1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wywiady
  4. >
  5. „Ostrzegam czytelników: nie dajcie się w swej dobroduszności wciągnąć oszustom w ich pajęczą sieć”. Wywiad z Ryszardem Ćwirlejem autorem powieści „Rajski zakątek”

„Ostrzegam czytelników: nie dajcie się w swej dobroduszności wciągnąć oszustom w ich pajęczą sieć”. Wywiad z Ryszardem Ćwirlejem autorem powieści „Rajski zakątek”

Fot. Materiały partnera
Fot. Materiały partnera

– Uważam kryminał za współczesny moralitet. To opowieść, w której dobro zwycięża zło, a samo zło jest jasno zdefiniowane. A przy okazji pokazujemy ludziom oblicza tej zbrodni, także to, że nie wszystko złoto co się świeci. Że nie powinno się ulegać presji fałszywych proroków, sięgać po to, co ładnie opakowane - mówi Ryszard Ćwirlej, autor powieści „Rajski zakątek” z cyklu z dziennikarzem śledczym Marcinem Engelem i emerytowaną milicjantką Matyldą Kaczmarek.

Fot. Materiały partnera Fot. Materiały partnera

Przemysław Poznański: „Rajski zakątek” – jak i cała twoja seria z Marcinem Engelem i babcią Matyldą – to opowieść o naszej skłonności do ulegania manipulacji ze strony różnej maści cwaniaków wykorzystujących naszą łatwowierność, dobroduszność, nasze poszukiwanie, w otaczającym nas chaosie, odrobiny spokoju, czy to materialnego, czy duchowego. Skąd taki pomysł na kryminał, trochę jednak nieoczywisty?

Ryszard Ćwirlej: Choć chciałoby się, żeby społeczeństwa wspinały się na co raz wyższy poziom rozwoju, ale prawda jest taka, że tkwimy wciąż mentalnie w rzeczywistości rodem ze średniowiecza. Kierujemy się często uprzedzeniami, zabobonami, wierzymy w różnego rodzaju gusła i głupoty, które wmawiają nam ludzie chcący wykorzystywać naszą naiwność. Wierzymy w płaską Ziemię, w to, że szczepionki są elementem globalnego spisku firm farmaceutycznych. Wierzymy, że smugi kondensacyjne na niebie pozostawione przez przelatujące samoloty, to rozpylane aerozole, które mają nas zatruć. Ulegamy idiotyzmom, które pojawiają się co rusz w przestrzeni publicznej. A wszystko dlatego że niezbyt uważnie słuchaliśmy tego, co mówili nauczyciele na lekcjach chemii i fizyki, więc nie rozumiemy złożoności tego świata. W związku z tym wielu ludzi szuka zrozumienia i oparcia w fałszywych autorytetach, które dla własnych niecnych celów wykorzystują ludzką naiwność. Ciągle docierają do nas sygnały o tym, jak to handlarze szczęściem próbują naciągnąć ludzi. I udaje im się to zadziwiająco często. Nie tylko, gdy za niebotyczne kwoty sprzedają osobom starszym koce z wielbłądziej wełny, garnki czy pościel, ale też wtedy, gdy oferują ułudę szczęścia w postaci obietnic religijnych, co jest najbardziej paskudną formą oszustwa stosowaną przez odrażających fałszywych proroków.

Nie ma jednak w twoich książkach krytyki wiary, a raczej krytyka tych, którzy chcą na wierze zbić kasę.

Piętnuję ludzi, którzy wykorzystują wiarę do oszukiwania tych, którzy chcą uczestniczyć w misterium religijnym, brać udział w życiu kościołów, a dostają się w objęcia szarlatanów z różnego rodzaju sekt, którzy nastawiani są przede wszystkim na zysk, na spieniężenie obietnic szczęścia wiecznego, odpustu zupełnego. Naciągają ludzi na płatną spowiedź przez telefon, na różnorakie abonamenty pozwalające słuchać ulubionego radia, oferującego radość wspólnej modlitwy.

Można potraktować zatem twoje powieści jako ostrzeżenie? Kryminał ma przecież i tę rolę, że uczula nas na zło, przestrzega przed zachowaniami potencjalnie ryzykownymi, bo z książek wiemy, jak może się skończyć choćby jazda rowerem w nocy przez ciemny las. Czy pisząc masz z tyłu głowy taką myśl, żeby czytelników chronić, ostrzec ich, przed różnej maści cwaniakami?

Nigdy nie ukrywałem, że uważam kryminał za współczesny moralitet. To opowieść, w której dobro zwycięża zło, a samo zło jest jasno zdefiniowane. Zły człowiek, który chce nas oszukać, musi w takim moralitecie ponieść karę. Bo skoro jest zbrodnia, to musi być i kara. A przy okazji pokazujemy ludziom oblicza tej zbrodni, także to, że nie wszystko złoto co się świeci. Że nie powinno się ulegać presji fałszywych proroków, sięgać po to, co ładnie opakowane. Że nie wszyscy ci, którzy się do nas uśmiechają, mają czyste intencje. Opowieść kryminalna powinna nieść w sobie choćby minimalne przesłanie, które w mojej serii z Engelem i Matyldą brzmi: uważaj na ludzi, którzy próbują cię wciągnąć w swoją pajęczą sieć, opleść nią szczelnie i wykorzystać – czy to opróżniając portfel, czy przejmując nieruchomość. Ale samo ostrzeżenie nie wystarczy, trzeba pokazać schematy działań, pokazywać, jak kończy się otwieranie drzwi każdemu, kto puka i wpuszczanie go do swojego życia.

Wspomniany Marcin Engel jest głównym bohaterem serii, ale tak naprawdę na pierwszoplanową postać – a zwłaszcza w tym tomie - wyrasta babcia Matylda. Postać ciekawa także dlatego, że to emerytowana podpułkownik milicji, która z racji swojego życiorysu wyrasta w pewien sposób z twoich powieści neomilicyjnych. Rzecz w tym, że tamte powieści są bardzo „męskie”, a ty z tamtej rzeczywistości bierzesz postać kobiecą? I to nie szeregową milicjantkę, ale oficer milicji.

Zdarzały się takie sytuacje w PRL-u, w Milicji Obywatelskiej, że kobiety awansowały. Rzeczywiście było tych przypadków niesłychanie mało. Takie panie musiały się wykazać nie tylko wiedzą i inteligencją, ale i odwagą oraz umiejętnością funkcjonowania w tym męskim świecie, rozpychania się łokciami. Kobiety przebojowe potrafiły sobie wywalczyć należne miejsce, choć kosztowało je to wiele trudu, bo czasy nie sprzyjały ich karierom. Co roku, 8 marca, kobiety dostawały goździki i rajstopy, a czasem nawet opakowanie czekolady, albo paczkę kawy, ale tak naprawdę święto to było okazją dla mężczyzn, żeby napić się wódki.

Charakter babci Matyldy, emerytowanej podpułkownik milicji, jest odzwierciedleniem cech kobiety, która musiała umieć się w takiej zmaskulinizowanej instytucji przebić, wykazując niezwykły hart ducha. Oczywiste wydało mi się, że taka kobieta, której udało się dojść do najwyższych stopni kariery i pracować w wydziale dochodzeniowo-śledczym Komendy Stołecznej MO, po odejściu z milicji w czasie ustrojowego przełomu, nie umiałaby zasypiać gruszek w popiele, ale chciałaby swoje umiejętności wykorzystywać dalej. I stąd jej początkowo wspierająca rola wobec Engela, dla którego jest mentorką. Ale – jak się okazało – konieczna w przypadku tej postaci siła charakteru sprawiła, że bohaterka się wyemancypowała i z czasem wzięła sprawy w swoje ręce. Mój główny bohater tymczasem, który jest przecież narratorem pierwszoosobowym, nagle dał się babci Matyldzie zdominować. Ale to tylko pokazuje, że on taki jest – często daje się zdominować kobietom, choć nic w tym dziwnego, bo przecież otaczają go kobiety o silnych charakterach, jak jego dziewczyna Kama, osoba niezwykle inteligentna, która często nadaje kierunek działaniom Engela.

Jest też Dżesi, zatrzymajmy się przy niej na chwilę. To postać niejednoznaczna – silna, zdecydowana kobieta, o której jednak trudno powiedzieć, że jest postacią pozytywną. Choć nie jest też antagonistką w ścisłym rozumieniu tego słowa.

Dżesice wydaje się, że jest najważniejszą osobą na świecie i cały ten świat kreci się wokół niej. To typowa egoistka, przekonana, że każdy, kogo napotyka na swojej stronie, powinien być przydatny dla spełnienia jej zachcianek, jej potrzeb. Dlatego w bezwzględny sposób wykorzystuje naiwność ludzi, używając do tego swoich atutów. Często jest tak, że ulegamy uśmiechowi pięknych pań i nie dostrzegamy za tym uśmiechem tego, co się tam może kryć w rzeczywistości. A mogą się tam skrywać – jak to w kryminale – złe zamiary. Piękne uśmiechy potrafią być zwodnicze, a niekiedy wręcz zbrodnicze. Co prawda na razie Dżesi nie popełniła żadnej zbrodni, ale mimo to lepiej trzymać się od niej z daleka, co zresztą najlepiej z całego towarzystwa rozumie Kama.

To co mówisz o postaciach zaludniających strony tej książki, pokazuje wyraźnie, że „Rajski zakątek” to powieść mocno kobieca. Ale nie jest to w twojej twórczości szczególne novum. Masz już na koncie takie postaci kobiece, jak prokuratorka Brygida Bocian, bohaterka dwóch książek, czy Aneta Nowak, która wystąpiła już w pięciu powieściach. Ale przecież zaczynałeś od – jak sam wspominałeś – męskiego świata PRL-owskich milicjantów. Jak dochodziłeś do tej zmiany?

Jak zawsze w moim pisarskim życiu, był to przypadek. W pewnym momencie byłem już bardzo zmęczony moimi zapijaczonymi bohaterami PRL-owskimi. Tymi facetami, którzy siedzieli w ciasnych pokojach, niedomyci, śmierdzący wódką i papierosami. Byłem zmęczony tym archetypem, wywodzącym się z powieściowej rzeczywistości Raymonda Chandlera, bo przecież takie jest źródło najpopularniejszego typu bohatera kryminału. Poczułem, pisząc któryś z kolejnych tomów neomilicyjnych, że może warto wreszcie napisać coś innego, może powieść współczesną, opowiadającą o tym, co się dzieje w policji dzisiaj, z bohaterem niepowielającym wzorców Chandlerowskich. Zacząłem się przyglądać współczesnej policji i od razu zauważyłem pewną prawidłowość, pewien mechanizm, który się w policji wydarzył, a z którego rewolucyjnego charakteru nie zdajemy sobie sprawę. Tymczasem, gdybyśmy szli ulicą, np. w Poznaniu w roku 1990 i napotkali patrol policyjny, to składałby się on na pewno z dwóch facetów. Taki sam patrol napotkany w roku 2010 składałby się już z chłopaka i dziewczyny. W pewnym momencie drzwi do policji zaczęły się otwierać i dziewczyny skwapliwie to wykorzystały. Oczywiście ten proces zmiany trwał i trwa, ale widać postęp. Owszem, na razie nie doczekaliśmy momentu, w którym komendantem głównym policji zostałaby kobieta, ale to tylko kwestia czasu. Dlatego uznałem, że zamiast kolejnego bohatera czas stworzyć bohaterkę: postać na miarę czasów, która poprzez swoją historię będzie opowiadać też o zmianach w policji. W pierwszym tomie z Anetą Nowak, bohaterka, dziewczyna z małomiasteczkowego posterunku, ale przecież inteligentna i bystra, jest popychadłem kolegów, zlecających jej kupno drożdżówek. Pokazałem, że Aneta nie godzi się na to i szybko zaczyna pokazywać kolegom, gdzie ich miejsce, a może nawet bardziej, gdzie jest jej miejsce. Udowadnia, że dziewczyna nie gorzej niż faceci radzi sobie w trudnych sytuacjach, bo to ona tak naprawdę rozwiązuje zagadkę porwania syna pewnego biznesmena, mimo że na początku nikt nie zwraca uwagi na jej argumenty. To jednostkowy przykład pokazujący proces zachodzący w całej policji, prowadzący do pękania tego szczelnego muru hermetycznie dotąd otaczającego ów męski policyjny świat.

Fot. Materiały partnera Fot. Materiały partnera

Skoro mowa o zmianach, to jedną z nich jest język, jakim opowiadasz serię z Engelem i babcią Matyldą. Nigdy nie brakowało u ciebie humoru, szczególnie w serii neomilicyjnej, ale tutaj jest go jeszcze więcej. Tworzysz powieść lżejszą, choć jedynie narracyjnie, bo przecież całość rozpoczyna się od brutalnego pościgu za młodą dziewczyną, strzelaniny, a w całej powieści nie zabraknie też brutalnych morderstw.

Zamierzenie było takie, żeby pójść lżejszą drogą, napisać powieść przygodową, trochę w rodzaju „Pana Samochodzika”, a nawet lżejszą, opowiedzianą z większym przymrużeniem oka. Ale jednocześnie miała to być i jest powieść mieszcząca się ściśle w ramach pełnokrwistego kryminału. Otworzyłem więc sobie drzwi dla lekkiego kryminału z elementami powieści awanturniczej, który pozostaje wierny regułom gatunkowym, które w przypadku kryminału są bezwzględne i jeśli szanuje się czytelnika, to nie wolno ich łamać. Co nie stoi na przeszkodzie temu, żebym w przyszłości zajął się też pisaniem opowieści typowo przygodowych, np. dla młodzieży. Kto wie? Nigdy nie mów nigdy.

Elementem potraktowanym zdecydowanie na poważnie są prawdziwe wydarzenia, dające asumpt dla twojej powieści, a więc bunt betanek w Kazimierzu Dolnym na początku lat 2000. Skąd pomysł, żeby szukać umocowania dla fabuły w mrocznej rzeczywistości?

Sprawa dotycząca buntu betanek opętanych przez Szatana w postaci księdza, który sprawił, że zakonnice wypowiedziały posłuszeństwo Kościołowi jest tak interesująca, że aż dziwne, iż nie trafiła wcześniej do żadnej powieści kryminalnej. Nie relacjonuję w mojej książce tamtych wydarzeń, ale przyjmuję za punkt wyjścia dla tej narracji mrożące krew w żyłach zeznania sióstr o mającej tam miejsce przemocy psychicznej, fizycznej, a nawet seksualnej. W pozostałych seriach często zdarza się, że sięgam po autentyczne wydarzenia, na kanwie których opieram potem akcję kryminalną – nie jeden do jednego, ale traktując je jako źródło późniejszej opowieści. W moich książkach neomilicyjnych zdarzają się sytuacje, kiedy to moi bohaterowie rozwiązują autentyczną zagadkę, np. kradzieży sarkofagu św. Wojciecha w Gnieźnie, czy uprowadzenia w biały dzień z ulic miasta furgonetki z pieniędzmi wiezionymi na wypłatę do jednej z poznańskich fabryk. Przestępstwa, które miały miejsce w rzeczywistości zapładniają mój umysł i stają się zaczynem, z którego wyrasta opowieść, może bardziej skomplikowana niż w rzeczywistości, a na pewno podrasowana, lepiej odmalowana, a przez to atrakcyjniejsza literacko i ciekawsza dla odbiorcy.

Muszę zadać jeszcze pytanie, które wydaje się oczywiste: czy seria z Marcinem Engelem i babcią Matyldą to w założeniu trylogia, czy raczej dłuższy cykl i szykujesz już czwarty tom?

Trochę się już zżyłem z tymi bohaterami, więc nie chciałbym kończyć tej opowieści na trzech tomach. Gdzieś tam w głowie świta mi pomysł na książkę czwartą, ale to odległa sprawa. Ale zanim siądę do pracy nad kontynuacją tej serii, to teraz pracuję nad kolejnym tomem z Antonim Fischerem i już wiem, że zaraz potem będę pisał powieść o Anecie Nowak, a potem wrócę do lat 90 i opowieści o prokurator Brygidzie Bocian. Tak więc najwcześniej wiosną 2025 roku zacznę rozwijać pomysł dotyczący dalszych przygód babci Matyldy i Marcina Engela.

Rozmawiał Przemysław Poznański

Fot. Materiały partnera Fot. Materiały partnera

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze