1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Kamila Urzędowska: „Zaopiekowałam się swoją wrażliwością”

Kamila Urzędowska: „Zaopiekowałam się swoją wrażliwością”

Kamila Urzędowska (Fot. Weronika Kosińska)
Kamila Urzędowska (Fot. Weronika Kosińska)
Jest na ustach wszystkich. Nie tylko za sprawą swojej kreacji Jagny w „Chłopach”, ale też ze względu na to, jaką jest osobą. Wrażliwą, a jednocześnie twardo stąpającą po ziemi. Krok po kroku znajdującą swoje miejsce w świecie.

Dawno nie było tak spektakularnego debiutu aktorskiego jak twój w „Chłopach”. Jako Jagna jesteś zjawiskowa! I to nie tylko moja opinia, bo Polacy pokochali ten film – w dniu, w którym rozmawiamy, ma już milion widzów. Do tego jest tegorocznym polskim kandydatem do Oscara. Jak ty to wszystko odbierasz? Jak układasz sobie w głowie to, co wydarzyło się od jego premiery podczas festiwalu w Gdyni?
Wcześniej było jeszcze Toronto, gdzie został świetnie przyjęty… A jak sobie z tym radzę? Wydaje mi się, że mam silną konstrukcję psychiczną i zdrowy dystans do tego, co się teraz wokół mnie dzieje. Dla mnie aktorstwo to po prostu zawód, nie mam poczucia misji. Jestem tylko przekaźnikiem czyjejś wizji, środkiem użytym do jej opowiedzenia. Gdybym była reżyserką lub scenarzystką, sądzę, że miałabym bardziej osobisty stosunek do filmu, który tworzę. Natomiast jako aktorka mam znikomy wpływ na finalny efekt, oczywiście przepuszczam daną postać przez swoją wrażliwość i przez swoje ciało – czyli już zawsze będzie miała moją twarz, mój głos i moje emocje. Gdyby Jagnę zagrała inna aktorka, z pewnością byłaby to zupełnie inna postać, ale nie jestem pewna, czy inna historia. Dorota Kobiela-Welchman i Hugh Welchman postawili na mnie, bo coś we mnie zobaczyli. Wszystkie laury należą się im i innym twórcom „Chłopów”. Ja po prostu jestem wdzięczna, że mogłam być częścią tego projektu, że ktoś we mnie uwierzył.

Wydaje mi się, że wiem, co masz na myśli. Jako aktorka możesz pogratulować sobie najwyżej tego, że jesteś ucieleśnieniem wizji danego twórcy, naczyniem, w które wlewa się treść. Nie każdy chce, ale też nie każdy umie być takim naczyniem.
Niektórzy rozpoznają w sobie ten talent czy taką chęć dość wcześnie. U mnie to przyszło późno. Najpierw najważniejsze było wyrażanie się przez ruch. Taniec był moim sposobem na rozumienie świata, na wyrzucanie z siebie emocji.

Taniec to też scena.
W street dansie, który tańczyłam, najważniejsze są spotkania z ludźmi, tańczenie w grupie, w kółku – za to właśnie zawsze go uwielbiałam.

Skąd zatem aktorstwo?
Pojawiło się właściwie przypadkiem. Chciałam zdawać do szkoły teatralnej w Bytomiu na Wydział Tańca, ale na egzaminach miały być też zadania aktorskie. Nie miałam pojęcia, jak się do nich przygotować. Dowiedziałam się, że istnieje coś takiego jak policealne studium aktorskie Lart studiO w Krakowie, które między innymi w tym pomaga. Niestety, kompletnie mi tam nie szło. Moja nieśmiałość była tak paraliżująca, że zmagałam się z nią przez rok. Kiedy wychodziłam na scenę i miałam coś powiedzieć, moje ciało nagle odmawiało posłuszeństwa, stawałam jak zamurowana. Zostałam w Lart na kolejny rok i wtedy dopiero coś puściło. Pomyślałam, że w graniu jest coś ciekawego, zaczęłam chodzić do teatru, zrozumiałam, że to jest fascynujący świat. Za namową nauczycieli postanowiłam zdawać do kilku szkół teatralnych. Ostatecznie wybrałam tę we Wrocławiu.

Czyli najpierw był taniec, a potem teatr?
Wtedy, w Lart studiO rzeczywiście myślałam o teatrze, dopiero w szkole teatralnej zrozumiałam, że jednak kino. Na drugim roku zaczęłam jeździć na castingi, miałam to szczęście, że odezwała się do mnie agencja Gramy!, z którą do dziś jestem związana. Dziewczyny, czyli Olga i Paulina, uwierzyły we mnie za mnie.

W Larcie pokonałam swoją niechęć do sceny, kamera to był kolejny etap. Ona wyłapuje wszystko, niemalże wchodzi w twoje oko, wystarczy nim delikatnie drgnąć, a widz już wie, co czujesz. Przez kilka lat było to dla mnie ogromnie wyczerpujące, ale w końcu to oswoiłam. Przestałam mieć problem z tym, że staję przed obcymi ludźmi i niczym na zawołanie obnażam swoją wrażliwość. Poza tym kiedy grasz jakiś spektakl, musisz znów i znów wchodzić w konkretną postać i jej emocje, a kiedy grasz przed kamerą, to po kilku dniach zdjęciowych możesz zostawić to już za sobą. Wydaje mi się, że to bardziej pasuje do mojej osobowości.

Masz poczucie, że podążasz za swoją intuicją? Czym się kierujesz w życiu?
Uczę się słuchać swojej intuicji, a przede wszystkim swojego ciała. Wiele razy je ignorowałam. Miałam iść na jakieś spotkanie, a czułam ścisk w brzuchu i ręce mi drżały – dziś już wiem, że to powinien być dla mnie sygnał, że ten człowiek źle na mnie wpływa. Ale wtedy odsuwałam to od siebie.

Nie wiem, czym właściwie jest intuicja, ale kiedy wydaje mi się, że słyszę jej głos, to staram się dołączyć do niego też zdrowy rozsądek. Tym się kieruję w życiu.

A zdarzyło ci się pójść za czymś, mimo że nie wiedziałaś właściwie dlaczego?
Tak właśnie było ze szkołą teatralną we Wrocławiu. Dostałam się i do Bytomia, i do Wrocławia. Wszystko mi mówiło: „Idź w stronę tańca, idź do Bytomia. Zakochałaś się w teatrze, i dobrze, tam też będziesz mogła uczyć się aktorstwa, ale dodatkowo codziennie będziesz czuła szczęście, bo będziesz tańczyła”. Co więc zdecydowało, że wybrałam Wrocław? Mnóstwo różnych opinii, z pewnością też relacja z bliską mi wtedy osobą. Czy żałuję? Myślę, że to było po coś. Że w moim życiu musiały nastąpić pewne wydarzenia, żebym wreszcie nauczyła się obsługi samej siebie.

Podobno najbardziej motywują nas jednak te negatywne doświadczenia czy opinie, a przynajmniej na długo zostają nam w pamięci, bo czasem też podcinają skrzydła.
Był taki czas, że opinie innych mocno na mnie wpływały, dziś mam w sobie głębokie przekonanie, że każdy człowiek powinien mieć własne zdanie, z tym że to jest wyłącznie jego zdanie, a nie obiektywna prawda. Wszyscy odpowiadamy tylko za siebie, dlatego też to ja decyduję o tym, czy dane słowa mnie dotykają. Oczywiście nadal zdarza się, że coś mnie mocniej poruszy i wtedy mam materiał do pracy. Zastanawiam się, dlaczego to mnie zabolało czy zirytowało, co jest tam pod spodem, kto wcześniej mi coś podobnego powiedział… Ale pozwalam ludziom mówić to, co mówią, i myśleć to, co myślą. Mają do tego wszelkie prawo. Co ja z tym zrobię, to już inna kwestia.

Jak opiekujesz się swoją wrażliwością?
Bardzo długo się zamykałam – to była jakaś forma ucieczki, odcięcia się od świata. Nie dopuszczałam do siebie ludzi. Na pewno wiele zmieniła terapia. Dzięki niej odkryłam, że fakt, iż człowiek jest wrażliwy, to w sumie nic nadzwyczajnego. Wcześniej miałam poczucie, że nikt tak nie przeżywa świata jak ja. Tymczasem mój konstrukt wewnętrzny nie jest wcale taki wyjątkowy. Zrozumiałam też, że powinnam pracować nad tym, by stawać się silniejszą.
Dlatego myślę, że moją wrażliwością zaopiekowałam się już w wystarczającym stopniu. Na pewno pomaga mi w tym pisanie – robię to, żeby lepiej rozumieć procesy wewnętrzne, które we mnie zachodzą, ale chyba też po to, by tę wrażliwość w jakiś sposób rozładować.

Wyjątkowość potrafi być bardzo samotnym doświadczeniem.
Moja wrażliwość czy wręcz nadwrażliwość przejawia się choćby w tym, że okropnie stresuję się, kiedy udzielam wywiadu przed kamerą. Ostatnio zebrałam się i obejrzałam jedno z takich moich wystąpień i… była to bardzo wartościowa lekcja. Zrozumiałam, że moje spięcie bierze się ze strachu. Boję się, że nieopatrznie powiem coś nieodpowiedniego, coś, co może kogoś urazi. Skupiam się na tym, zamiast mówić to, co czuję i co myślę. Jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszyscy ludzie dostają szansę, by wypowiadać się przed większą publicznością, by ich wysłuchano. Dlatego staram się to robić pomimo lęku.

Ja też na początku tak miałam, że kamera mnie stresowała – zapominałam nazwisko mojego rozmówcy i od razu oblewałam się rumieńcem od dołu do góry, ale to można wypracować, krok po kroku, po prostu częściej to robiąc. Nie ukrywam, że pomogły mi w tym rady Grażyny Torbickiej, dziennikarki, która jest dla mnie w tej materii wzorem.
Tak, tego da się nauczyć. Zaczęłam już zauważać, że z wywiadu na wywiad coraz lepiej mi idzie. Czuję się dumna, że umiem się coraz swobodniej wypowiadać. Chociaż to, co zostało nagrane, pozostanie już na zawsze… Ja z kolei podziwiam Joasię Kulig, mam wrażenie, że ona jest zawsze sobą, żywym człowiekiem. Nie zwraca uwagi na kamery, po prostu jest.

Obydwie pochodzicie z małych miejscowości. Zawsze miałam przekonanie, że to jest wielki atut, bo nawet jeśli ostatecznie wylądujesz w dużym mieście, to masz za sobą doświadczenie życia zarówno tu, jak i tam. Dla mnie potencjał „małomiasteczkowych” jest większy niż tych z dużych miast. Tym drugim ciężej zrozumieć mentalność i specyfikę mniejszych miejscowości.
Ale to działa też w drugą stronę. Trudno jest przestawić się z małomiasteczkowej mentalności czy specyfiki na tę z dużego miasta. Wciąż pamiętam, kiedy pierwszy raz pojechałam do Wrocławia na warsztaty taneczne, z koleżanką, która już wcześniej jeździła do Wrocławia z rodzicami. Ja – nigdy. Miałam chyba 13 lat. Stałyśmy na przystanku, podjechał tramwaj, ona wsiadła, drzwi się zamknęły, a ja zostałam. Czekałam, aż drzwi się ponownie otworzą, nie wiedziałam, że trzeba wcisnąć guzik. Pomyślałam sobie wtedy: „Kama, ty nie masz pojęcia o świecie! Nie wiesz nawet, jak wsiąść do tramwaju”.

Droga z moich Karłowic Wielkich, wsi zamieszkanej przez około 300 mieszkańców, gdzie nie ma nawet nazw ulic, zaprowadziła mnie do Nysy, do której przeprowadziliśmy się, gdy miałam 16 lat, potem na studia do Wrocławia, a teraz do Warszawy.

Czyli po tym: „Kama, ty nie masz pojęcia o świecie…” kolejną myślą było…
Że trzeba ruszać z poznawaniem świata. Moja wieś nie jest centrum świata, mimo że mam tam swoich znajomych i dom. To chyba będzie wywiad o środkach komunikacji, ale trudno [śmiech]. Pamiętam też, jak pierwszy raz miałam wsiąść do metra w Warszawie. Byłam już na drugim roku szkoły teatralnej, miałam się dostać ze stacji Marymont na Chełmską. Gdyby nie moje agentki, które mną kierowały, nie wiem, czy kiedykolwiek bym tam dotarła. „Kama, gdzie ty jesteś?” – pytały, a ja: „Nie wiem, tu są jakieś bramki, ludzie idą we wszystkich kierunkach”. Ktoś mi powiedział, że mam wyjść z metra na przystanek autobusowy, ale ja znalazłam pięć przystanków o tej samej nazwie, w dodatku ostatecznie wsiadłam w autobus jadący dokładnie w przeciwnym kierunku niż mój docelowy. Dzwoniłam do moich agentek: „Przepraszam, ja nie dojadę, nie ma takiej opcji”, a one spokojnie tłumaczyły: „Po prostu wysiądź i wsiądź w autobus po drugiej stronie ulicy, dasz radę”.

Kontynuując wątek środków komunikacji, w tym roku pierwszy raz leciałam sama samolotem z festiwalu w Toronto, tak się jakoś ułożyło, że każdy z ekipy miał osobny lot. Dotarłam na lotnisko, gdzie dowiedziałam się, że mój samolot ma cztery godziny opóźnienia. Czekając, postanowiłam zapalić e-papierosa i spytałam, gdzie mogę to zrobić. Usłyszałam, że muszę wyjść z budynku. I tu zaczęły się problemy. Ciągle ktoś mi wskazywał jakieś skróty, którymi miałam szybciej dotrzeć do wyjścia, jednocześnie co chwila się na tych skrótach gubiłam, czym wzbudzałam zainteresowanie ochroniarzy, którzy wciąż kazali mi podpisywać jakieś oświadczenia, chcieli mnie przeszukiwać i legitymować.
Po dwóch godzinach takiego kluczenia wreszcie jeden się zlitował i wyprowadził mnie na zewnątrz. Pomyślałam, że czasami naprawdę nie opłaca się chodzić na skróty.

A masz poczucie, że w jakiejś dziczy czy gęstym lesie miałabyś lepszą orientację w terenie?
Myślę, że tak. Może przyda mi się to w postapokaliptycznym świecie.

Wróćmy jeszcze na chwilę na festiwal w Gdyni. Usłyszałaś tam wiele słów uznania i otuchy, również od swoich koleżanek po fachu. Opowiesz o tym?
Tak, dostałam mnóstwo wsparcia. Nie pamiętam konkretnych słów, ale wszystkie dziękowały mi za film, przyznawały, że ta branża jest bardzo trudna i okrutna, szczególnie dla młodych kobiet, że mam się temu nie dać, stać zawsze za sobą i dawać silny odpór wilkom, które tu grasują. Naprawdę nie spodziewałam się, że spotka mnie tyle ciepła i dobra. To mnie bardzo wzmocniło.
Zawsze mnie wzrusza, jak jedna kobieta okazuje wsparcie drugiej, może dlatego, że do niedawna było to jednak rzadsze.
Dlatego staram się wspierać kobiety wokół mnie, na przykład młode mamy w sklepach. Porusza mnie, jak widzę, że ktoś sobie nie radzi w jakiejś codziennej sytuacji. A w sklepie oprócz zakupów trzeba czasem ogarnąć też dziecko, które niekoniecznie się temu poddaje, co zwykle budzi irytację wszystkich wokół. Wtedy podchodzę do takiej mamy, uśmiecham się, zagaduję, proponuję, że popilnuję przez chwilę malucha, żeby mogła zrobić spokojnie zakupy albo żeby przynajmniej miała poczucie, że nie jest w tym sama. Drobne gesty życzliwości są bardzo ważne. Nic nas to nie kosztuje, zatem nie wahajmy się, jeśli tylko mamy zasoby.

Na Młodej Gali w Gdyni, podczas której odebrałaś dwie nagrody, w tym Chopard Loves Cinema i nagrodę miesięcznika „Elle”, dziękowałaś ze sceny swoim agentkom. Kilka razy pojawiły się już w naszej rozmowie…
Olga i Paulina to wspaniałe dziewczyny. Uwierzyły we mnie, mimo że byłam wtedy nikim. To one otworzyły mi drzwi do świata filmowego, bo zapraszając mnie do swojej agencji, zaprosiły mnie także do niego. Od tamtego momentu przechodziłam przez bardzo różne etapy w moim życiu, miałam i wzloty, i upadki czy może raczej doświadczenia, po których trudno było mi się podnieść – one w tym wszystkim uczestniczyły, były przy mnie. Był taki okres, że rozmawiałyśmy prawie codziennie. Są jak moje terapeutki, jak dobre ciocie, które nie oceniają, tylko kładą rękę na ramieniu i mówią: „Kama, jesteśmy z tobą, dasz radę, a jak nie będziesz sobie dawać rady, to też OK, pamiętaj, że zawsze możesz do nas z tym przyjść. Możemy się wspólnie pośmiać, możemy też popłakać”. Po castingu każdy młody aktor czy młoda aktorka zostają zwykle sami ze swoimi emocjami, które są ogromne, a Olga i Paulina zawsze dzwonią, pytają, jak poszło. Wiem, że mogę się odezwać po każdym wywiadzie czy spotkaniu, że zawsze odbiorą telefon. I zawsze wysłuchają. Wierzą we mnie, ale pozwalają mi też na momenty niewiary w siebie. Nie wiem, jak to opisać, myślę, że nasza relacja jest nie do opisania.

A nagrody? Czym są dla ciebie?
Bardziej zastanawia mnie, co kierowało kimś, kto zdecydował, że spośród wszystkich uzdolnionych ludzi, którzy promowali swoje filmy na festiwalu w Gdyni, nagrodzi taką Kamilę. To dla mnie znacznie ciekawsze niż samo otrzymanie nagrody. Natomiast moment wyjścia na scenę, odebrania jej i powiedzenia czegoś swoimi słowami, tym bardziej że kompletnie nie spodziewałam się wyróżnienia, był – jak możesz się domyślić – ogromnie stresujący. Ale ostatecznie to była bardzo miła chwila, która na na długo zapisze się w mojej pamięci.

Dopiero niedawno zaczęłam oglądać serial „Żmijowisko” na podstawie prozy Wojciecha Chmielarza. Tym, którzy jeszcze go nie widzieli, powiem, że jeśli uwiodłaś ich rolą Jagny, to ciekawa jestem, co powiedzą o twojej Sabinie… Gdzie ty sama znajdujesz się na linii pomiędzy Jagną a Sabiną?
To zabawne, ale czytając scenariusz, kiedy już wiem, że będę grała daną bohaterkę – zawsze mam poczucie, że będę grała po prostu siebie. Odnajduję w swoim życiu sytuacje podobne do tych, które ją spotykają, i dochodzę do wniosku, że zachowałam się w nich tak samo. Od razu ją rozumiem. A Sabina? Pewnie można by nazwać ją socjopatką, ale też trudno się temu dziwić, zważywszy na dom, z którego się wywodzi (wychowują ją uzależniona matka i wiecznie nieobecny ojciec), oraz na to, jak była traktowana w szkole. Pragnęła aprobaty ojca, więc przejęła od niego część cech, w tym bezwzględność czy skłonność do manipulowania innymi. Sądzę, że Sabina jest charakterologicznie tak daleko od mnie, jak to tylko możliwe, ale w momencie kiedy się w nią wcielałam, czułam, że pasuję do tej roli idealnie, że to są bliskie mi rejony. Współczułam jej jako człowiekowi, ale też bardzo lubiłam ją grać.

Rozmawiamy o aktorstwie, ale to zdaje się tylko ułamek tego, co robisz i czym chciałabyś się zajmować w przyszłości.
Lubię zamykać się w swoim pokoju i pisać – opowiadania, scenariusze, wiersze. Na razie piszę głównie do szuflady, ale czas, który na to poświęcam, jest dla mnie bardzo wartościowy. Już na trzecim roku studiów zrozumiałam, że aktorstwo to dla mnie za mało, że chcę się też wyrażać w inny sposób. A taniec? Ja tańczę cały czas! Brakuje mi jednak takiego kontaktu z tańcem, jaki miałam wcześniej, wyjazdów na warsztaty, energii grupy. Może jeszcze do tego wrócę, na razie muszę wyleczyć kontuzję kostek.

Czego w takim razie życzyć ci w nowym roku – poza energią tanecznej grupy i wyleczeniem kostek?
Tego, żebym miała więcej czasu na odkrywanie nowych rzeczy, czytanie książek i granie w gry. Jak ktoś się zastanawia, kim jestem po godzinach, to jestem zamkniętą w piwnicy, siedzącą na kanapie, zakapturzoną i zgarbioną dziewczyną, która nie śpi i nie je, bo gra w „League of Legends”. 

Kamila Urzędowska rocznik 1994. Oprócz „Chłopów” i „Żmijowiska” znana z mniejszych ról w takich filmach jak „25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy” czy „Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa”. Ambasadorka marki Chopard.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze