1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Obrazoburczy? „Mam dreszcze, kiedy pomyślę, ile ten serial mógłby zrobić dobrego”. Rozmowa z Bartłomiejem Topą nie tylko o serialu „1670”

Obrazoburczy? „Mam dreszcze, kiedy pomyślę, ile ten serial mógłby zrobić dobrego”. Rozmowa z Bartłomiejem Topą nie tylko o serialu „1670”

Barłomiej Topa (Fot. Szymon Szcześniak/Visual Craftersl charakteryzacja Magdalena Gontarczuk)
Barłomiej Topa (Fot. Szymon Szcześniak/Visual Craftersl charakteryzacja Magdalena Gontarczuk)
Bohater, którego zagrał Bartłomiej Topa w serialu „1670” teoretycznie powinien być egotycznym bufonem, tymczasem aktor nadał mu inny rys. Coś, co można odnaleźć także w nim samym. Co to takiego? 

Wybacz brutalność pytania, ale czy bohater, którego grasz w „1670” – syty, zadowolony z siebie sarmata – jest idiotą?
Jak to mówi jego córka Aniela: „Tata ma dobre serce, ale mentalnie jest jeszcze w średniowieczu”. Myślę, że te słowa doskonale definiują mojego bohatera, który ma pewne poznawcze ograniczenia, w dodatku jest z nich najwyraźniej dumny, ale na pewno bym go za to nie potępiał. Wręcz przeciwnie, lubię go i kibicuję mu za każdym razem, kiedy dzieli się głębszą refleksją, kiedy podejmuje jakąś świadomą decyzję, zmienia do czegoś nastawienie. Podoba mi się, że jest w nim wiara we własne możliwości i nadzieja, że wszystko będzie dobrze. A przede wszystkim cenię go za to, że potrafi być blisko z rodziną, być wobec niej ciepły, okazywać emocje. To jest taki facet, który – tak go odczytuję – gdyby miał potrzebę, to by zaszlochał, nie wstydziłby się łez.

Do kwestii, na ile to ty nadałeś mu ten rodzaj wrażliwości, mam nadzieję, wrócimy. Tymczasem chciałam zapytać o ten moment z waszego serialu: jedziesz powozem, chwilę wcześniej zgłosiłeś liberum veto i zerwałeś obrady sejmiku ziemskiego na złość sąsiadowi zza płotu. Ta twoja mina! Czysta błogość i samozadowolenie! Ile dubli powstało, żeby uchwycić tak bezcenny uśmiech?
Nagraliśmy to za pierwszym razem, bez żadnych dubli. Całą tę scenę kręciliśmy w studiu. Już nie pamiętam dokładnie dlaczego, chyba sypnęło śniegiem i trzeba było kręcić pod dachem. Dyżurni planu trzęśli powozem, a ja siedziałem w środku i grałem bezbrzeżnie szczęśliwego, ale też autentycznie czułem satysfakcję. Satysfakcję z tego, że jest okazja zagrać tak dobrze napisane frazy. Bo tam każde słowo jest w punkt.

Zastanawiam się, jak można trafnie opisać pomysł, na którym zasadza się „1670”. Z braku innych porównań, przychodzą mi do głowy „Flinstonowie”, bo wy także pokazujecie pozornie zamierzchłą przeszłość, a w gruncie rzeczy puentujecie dzisiejszą rzeczywistość. Próbujecie przy okazji uchwycić, co się właściwie składa na „naszą polską mentalność”. Od razu kupiłeś ten pomysł?
Kiedy dostałem do ręki scenariusz, to czytając go, tak się śmiałem, że co chwila musiałem przerywać. Ale jak już skończyłem, pierwsza moja myśl była taka, że nie, nie wejdę w to.

Dlaczego?
Bo to za duże ryzyko. Z doświadczenia wiem, że teksty, które wydają się rozbrajająco zabawne na papierze, w filmie często okazują się niewypałem. Wydawało mi się, że tego rodzaju poczucia humoru i absurdu, tego dystansu do rzeczywistości nie uda się przenieść na ekran. Że to jest za trudne na wielu różnych poziomach. Tak więc najpierw odmówiłem i dopiero przy drugim podejściu, po długich rozmowach, po tym, jak zobaczyłem, jaki jest na to pomysł i z jak fantastyczną ekipą mam szansę pracować – bo naprawdę rzadko się zdarza, żeby przy jednej produkcji zebrało się aż tylu utalentowanych i doskonale wiedzących, co robić artystów – uwierzyłem, że to się może udać.

Pewnie pojawią się głosy, że wasz serial jest obrazoburczy.
Jak zawsze, kiedy coś dotyka sumień, przekonań czy historii. Tak, jest obrazoburczy wobec skostniałych schematów, które kiedyś sobie wymyśliliśmy i odtąd tkwią w naszych głowach. A ja, prawdę mówiąc, mam dreszcze, kiedy pomyślę, ile ten serial mógłby zrobić dobrego. Bo skoro tyle pokoleń Polaków chciało oglądać, jak jeden sąsiad mówi do drugiego „Podejdź no do płota” i rzuca w niego czym popadnie, obgaduje, oczernia, uważając się za lepszego – to dlaczego tym razem nie miałoby to zadziałać podobnie?

Czy jest skuteczniejsze niż komedia narzędzie, żeby nabrać do siebie dystansu?
No bo co na przykład zrobić z powszechnym przekonaniem, że wszyscy jesteśmy z urodzenia szlachcicami, a nie wykorzystywanymi chłopami? Koniec końców najważniejsze jest urodzenie, byleby tylko przedłużyć linie rodowe, jak twierdzi mój bohater.

Barłomiej Topa (Fot. Szymon Szcześniak/Visual Craftersl charakteryzacja Magdalena Gontarczuk) Barłomiej Topa (Fot. Szymon Szcześniak/Visual Craftersl charakteryzacja Magdalena Gontarczuk)

Ciebie wychowano w micie szlacheckim? Na jakich wzorcach wychowywałeś się w Nowym Targu?
Jeśli już, to w micie chłoporobotniczym. Mój ojciec był mechanikiem. Pochodził z wielodzietnej rodziny, zaczął pracować w wieku 12 lat. Swoje ambicje czy też pasje inżynierskie musiał odłożyć na półkę. Mama pochodzi z Tylmanowej, przez długie lata pracowała jako księgowa w nieistniejących już nowotarskich zakładach, słynących z produkcji relaksów [chodzi o kultowe zimowe buty marki Relaks, jeden z symboli PRL – przyp. red.]. Wychowano mnie w szacunku do pracy, do siebie nawzajem i też w dużym szacunku do sztuki. Stąd mój brat jest dzisiaj cenionym lutnikiem, siostra – dyrektorka szkoły wiejskiej – gra na wiolonczeli. No i jestem ja, niegrający na żadnym instrumencie [śmiech].

Skoro mowa o korzeniach, z urodzenia jesteś góralem?
I tak, i nie. Urodziłem się w Nowym Targu, sercu Podhala, ale w domu nie mówiło się gwarą, za to jak zdawałem do szkoły aktorskiej, okazało się, że stawiam jednak akcenty na pierwsze sylaby, był więc we mnie jakiś podhalański ślad. Nawet z początku profesorowie powątpiewali, czy jestem w stanie się go pozbyć.

Mamy dość pogmatwane, powiedziałbym, że nawet malownicze dzieje rodzinne. Nie tak dawno miałem okazję przyjrzeć się naszemu drzewu genealogicznemu do XV wieku włącznie. Z nowszych dziejów – dziadek był ułanem w międzywojniu, ale nie pamiętam, żeby nam, dzieciom, jakoś dużo o tym opowiadano, żeby podtrzymywano jakieś rodzinne opowieści i snuto legendy.

Myślisz, że ktoś z twoich przodków, ktoś z tych starszych pokoleń obruszyłby się, że wcieliłeś się w taką postać? Że zagrałeś człowieka, który przedstawia się: „Nazywam się Jan Paweł i mam ambicję zostać najsłynniejszych Janem Pawłem w historii Polski”?
Myślę, że akurat ten żart w odniesieniu do postaci szlachcica, którego wybujałe ego jest z góry skazane na porażkę – wszyscy wiemy, że przecież nie uda mu się zostać najsłynniejszym Janem Pawłem – jest raczej czytelny w tej konwencji komediowej. A czy ktoś by się obruszył? Nie mogę mówić w czyimś imieniu, ale jak znałem dziadka Filipa, a miałem z nim fantastyczny kontakt, powiedziałby mi: „Rób, co uważasz” i jeszcze by mnie przytulił. Dziadek był mocno wspierający, akceptował moje niestandardowe wybory i zachowania, nawet jeśli nie były po jego myśli. Dopiero po latach dotarło do mnie, że to, kurczę, wcale nie było takie oczywiste mieć za dziadka takiego faceta, mieć w nim takie oparcie. Zresztą ja w ogóle dostałem z domu mnóstwo wsparcia.

No właśnie, zawsze miałam poczucie, że jesteś aktorem, który wielu swoim postaciom daje coś z siebie. Jakiś rodzaj dystansu, ale przyjaznego. Jeśli melancholii, to podszytej czymś pogodnym i dowcipnym, z nutką absurdu. Wiesz, o czym mówię?
Chyba wiem. I wzruszyło mnie, że to zauważyłaś. Mnie się wydaje, że wyniosłem to właśnie z domu, po linii męskiej. Dziadek Filip to miał, mój brat to ma – myślę, że u niego to nawet wyraźniej widać niż u mnie. Jak z bratem jesteśmy razem, często nam się zdarza odklejać od towarzystwa. To znaczy fizycznie jesteśmy z innymi, ale wystarczy, jedno spojrzenie, jedno słowo i już wiemy, o co chodzi. Tam życie biegnie w swoim tempie, a my tutaj siedzimy sobie razem i obserwujemy, jak sprawy płyną po swojemu. Myślę, że bardzo tego potrzebuję – łapać dystans do wszystkiego, co się wydarza, o czym się mówi, do całego tego zgiełku wokół.

Muszę ci się przyznać do jednej rzeczy – mam dużą słabość do twoich filmików z Bogusią, które wrzucałeś na swoje instagramowe konto. Bogusia – wyjaśnię tym osobom, które jej nie znają – to blaszana dziewczynka, mechaniczna zabawka retro. Jeśli ją nakręcić, z całych sił bije w bębenek. Wasze interakcje zyskały spore grono wielbicieli, ale od jakiegoś czasu nie ma o Bogusi żadnych wieści.
To prawda, nie znajduję ostatnio dobrego pretekstu, żeby ją uruchomić. Ale jestem pewien, że pretekst wkrótce się pojawi, jestem prawie gotowy. Bogusia obecnie przebywa na szafie, bo bliźniaczki, jak były maleńkie, najpierw bały się bębenka i tej jej groźnej twarzyczki. A potem pojawiła się ciekawość, co mogło się dla samej Bogusi skończyć źle.

No dobrze, ale skąd się Bogusia w ogóle wzięła?
Przywłaszczyłem ją sobie, wcześniej należała do mojej partnerki Gabrysi. Była w jej rodzinie od dawna, bo to zabawka z lat 50. czy 60. Pochodzi, jak Gabrysia, z Podlasia.

Masz dużą patchworkową rodzinę. W jakim stopniu definiuje cię rola ojca?
Wiesz, to bardzo różne doświadczenia. Inaczej jest być tatą Antka, który ma 21 lat, studiuje za granicą i tam tworzy muzykę, inaczej być „tatą” dla starszych dziewczyn, które są córkami Gabrysi, a jeszcze inaczej dla naszych owocków, maluszków. Co jest dla tego doświadczenia wspólne? Chyba ciągłe rozkminianie, czy na pewno daję im wystarczająco dużo, czy jestem wystarczająco obecny w ich życiu.

Wiele osób twierdzi, że rodzicielstwo to nieustanne poczucie winy.
Nie chcę, żeby tak było. Staram się to jakoś ze sobą przegadywać, powtarzam sobie: „Stary, nie snuj wydumanych historii, poruszaj się w tym, co masz”. I może teraz nawet jest mi z takim myśleniem łatwiej niż te 20 lat temu, jak Antek był mały.
Pamiętam, jak Wojtek Eichelberger kiedyś mówił, że nawet jeżeli znasz wszystkie procesy i mechanizmy psychologiczne i całą tę wiedzę wykorzystasz jako rodzic, to i tak dziecko musi się od ciebie odbić, zaliczyć własne siniaki, na własną rękę eksperymentować z życiem. Staram się o tym pamiętać.

A dojrzałe tacierzyństwo? Dojrzałe mamy małych dzieci nierzadko skarżą się na dyskryminujące komentarze otoczenia. Masz podobne doświadczenia na koncie?
Nawet jeśli się z czymkolwiek takim spotkałem, to nie jestem tego świadomy. Ale oczywiście zastanawiam się, co będzie za 10, 20 lat. Staram się być aktywny, dbam o to, żeby organizm był w dobrej formie. Żeby być gotowym na udźwignięcie Maliny czy Jagody, jak urosną do metra osiemdziesięciu i nadal będą chciały, żebym je brał na ręce [śmiech].

Jest w tobie dużo samodyscypliny? Pamiętam, jak mówiłeś o świadomym oddychaniu i piciu wody, o ruchu, o niejedzeniu mięsa jeszcze w czasach, kiedy to nie były popularne tematy.
Tak, samodyscyplina to chyba dobre słowo. Już za dzieciaka miałem w sobie taką potrzebę. Pamiętam, jak miałem siedem lat i świat potrafił mi się skurczyć w maleńką kulkę – takie graniczne doświadczenie osobności, samotności. Szukałem czegoś, co by było jakimś antidotum, liczyłem, że tym czymś będzie wiara, byłem bardzo religijnym chłopcem, ale to zupełnie nie zadziałało, raczej wprowadzało mnie w dygot. Nie chciałem wchodzić w takie momenty, kiedy myślisz, że twoje życie nie jest twoje, że zastanawiasz się, dokąd to wszystko prowadzi, albo kiedy po prostu nie chce ci się żyć.

Oddychać musimy wszyscy, żeby przeżyć. I możemy to robić bardziej świadomie. Tak samo jest z piciem wody czy z dbaniem o to, żeby się ruszać. Czy żeby znajdować taki czas, że cię po prostu nie ma. Nie ma cię w robocie, nie ma cię w telefonie, nawet dla bliskich cię nie ma. Jest cisza, jesteś ty. To są bardzo proste rzeczy, które najlepiej, jak każdy odkrywa dla siebie.

Barłomiej Topa (Fot. Szymon Szcześniak/Visual Craftersl charakteryzacja Magdalena Gontarczuk) Barłomiej Topa (Fot. Szymon Szcześniak/Visual Craftersl charakteryzacja Magdalena Gontarczuk)

Kiedyś powiedziałeś coś takiego – że życie nie szczędzi ci nowych odsłon. Spodziewałbyś się sześć lat temu, że będzie wyglądać właśnie tak, jak wygląda teraz?
Nie, absolutnie nie. Patrzę, jak przyłączają się te kolejne wagoniki i to dopiero jest frajda! Mam szczęście do spotkań, które poprzesuwały mi kompletnie trajektorię jazdy. Wierzę, że w życiu można zmienić wiele, nie mówię, że wszystko, bo rolnikiem już chyba nie zostanę, ale jak pomyślę, że całkiem niedawno bałem się na przykład teatru… Wychodzę na scenę dopiero od 13 lat.

Co to znaczy, że się go bałeś?
Że nie dam rady, że nie jestem w stanie zarezonować z tymi pięcioma setkami osób na widowni, bo ogarniają mnie lęk i nieadekwatność. A potem, w 2010 roku, Kaśka Adamik i Olga Chajdas zaprosiły mnie do spektaklu „Koza albo kim jest Sylwia?” w Teatrze Polonia, podjąłem ryzyko i teraz bez teatru nie wyobrażam sobie mojego zawodowego życia.
Nigdy nie zaglądam przed spektaklem, kto siedzi na widowni. Wychodzę i czuję ich wszystkich. Kiedy gram, wiem dokładnie, gdzie się ktoś poruszył, nie muszę patrzeć, żeby wiedzieć, że facet w ósmym rzędzie kręci się, bo jest znudzony. I to mnie już nie przeraża, tylko jeszcze bardziej mobilizuje. No ale na początku wchodziłem w to z nieprawdopodobną tremą.

A dlaczego na twoim Instagramie tak często pojawia się hashtag „wdzięczność”?
Głupio mi o tym mówić, bo cokolwiek bym odpowiedział, to i tak nie odda mojej intencji. Mam wrażenie, że wdzięczność jest słowem nadużywanym, a ja nie myślę o wdzięczności adresowanej do konkretnej siły, osoby, zdarzenia. Uczę teraz bliźniaczki, że jest pięć zmysłów. I kiedy im mówię o wzroku, węchu, słuchu, dotyku i smaku, to mam ochotę powiedzieć, że jest jeszcze wdzięczność, bo to dla mnie coś bardzo organicznego, naturalnego. Budzisz się rano, otwierasz oczy i wiesz, że ona po prostu jest. 

Bartłomiej Topa rocznik 1967. Ukończył technikum weterynaryjne, po którym zdecydował się na studia w szkole filmowej. Przełomowy w jego aktorskiej karierze okazał się rok 2001, kiedy wystąpił w spektaklu „Kuracja” Wojciecha Smarzowskiego oraz w filmie „Stacja” Piotra Wereśniaka i zgarnął za te role kilka nagród. Do jego najgłośniejszych ról należą te w „Drogówce”, „Karbali”, „Domu złym”, w serialach „Pod powierzchnią” czy „Złotopolscy”. „1670” można oglądać na platformie Netflix.

Za pomoc w realizacji sesji dziękujemy Teatrowi Wielkiemu Operze Narodowej w Warszawie.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze