazał się we wrześniowym numerze „Zwierciadła” 2023 – przyp. red.]. Jaka jest właściwie jego idea?
Sztuka nie ma granic, potrafi pięknie łączyć, dodawać pewności siebie i prowokować do rozmowy. Sam akt tworzenia i radość, jaką za sobą niesie, są moim zdaniem dużo ważniejsze niż to, co ostatecznie powstanie. O tym ma być ten festiwal. Ma łączyć artystów z różnych dziedzin sztuki: muzyki, malarstwa, teatru, tańca, performance’u czy filmu. W planach mamy między innymi koncerty, spektakle teatralne, warsztaty taneczne, medytację, spotkania z aktorami i reżyserami, którzy będą dzielić się z festiwalowiczami swoim doświadczeniem. Tu widz sam będzie mógł poczuć się jak artysta.
(Fot. Paulina Dzikowska)
Czy w działalność zamku zamierzasz angażować lokalną społeczność?
Tak, naturalnie. Lokalna społeczność jest jedną z najcenniejszych wartości, jaką poznałem dzięki pojawieniu się na zamku. Pierwszym kontaktem, jaki tu nawiązałem, był ten z paniami z Koła Gospodyń Wiejskich. Rozmawiałem też z panią ze szkoły muzycznej z miasteczka obok o tym, żeby dzieciaki, które się tam uczą, grały na organizowanych w zamku wydarzeniach. Mam wrażenie, że tu ludziom bardziej się chce. Zaobserwowałem, że z dużo większym zainteresowaniem i pasją rozmawiają o współpracach artystycznych niż mieszkańcy w dużych miastach.
Jakiego marzenia jeszcze nie chciałbyś odkładać na później?
Tego o posiadaniu dzieci. Marzę, by wypełnić zamek rodziną. Zawsze miałem bardzo silny instynkt tacierzyński, który teraz testuję, opiekując się 20 lat młodszym bratem. Chciałbym zostać ojcem, nie wiem tylko, czy będą to moje biologiczne dzieci, czy może zdecyduję się na adopcję. Jest przecież wiele sposobów, dzięki którym można zostać spełnionym rodzicem, a ja nie chciałbym zamykać się na żaden z nich.
(Fot. Paulina Dzikowska)
Czy twoi znajomi są na podobnym etapie życiowym co ty?
Większość z nich tak, chociaż część do pewnego momentu nie rozumiała mojej chęci założenia rodziny. Tak jak ja starają się żyć chwilą i cieszyć się małymi rzeczami. Na przykład teraz razem obserwujemy, jak zamek w Domanicach znów zaczyna żyć. Cieszymy się myciem okien, odkrywaniem dębowego parkietu, który przez 30 lat był zakurzony, pastujemy go woskiem pszczelim i patrzymy, jak ponownie nabiera blasku.
Czego chciałbyś nauczyć swoje dzieci?
Dzieci przychodzą na świat ze swoim charakterem. Chciałbym, żeby się w siebie wsłuchiwały, miały otwarte umysły, szukały swojej drogi. Moim marzeniem jest im w tej drodze towarzyszyć, być ich przewodnikiem, a na pewnym etapie stać się ich przyjacielem. Myślę, że będę fajnym, obecnym ojcem. Szczęśliwym już z samej możliwości spędzania czasu z dzieckiem, obserwowania, jak rośnie i jak się zmienia.
O jakim świecie marzysz dla nich i dla siebie?
Wolnym i bez granic. Z zachowaniem lokalnej kultury, państwowości, ale też otwartym, bo wszyscy jesteśmy ludźmi i żyjemy na jednej planecie. Chciałbym, abyśmy bardziej o nią dbali. Czuję ogromny niepokój, kiedy słyszę o kolejnych doniesieniach dotyczących ocieplenia klimatu. Na tyle, na ile pozwala mi czas, wspieram lokalne ekologiczne inicjatywy, segreguję śmieci, nie kupuję w sieciówkach, chciałbym też przestać jeść mięso. Jestem pewny, że te wszystkie z pozoru drobne decyzje mają ogromne znaczenie dla świata.