1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. „Staram się przekierować uwagę z rozpaczy w stronę wdzięczności”. Rozmowa z Ewą Pawlik, celebrantką pogrzebów humanistycznych

„Staram się przekierować uwagę z rozpaczy w stronę wdzięczności”. Rozmowa z Ewą Pawlik, celebrantką pogrzebów humanistycznych

Ewa Pawlik, celebrantka ceremonii humanistycznych (Fot. Wojtek Gadraś)
Ewa Pawlik, celebrantka ceremonii humanistycznych (Fot. Wojtek Gadraś)
W Polsce postępuje proces laicyzacji. Odejście od Kościoła często pociąga za sobą również decyzję o wyborze świeckiego pochówku. Wbrew pozorom niereligijny pogrzeb, bez udziału księdza, może być głębokim duchowym przeżyciem. O tym, jak możemy żegnać naszych bliskich, opowiada Ewa Pawlik – celebrantka świeckich ceremonii pogrzebowych.

Prowadzisz świeckie ceremonie pogrzebowe. Od czego to się zaczęło? Wcześniej miałaś inną pracę.
Tak, organizowałam różne eventy, uwielbiam projektować wydarzenia. Byłam też dziennikarką, pisałam do kwartalnika. To, co robię teraz, jest kontynuacją tamtych zainteresowań. Sam pomysł, żeby zająć się pogrzebami, wziął się z niezadowolenia. Byłam na pogrzebie partnera mojej przyjaciółki i to pożegnanie było o wszystkim, tylko nie o nim. To był człowiek niezależny i niepokorny, silna osobowość, a ksiądz w swojej mowie nazwał go „wiernym sługą”. Dopiero podczas stypy naprawdę celebrowaliśmy jego życie i jego samego. Jedna z moich przyjaciółek zapytała wtedy, dlaczego nie zajmuję się organizacją pogrzebów zawodowo. Poczułam, że to może być dla mnie dobra droga.

Gdy myślę o tym z perspektywy czasu, widzę, że ten temat był mi bliski i wcześniej. Pamiętam na przykład pogrzeb ojczyma mojej przyjaciółki – nijaką, parominutową ceremonię. Wróciliśmy do domu z poczuciem, że coś pozostało niedomknięte. Wpadłyśmy na pomysł, że przyniesiemy w jedno miejsce różne rzeczy, które kojarzą nam się z tym człowiekiem. Stworzyłyśmy coś w rodzaju ołtarzyka. Ustawiłyśmy tam eleganckie pantofle, bo to był świetnie ubrany mężczyzna. Stosik książek, bo pomagał swojej pasierbicy rozwijać się intelektualnie. Patrzyłyśmy na te przedmioty i one wyzwalały w nas kolejne wspomnienia, stały się początkiem pięknej, głębokiej rozmowy o nim.

Każde życie jest fenomenalną opowieścią. To tylko kwestia researchu i redakcji. Dziennikarstwo to część mojego obecnego zajęcia. Nadal przeprowadzam pogłębione wywiady, szukam, sprawdzam, łączę kropki. Każda rodzina czy grupa przyjaciół operuje innym językiem, innym zestawem pojęć. Staram się to wiernie odwzorować, oprzeć się pokusie wymyślania własnych narracji. Mowa musi być o tym, kto jest żegnany, i musi brzmieć znajomo dla tych, którzy go żegnają. Pasować do tej jednej, unikalnej ludzkiej konstelacji, w jakiej funkcjonował zmarły czy zmarła.

Podobno w Amsterdamie świeckie pochówki stanowią ponad 90 procent wszystkich pogrzebów. W naszym katolickim –przynajmniej w teorii – kraju również stają się coraz bardziej popularne. Przyznaję, że w mojej głowie do niedawna gościł stereotyp, że bez księdza czeka mnie pogrzeb gdzieś za płotem cmentarza…
Kiedy zaczęłam zajmować się pogrzebami humanistycznymi, spodziewałam się pracy z ludźmi niewierzącymi lub wyznawcami mniej popularnych w Polsce religii. A tymczasem większość moich klientów to osoby wierzące, ale głęboko polskim Kościołem rozczarowane. Często są to osoby starsze. Myślę, że wraz z wiekiem i doświadczeniem nabieramy do wielu rzeczy dystansu i zyskujemy poczucie, że mamy prawo do samostanowienia. Na Zachodzie laicyzacja była wynikiem między innymi nastania ery hipisów, przemian późnych lat 60., kiedy tamtejsza młodzież otworzyła się na religie Wschodu i masowo zaczęła kwestionować status quo. Jednym z powodów odwrotu od katolicyzmu było też to, że silnie wspierał patriarchalny model rodziny i społeczeństwa. Mniej było w tym złości i rozczarowania, więcej – naturalnej ewolucji. Tymczasem w Polsce jest to dość często wyraz buntu, wybór podejmowany w kontrze do Kościoła. Jednocześnie mamy małą świadomość tego, jakie są możliwości. Jeśli nie Kościół, to co?

No właśnie, co?
Większość gruntów cmentarnych w Polce należy do Kościoła, ale ma on obowiązek udostępnić nam miejsce na cmentarzu. Państwo nad tym czuwa. Kościół ma obowiązek udostępnić kaplicę cmentarną, często prowadzę świeckie ceremonie właśnie w takich miejscach, z krzyżami na ścianach i innymi symbolami religijnymi. Polskie prawo dotyczące pochówku pozwala podejść do tego bardzo indywidualnie. Ceremonia pożegnania wcale nie musi odbywać się w kaplicy, a może (w przypadku kremacji) – w ogrodzie, lesie czy restauracji. Cmentarz to miejsce pochówku, ale niekoniecznie samego pożegnania.

Podobnie jest z czuwaniem przy zmarłym. Większość osób chce jak najszybciej „pozbyć się” ciała z domu. Nie wiemy, jak się z nim obchodzić, co może wydarzyć się w pierwszych godzinach po śmierci, czy to bezpieczne. Boimy się – i w sumie słusznie, skąd mielibyśmy to wiedzieć? Dla pokolenia moich dziadków czuwanie przy ciele było sprawą oczywistą. Cała społeczność się w to angażowała, role były rozpisane i jasne. To było doświadczenie kolektywne, współcześnie często jesteśmy z tym zupełnie sami. Przebywanie z ciałem ukochanej osoby pomaga urzeczywistnić śmierć, daje przestrzeń na intymne, prywatne pożegnanie. Szkoda z tego rezygnować, bo ten element pomaga w późniejszym przeżywaniu żałoby. Ślady dawnych zwyczajów mamy dalej w prawie. Ciało może przebywać w domu przez 72 godziny od momentu śmierci.

Ceremonie pogrzebowe też są elementem procesu żałoby.
Gdy umiera ktoś bliski, wchodzimy w tryb przetrwania. Nie możemy spać, jeść. I jesteśmy w tym stanie przez jakiś czas. Jeżeli zaczniemy w sposób otwarty rozmawiać, procesować to, co się stało, a także powolutku budować wokół tej śmierci narrację – wpłynie to na to, jak będziemy przeżywać żałobę. Uczucia niedosytu, złości czy rozczarowania, z którymi ludzie zostają po nieudanych ceremoniach pogrzebowych, przynoszą wielką szkodę.

W ramach mojej pracy staram się przekierować uwagę z rozpaczy czy lęku, które najczęściej towarzyszą stracie, w stronę wdzięczności, refleksji nad tym, czym ta relacja dla nas była, co jej zawdzięczamy i co możemy nieść dalej. A to czasami jest nieco w kontrze do samej relacji. Niektórym bliskim zawdzięczamy raczej wiedzę na temat tego, czego nie robić, niż co warto naśladować. Dobrze jest o tym otwarcie porozmawiać.

Przed każdą ceremonią przeprowadzam mnóstwo rozmów. Mój dotychczasowy rekord to 16 godzin nagrań. Zawsze staram się znaleźć tych, którzy znali zmarłą osobę na różnych etapach jej życia. Kiedy żegnamy 85-letnią panią, większość osób pamięta ją jako babcię, a przecież kiedyś była dzieckiem, młodą dziewczyną, kobietą. Chcę poznać kogoś, dla kogo ta osoba była siostrą, pierwszą miłością, koleżanką z pracy, przyjaciółką. Uważam, że szacunek do życia wymaga, żeby opowiedzieć je w pełni. Stąd też nazwa mojej działalności – Pełnia. Zwykle jest tak, że w niektórych rolach jesteśmy świetni, a w niektórych nieco gorsi. Warto wydobyć to, co było dobre, i co możemy dalej celebrować. Pogrzeb to celebracja życia.

Jak wygląda sama ceremonia?
Naprawdę różnie. Zajmuję się nie tylko prowadzeniem ceremonii, ale i ich projektowaniem. Czasami pogrzeb ma być minimalistyczny, elegancki, ale dopracowany w detalach, jak określony kolor kwiatów, którymi ozdobione jest wnętrze. Ale niekiedy pojawiają się inne elementy, które proponuję rodzinie. Jeżeli dzieci są gośćmi pożegnania i miały jakąś relację z osobą, która odeszła, staram się, żeby miały swój udział w tej ceremonii. I one to bardzo, bardzo lubią. Na przykład czasami rozpoczynają ceremonię zapalaniem świec wokół urny. Prowadziłam ceremonię, gdzie wnuki ustawiły się w rządku i puszczały bańki mydlane, podczas gdy urna była składana do ziemi.

Kiedyś żegnałam panią, która była domatorką, miała taki wypieszczony, przytulny dom, pełen pięknych bibelotów. W tym pożegnaniu wzięło udział tylko parę osób, najbliżsi. Przywieźliśmy do kaplicy różne rzeczy z jej domu – stół, obrus, figurki – i siedzieliśmy tak jakby w jej otoczeniu. Raz jedliśmy w trakcie pożegnania posiłek, innym razem sadziliśmy drzewo. Było pożegnanie z tańcami i takie z układaniem mandali z płatków kwiatów. Najważniejsze, żeby ceremonia była zgodna z wolą rodziny i z poszanowaniem dla osoby, którą żegnamy, czyli w jej stylu i energii. To nie jest przedstawienie teatralne.

To ciekawe, że angażujesz dzieci do wzięcia czynnego udziału w pożegnaniu. Wiele osób w ogóle nie zabiera ich na pogrzeb.
Odradzałabym zabieranie niemowlęcia, bo dziecko chłonie emocje, które towarzyszą pożegnaniu i nie wiem, czy to jest potrzebne, ale co innego starsze dzieci. One często podchodzą do tego tematu z odwagą o wiele większą niż dorośli. Nie mówię o sytuacji śmierci rodzica, ale kiedy żegnamy babcię czy dziadka, gdzie ta śmierć była naturalna, spodziewana – to w dzieciach jest bardzo duża potrzeba pożegnania. Wtedy zachęcam je na przykład do narysowania obrazka, który składamy razem z urną. Jakiegoś gestu domykającego albo otwierającego ceremonię. To pomaga im też przetrwać uroczystość. Wyobraź sobie, że jesteś w obcym miejscu i spotykasz wielu nieznanych ludzi, co zwykle zdarza się na pogrzebach. To może być przytłaczające. Dlatego absolutnie podstawową kwestią jest to, żeby zadbać o dzieci.

Żeby robić to, co ty, trzeba mieć dyplom, certyfikat?
Nie, nie jest to w żaden sposób prawnie regulowane. Rodzina sama może poprowadzić pogrzeb, to też się zdarza. Ja ukończyłam szkolenia organizowane przez Instytut Dobrej Śmierci – kolektyw naukowo-badawczy, który zajmuje się popularyzacją wiedzy na temat śmierci i tematów z nią związanych.

Najczęściej celebrantkami są kobiety… Dlaczego?
Moim zdaniem nadchodzi kobieca fala w branży funeralnej, cicha rewolucja w dotychczas raczej męskiej domenie. Kobiety wnoszą do niej inną wartość – uwagę na detal, empatię, mniej szablonowe podejście. Niektóre dziewczyny tworzą niemalże szamańskie rytuały. Istnieje biuro pogrzebowe Mój Anioł prowadzone wyłącznie przez kobiety. Ceremonie, które organizują, są starannie przygotowane, prowadzone z klasą i wyczuciem.

Moje doświadczenie z jednego z pogrzebów pokazuje, że samo wybranie świeckiej celebrantki nie gwarantuje, że uroczystość będzie dobrze poprowadzona.
Celebranta czy celebrantkę trzeba wybierać trochę jak terapeutę. To powinien być ktoś, komu możemy zaufać, dzielimy się w końcu rodzinnymi sekretami, emocje często biorą górę. Niektóre pogrzeby są naprawdę trudne, mamy do czynienia z nagłą śmiercią, samobójstwem, morderstwem. Musimy wziąć pod uwagę też różne relacje rodzinne, jak w sytuacji, gdy żegnamy mężczyznę, który miał trzy żony, a wszystkie się nie lubią. Każdą trzeba uhonorować tak, żeby wyszły z tej ceremonii wzmocnione.

Dużą wagę przywiązujemy do urodzin, wesel czy celebracji różnych jubileuszy, a pogrzeb zostawiamy samemu sobie. To nie musi tak wyglądać. Miałam już trzy przypadki osób, które wybrały mnie przed śmiercią, zostawiły rodzinie wskazówki co do tego, jak ma wyglądać ceremonia, oraz numer kontaktowy do mnie. Czułam się zaszczycona.

Jak sobie radzisz ze smutkiem, który towarzyszy tej pracy?
Powiedziałabym, że obcuję z miłością i smutkiem. To dwa dominujące uczucia. W trakcie ceremonii rzadko pozwalam sobie na wzruszenie, chociaż to się też zdarza. Ale każdy dzień po pogrzebie to jest dla mnie czas maksymalnego uziemienia, zanurzenia w codziennym życiu. Odbieram dziecko ze szkoły, biorę prysznic, gotuję, oglądamy razem film; staram się zapraszać znajomych córki, żeby w domu było mnóstwo życia, zgiełku, śmiechu. Dużo tańczę i ćwiczę jogę, bo pozwala mi uwolnić napięcia z ciała. Ale też muszę przyznać, że pogrzeby dają mi o wiele więcej, niż zabierają. Proces przygotowania ceremonii nazywam „korepetycjami z życia”. Słucham osób, które doświadczyły straty. Mówią o tym, czego żałują, co mogły zrobić inaczej. I to nigdy nie jest opowieść o pracy. Może więc nie o to w życiu chodzi? Odbywam te korepetycje, żeby podciągnąć się trochę z człowieczeństwa.

Ewa Pawlik dziennikarka i celebrantka, właścicielka firmy Pełnia. Ceremonie humanistyczne.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze