W „Totemie” 41-letniej Lily Avilés o śmierci praktycznie się nie mówi. Ale jej obecność czuć niemal w każdej scenie. Meksykańska reżyserka na przykładzie licznej rodziny pokazuje nam, że gdy śmierć dopomina się o jedną tylko osobę, tak naprawdę zaczyna chorować cała rodzina.
Bohaterowie „Totemu” bardzo dbają o to, żeby nie używać słowa „śmierć”. O tym, że dobiegający trzydziestki Toma wkrótce umrze, mówi się naokoło. Dorośli próbują udawać, że śmierci nie ma. Pytanie tylko, czy chcą w ten sposób chronić kruchą psychikę dzieci, czy też swoją własną?
– Podczas moich podróży zauważyłam, że ludzie komunikują się ze sobą na trudne tematy, tworząc specjalny, fikcyjny język. W Meksyku dodajemy po prostu jakieś sylaby do normalnych słów, żeby w ten sposób dzieci nie wychwyciły, o czym faktycznie mówią ich rodzice – mówi mi Lila Avilés, kiedy rozmawiamy na El Gouna Film Festival w Egipcie. W jej filmie jest scena, w której rodzeństwo debatuje na temat tego, czy powinni zmusić Tonę, który odmówił chemioterapii, do leczenia.
„Totem” (Fot. materiały prasowe Nowe Horyzonty)
„To jego życie i jego decyzja” – przekonuje jego brat. „Przecież nie możemy mu tak po prostu pozwolić odejść, bez próbowania wszystkiego, co może dać jakiś efekt!” – upiera się siostra. Avilés te dialogi służą do pokazania, że bohaterowie nie radzą sobie nie tylko z odchodzeniem brata, ale i z własną bezsilnością. Uświadomienie sobie, że jedyne, co mogą zrobić, to zaakceptować wyrok losu, jest dla nich wyjątkowe trudne. Zagłuszają poczucie bezsilności na różne sposoby: alkoholem, odpędzaniem złych duchów, koncentrowaniem myśli na innych czynnościach. Kamera jest jednak bardzo blisko twarzy bohaterów, którzy nie potrafią przed nią ukryć zdradzających ich emocje tików, min, ukradkiem puszczonej łzy.
Momentami film przypomina dokument, w którym ważniejszy od rozwoju fabuły jest nastrój momentu i uchwycenie detali bujnej scenografii i kostiumów. To ciekawe, bo ekranowa rodzina jest zwesternizowana, to inteligenci, którzy wydają się myśleć racjonalnie o świecie. Ale tam, gdzie racjonalizm nie jest w stanie przynieść pocieszenia, zaczyna się odbijanie w stronę mistyki i sprowadzanie do domu szamanki, która obiecuje przegonić Złego i przywrócić dobrą energię. Gdy oglądamy, jak manierycznie podchodzi do swojego zadania, trudno nie powstrzymać uśmiechu. A jednocześnie nie wykazać się empatią wobec bohaterki, która chwyta się, czego może, żeby pomóc bratu.
„Totem” (Fot. materiały prasowe Nowe Horyzonty)
Kiedy pytam Avilés, skąd tak dokładnie zna ludzkie zachowania w tak ekstremalnej sytuacji, odpowiada, że doświadczyła jej w życiu prywatnym, ale nie chce wchodzić w szczegóły. – Ten film miał być prezentem dla mojej córki. Chciałam wrócić do czasów dzieciństwa, żeby przypomnieć sobie, jak to jest, kiedy jesteśmy wyjątkowo krusi i podatni na zranienie – opowiada.
To cofnięcie się do lat dzieciństwa wpłynęło też na sposób opowiadania jej filmu. Reżyserka chciała, żeby widz miał perspektywę małego dziecka, które słyszy fragmenty rozmów, nie wszystko rozumie, coś sobie próbuje z nich poskładać, ale nie ma pewności, czy to, co złożyło, oddaje rzeczywistość.
„Totem” (Fot. materiały prasowe Nowe Horyzonty)
Na świat patrzymy więc oczami siedmioletniej Sol, która przypatruje się, jak jej liczna rodzina wyprawia przyjęcie urodzinowe dla Tomy. Dziewczynka wchodzi za innymi bohaterami w najdziwniejsze miejsca: świadkuje, jak jej matka sika do zlewu, ciotka myje włosy, a inni członkowie jej rodziny wciąż coś podjadają. – Współczesne kino jest bardzo wygładzone. Wszystko jest w nim wyczyszczone i piękne, co sprawia, że bohaterowie stoją daleko od swojej biologii, jakby zapomnieli, że mają swoje ludzkie potrzeby. A ja chciałam, żeby biologia się w „Totemie” wybijała, bo to film o śmierci. A żeby mówić o śmierci, to trzeba być żywym – tłumaczy Avilés.
Sol porusza się po wielkim domu, który obfituje w tyle zakamarków, że ma się wrażenie, jakbyśmy weszli do labiryntu. A bohaterowie wchodzą między sobą w interakcje naśladujące prawdziwe życie. Jak w scenie, w której dziewczynka rozkłada pod oknem poduszki z kanapy, a matka nakłania ją do przywrócenia ich na miejsce. – Wiele z nich było improwizowanych. Chciałam, żeby aktorzy poczuli się ze sobą na tyle swobodnie, żeby zaczęli na siebie reagować. Żeby to osiągnąć, kręciłam długie ujęcia, czekając, co się wydarzy. Gdy ekipa zapomniała o tym, że kamera jest włączona, powstawały ciekawe rzeczy – mówi Avilés.
„Totem” (Fot. materiały prasowe Nowe Horyzonty)
Reżyserka postarała się też, żeby jej film nie był szantażem emocjonalnym, dlatego Tony właściwie nie oglądamy w pierwszej części filmu wcale. Jedynie się o nim mówi, ale się go nie pokazuje. A najbardziej wzruszające są te momenty, w których tematem nie jest jego odchodzenie. Jak w scenie, w której Sol razem ze swoją matką daje choremu ojcu urodzinowy prezent - to występ taneczny w przepastnym kostiumie. Ładunek emocjonalny tej sceny jest ogromny, choć nikt nie płacze, nikt się nie żegna, nikt nie rozpacza. Wszyscy mają uśmiech na ustach.
Avilés jest świadoma, co i w jaki sposób wpływa na widzów. Jej film pomyślany jest tak, że oglądając go, zadajemy sobie pytanie, czy wyprawiana z pompą impreza to urodziny czy też raczej ostatnia wieczerza? Czy to celebracja życia, czy nietypowa stypa, na której opłakuje się śmierć, która dopiero ma nadejść? Powitanie kolejnego roku życia czy raczej pożegnania lat przeżytych do tej pory?
„Totem” (Fot. materiały prasowe Nowe Horyzonty)
Impreza wyprawiona jest na zewnątrz. Organizatorki obawiają się deszczu. Stoły rozłożone są pod drzewem, chodzi się po trawie, otoczenie umajone jest bujną roślinnością. Gdy goście zasiądą na krzesłach, wkomponują się w to otoczenie, co wydaje się metaforycznym przypomnieniem, że człowiek jest częścią natury. Ono zresztą cyklicznie powraca w scenach, gdy Sol zbiera ślimaki i przykleja je do drogich obrazów, gdy dostaje w prezencie złotą rybkę, bawi się z kotem czy biega między bujnymi roślinami domowymi.
– Chciałam, żeby ten film był nie tylko o rodzinie, ale też żeby dało się go czytać jako opowieść o państwie albo o całej Ziemi. Ja naprawdę kocham naszą planetę i nie podoba mi się to, co z nią robimy. Otacza nas wielkie piękne, nie rozumiem, jak możemy tego nie zauważać. Jesteśmy jego częścią, o czym zapominamy, bo podążamy za społecznymi konstruktami. Udajemy opanowanych i grzecznych, ale przecież potrafimy się wkurzyć, być agresywni, emanować złością. Taka jest nasza natura, nie można temu zaprzeczyć – mówi Avilés.
„Totem” (Fot. materiały prasowe Nowe Horyzonty)
Pytam ją, czy zrobienie tego filmu pomogło jej poukładać sobie własne emocje, zapanować nad nimi. – Totalnie. Nakręcenie „Totemu” zastąpiło mi długą i bolesną terapię – odpowiada.
„Totem” w kinach od 12 stycznia 2024 roku.