1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Zdrowie

GMO – czy jest się czego bać?

Z badań przeprowadzonych wśród ludzi młodych wynika, że połowa z nich nie ma pojęcia, co to są rośliny GMO, ale aż 70 procent z tych niemających pojęcia jest przeciwko ich uprawie (fot. iStock)
Z badań przeprowadzonych wśród ludzi młodych wynika, że połowa z nich nie ma pojęcia, co to są rośliny GMO, ale aż 70 procent z tych niemających pojęcia jest przeciwko ich uprawie (fot. iStock)
Mało co, wywołuje dziś w Polakach tyle emocji. Generalnie jesteśmy przeciwnikami GMO, choć niektórzy nie mają pojęcia, co te literki oznaczają. A wielu spośród tych, którzy co wiedzą, że chodzi o Genetycznie Modyfikowane Organizmy, nadal nie ma pojęcia, na czym ta modyfikacja polega. Polacy są organizmom genetycznie modyfikowanym z zasady przeciwni, i to niezależnie od wieku i wykształcenia.

Spory o to, czy GMO nam szkodzi czy też nie, toczą się na forach naukowych i w przeciętnych polskich rodzinach, choć GMO już otacza nas ze wszystkich stron. A podziały czasem przebiegają przez środek stołu, przy którym zbiera się rodzina na niedzielnym obiedzie.

Tymczasem człowiek zmienia świat roślin i zwierząt od tysięcy lat. Pszenica, która dziś jest podstawą naszego wyżywienia, niewiele ma wspólnego z tą sprowadzoną kiedyś z Azji Mniejszej. Jest znacznie bardziej plenna, odporna na wiele chorób, zdolna wytrzymać trudniejsze warunki klimatyczne, a z jej ziarna można uzyskać więcej mąki. Dzisiejsza krowa naprawdę nie przypomina tura, od którego przecież pochodzi. To człowiek, krzyżując rasy, wybierając potem najlepsze osobniki i rozmnażając je, doprowadził do obecnego wyglądu krowy. Różnica między tym krzyżowaniem gatunków i ras, czyli ingerencją człowieka w życie zwierząt i roślin niemal od zarania świata, a tym, co robimy dziś przy pomocy genów, polega tylko na szybkości i precyzji przemian – tłumaczy genetyk prof. Piotr Węgleński.

Czy my dziś w Polsce żyjemy ciągle bez GMO? Krótko mówiąc, czy dyskutujemy o przyszłości, czy o świecie, który już nas otacza?
Prof. Piotr Węgleński: To nie przyszłość, świat jest pełen organizmów genetycznie modyfikowanych. Nie mówimy przecież tylko o żywności. Mamy leki GMO, mamy ubrania. Gdybyśmy chcieli zrealizować hasło Prawa i Sprawiedliwości „Polska wolna od GMO”, to stalibyśmy się krajem nudystów, bo wszystko, co jest zrobione z bawełny, pochodzi z bawełny GMO. Nie ma dziś innej.

Spieramy się o to, czy dopuścić uprawianie np. genetycznie modyfikowanej kukurydzy, ale czy wszystkie rośliny, które nas otaczają i uważamy je za zdrowe, czyli wolne od GMO, nie zostały już zmodyfikowane? A jeśli tak, to czym się różnią od tej kontrowersyjnej kukurydzy?
Niczym. Myślę, że opór, jaki budzi żywność GMO, w dużej mierze bierze się z fatalnej nazwy: genetycznie modyfikowana. Ja bym czegoś takiego do ust nie wziął. Tak jak nie chciałbym jeść chemicznie modyfikowanej żywności. Otóż, po pierwsze, my nie modyfikujemy żywności, tylko rośliny, z których się ją wytwarza. A po drugie, od dziesięciu tysięcy lat człowiek zmienia rośliny i zwierzęta, i to bardzo skutecznie.

Przecież nasza pszenica, ta dziś powszechnie przez polskich rolników uprawiana, ma niewiele wspólnego tą, którą sprowadziliśmy z Azji Mniejszej. Krok po kroku, przez tysiące lat, poprzez krzyżowanie odmian, selekcję najlepszych osobników, uzyskaliśmy te odmiany, jakie dziś mamy – znacznie bardziej plenne i wytrzymałe na niesprzyjające warunki.

Człowiek tą metodą nie tylko krzyżował odmiany tego samego gatunku, ale także różne gatunki. Mieliśmy wybitnego naukowca prof. Wolskiego, który był twórcą m.in. pszenżyta. Skrzyżował dwa gatunki, nie „po bożemu”, one się same nie skrzyżowały, zrobił to naukowiec.

To była manipulacja genami?
Tak, tylko dokonana poprzez krzyżowanie osobników, czyli np. usuwano pręciki z kwiatu i przynoszono pyłek z  innego osobnika. Dawniej wśród tysięcy potomstwa skrzyżowanych osobników szukaliśmy takiego, który nam najbardziej odpowiada, odpowiada celowi, jaki chcieliśmy osiągnąć. Teraz przeprowadzamy zabiegi na poziomie DNA. Możemy dodać roślinie konkretny gen, dokładanie taki, jaki chcemy.

Szybciej dochodzimy do celu.
Dużo szybciej i precyzyjniej. Na przykład, w krajach, gdzie ryż jest głównym pokarmem, ludzie zapadają na ślepotę, bo do tego doprowadza brak witaminy A, która w ryżu nie występuje. Więc naukowcy ze Szwajcarii skonstruowali odmianę ryżu, zwaną złotym ryżem, do którego dodali gen, odpowiadający za wytwarzanie witaminy A. Nasiona takiej odmiany ryżu rozdawano za darmo rolnikom w biednych rejonach Azji. Ten ryż jest zresztą największym wrogiem przeciwników GMO, gdyż nie da się oskarżyć jakiegoś zachodniego koncernu, który sprzedaje nasiona GMO, by zbić fortunę. Badania nad wytworzeniem tego ryżu przeprowadzono za pieniądze rozmaitych organizacji typu FAO, a nie prywatnych koncernów. Złoty ryż jest dobrodziejstwem dla ludzi, co budzi wściekłość organizacji typu Greenpeace, bo tu nie ma się do czego przyczepić.

Co złoty ryż spowodował?
Ludzie, którzy go jedzą, przestali zapadać na ślepotę. Ale podobnych wynalazków jest bardzo dużo. Dotyczą nie tylko roślin. W Meksyku modyfikuje się samce komarów, by w tych strefach, gdzie malaria jest wszechobecna, zapładniały samice, ale by nie były zdolne do stworzenia potomstwa, i tak ogranicza się rozprzestrzenianie malarii.

Mleko, które codziennie pijemy, pochodzi też od zmutowanej krowy?
Nie zmutowanej technikami inżynierii genetycznej, lecz takiej, która na drodze licznych mutacji i selekcji wygląda zupełnie inaczej niż jej przodkowie. Nasza krowa pochodzi prawdopodobnie od tura. Poprzez krzyżowanie i selekcję doprowadziliśmy do wyodrębnienia ras mlecznych i ras mięsnych, który stały się jakby fabrykami mleka lub mięsa. Obecna krowa mleczna żyje inaczej niż nawet ta przed kilkudziesięciu laty, daje więcej mleka, ma inny kościec itd. Tyle tylko, że ta modyfikacja odbyła się nie poprzez wszczepianie genów, a krzyżowanie bydła przez hodowców.

To może lęki społeczeństw wynikają z tego zbyt szybkiego tempa. Dawniej dochodziliśmy do nowych osobników stopniowo, latami, mieliśmy czas oswoić się ze zmianami, choćby z tym, że krowy dają coraz więcej mleka, a teraz ...
To nie zawsze trwało latami. Na przykład skrzyżowano żubra z krową i już w pierwszym pokoleniu otrzymano mieszańca zwanego żubroniem. Taki mieszaniec sam w przyrodzie nie powstał.

No tak, ale ludzie nagle dowiadują się, że ubrania bawełniane wykonano ze zmutowanej bawełny. Słyszą o modyfikowanych ziemniakach, czują się osaczeni. To może ich przerażać.
A dlaczego nas nie przeraża, że trzydzieści lat temu nie było telefonów komórkowych, a dziś prawie każdy ma taki telefon w kieszeni? Świat cały czas się zmienia, unowocześnia, nie należy się tego bać. Spory wokół genetycznie modyfikowanych organizmów, energetyki jądrowej, gazu łupkowego, in vitro, nawet wokół katastrofy smoleńskiej – wszystkie one mają wspólny mianownik – specjaliści mówią jedno, a opinia publiczna urabiana przez polityków i część mediów wierzy w coś innego. Zauważmy, że przeciwko GMO jest społeczeństwo europejskie, amerykańskie już nie.

My, Europejczycy, mamy odmienne podejście do innowacji. Powiedziałbym nawet, że przez stulecia do USA wyjeżdżali z Europy ludzie najbardziej przedsiębiorczy, niebojący się wyzwań, nowoczesności, a na naszym kontynencie pozostawali ludzie podatni na wpływy religijne, rozmaite ideologie, zacofani – tacy, którzy nie chcieli zobaczyć rzeczy takimi, jakie są. Doszło do swego rodzaju negatywnej selekcji. Dlatego dziś w USA konsumenci nie boją się żywności z GMO, bo rozumieją, że nie ma się czego bać, i mają zaufanie do swoich uczonych.

Koronny argument przeciwników GMO jest taki, że możemy dziś z całą pewnością powiedzieć, że znamy skutki GMO, lub ich brak, w dalszej perspektywie. Nie możemy powiedzieć, że nie zaszkodzą one następnym pokoleniom, choćby wywołując nowe choroby cywilizacyjne. Może pan powiedzieć z przekonaniem, że nie boi się takiej żywności?
Tak. Mogę powiedzieć, że się nie boję. Nie dlatego, że wierzę w jej nieszkodliwość, tylko dlatego że czytam. Proszę zauważyć, że przeciwnicy GMO nigdy nie zacytowali raportu Komisji Europejskiej, która wydała 200 mln euro z naszych podatków na badania nad skutkami GMO. Trwały one dziesięć lat, od 2001 do 2010 roku. I konkluzja tego raportu jest taka, że żywność i pasze dla zwierząt są absolutnie bezpiecznie. W USA jedzą taką żywność od 20 lat. Ten raport KE potwierdza raporty amerykańskie, np. Food & Drug Administracion.

My w Polsce badań nad skutkami GMO nie prowadziliśmy, robiliśmy badania nad paszami w Instytucie Weterynaryjnym w Puławach i wyniki też są jednoznaczne – pasze z takich roślin niczym nie różnią się od pasz z roślin niemodyfikowanych. Ja, jako biolog, wiem, że one nie mogą się niczym różnić, bo w roślinie jest około 40 tysięcy różnych genów, a my dodajemy jeden. I wiemy dokładnie, co to jest za gen, czy może powodować jakieś choroby, na co może wpływać. Sprowadziliśmy sobie do Europy ziemniaki, Kolumb je przywiózł. To było coś nowego, nieznanego na naszym kontynencie, a przyjęło się, jakby tu rosło od zawsze. Co chwila pojawia się coś nowego – grejpfruty, kiwi, awokado, brokuły. Rozmaite mieszańce, których poprzednie pokolenia nie znały. Jedno mogę powiedzieć: te modyfikacje, jakich się teraz dokonuje, są niesłychanie starannie sprawdzane, kontrolowane pod kątem ich wpływu na zdrowie człowieka i zwierząt.

Ale czy jesteśmy w stanie przewidzieć, jak wpłyną na następne pokolenia?
Jesteśmy. Cała wiedza przyrodnicza, zwłaszcza ta z XX wieku, mówi nam, że jeśli GMO nam teraz nie szkodzi, to nie zaszkodzi również przyszłym pokoleniom. Śmiech mnie ogarnia, kiedy słyszę jak tzw. eksperci, często ludzie z tytułami profesorskimi np. z dziedziny medycyny, wypowiadają absurdy. Na przykład, że może nam zaszkodzić mięso drobiowe, jeśli kurczak był karmiony soją modyfikowaną, jakby ten gen z soi mógł sobie przeskoczyć do kurczaka, a potem do naszych genów. To jest absolutnie niemożliwe.

Pan to mówi jako genetyk?
Tak jest. Inżynierią genetyczną zajmuję się prawie czterdzieści lat. Byłem na pierwszej konferencji poświęconej GMO w Kalifornii, w 1975 roku, na której uczeni przedstawili wyniki pierwszych doświadczeń nad mieszaniem genów i zastanawiali się, czy to nie doprowadzi do jakichś niebezpiecznych skutków. Było około stu pięćdziesięciu uczonych z całego świata i kilkuset dziennikarzy – trzy dni dyskutowaliśmy. Duży wpływ na przebieg tej konferencji miała wypowiedź Jamesa Wattsona, noblisty od spirali DNA, który był doradcą rządu USA do spraw broni biologicznej. Wattson wygłosił wtedy następujące stwierdzenie: „Gdybym mógł powiedzieć, co my mamy w naszych magazynach, to państwo w ogóle nie zajmowalibyście się ewentualnymi niebezpieczeństwami związanymi z nowo tworzonymi organizmami. Bo mamy tyle świństwa, że każdego mieszkańca planety możemy zabić na osiem różnych sposobów. A Rosjanie mają drugie tyle”.

Podczas tej konferencji ustalono zasady, które nadal w Stanach obowiązują. Chodzi o to, by tak prowadzić prace w inżynierii genetycznej, by uważać na najbardziej niebezpieczny element doświadczenia. Czyli jeśli robimy insulinę w drożdżach, to można takie doświadczenia przeprowadzić nawet w szkole, bo ani insulina, ani drożdże nie są niebezpieczne. Ale jeśli chcemy zrobić szczepionkę przeciwko wirusowi HIV, to potrzebne są zabezpieczenia najwyższej klasy, bo wirus ten jest bardzo niebezpieczny i na jego geny musimy bardzo uważać.

W USA ciągle tych zasada się przestrzega. Natomiast Europa pod wpływem różnych organizacji pozarządowych i proekologicznych wymyśla wszelkie możliwe ograniczenia, także tam, gdzie to jest zupełnie zbędne.

Nie ma ucieczki od dalszych eksperymentów?
Nie ma.

Po co to robimy?
W  świecie medycznym choćby po to, by wynaleźć szczepionki przeciwko nowotworom. W żywności – by walczyć z głodem. Norman Borlaug, laureat pokojowej nagrody Nobla za wyhodowanie pszenicy „meksykanki”, która spowodowała tzw. zieloną rewolucję w Indiach, czyli zlikwidowała głód, niesłychanie ostro zaatakował Greenpeace za ataki na GMO i wręcz uznał tę organizację za przestępczą, gdyż utrudnia ratowanie przed głodem wielu mieszkańców naszej planety. Borlaug otrzymał swoją pszenicę, wykorzystując metody tradycyjne. Dzięki nim można było wykarmić siedem miliardów ludzi, a metody, które obecnie się stosuje, pozwolą na wykarmienie dziesięciu miliardów ludzi.

Czyli GMO to po prostu oznacza więcej żywności?
To oznacza znacznie więcej żywności. Ale też paliwa. Brazylijczycy po to wycinają lasy tropikalne, by zwiększyć powierzchnię upraw roślin przeznaczonych na biopaliwa. Jeśli dzięki GMO stworzymy rośliny, które będą dużo szybciej rosły, miały dużo więcej składników potrzebnych do biopaliw itd., to uratujemy tysiące hektarów lasów tropikalnych.

Przecież nic w przyrodzie nie ginie. Jeśli dzięki GMO stworzymy roślinę odporną na jakąś konkretną chorobę i dzięki temu zwiększymy jej plony, to za chwilę okaże się, że atakuje ją inny wróg i plony znowu spadają. I będziemy tworzyć kolejną roślinę odporną na tę nową chorobę.
Oczywiście. To samo jest z antybiotykami i człowiekiem. Flemming wynalazł penicylinę, ona uratowała miliony ludzi, ale potem pojawiły się szczepy organizmów odpornych na penicylinę, więc wymyślono następne antybiotyki, potem kolejne. To samo będzie z roślinami.

Skoro tego wyścigu nie możemy wygrać, to może nie warto się ścigać?
To zły wniosek. Ten wyścig wygrywamy. Proszę zobaczyć, o ile dłużej dziś żyjemy niż żyli ludzie w XIX wieku. Dzieje się tak dzięki temu że człowiek ściga się z naturą, wprowadza w życie swoje odkrycia naukowe.

Ekolodzy twierdzą, że tymi eksperymentami niszczymy w naturze bioróżnorodność.

To ja zacytuję pewnego rolnika, który kiedyś powiedział mi tak: jak sieję pszenicę, to ja nie chcę mieć na polu żadnych maków, chabrów, pięknych kolorowych kwiatuszków, nie chcę bioróżnorodności. Ja chcę mieć tylko pszenicę.

My zapominamy o tym, jak bardzo zmieniliśmy naszą planetę. Teraz sześćdziesiąt procent lądów stałych, nie licząc tego, co znajduje się pod lodem, przeznaczonych jest na cele rolnicze. Reszta to pustynie, suche stepy, dżungle, góry, miasta. Nasza planeta dziś nie przypomina tej, po której hasali nasi przodkowie. Te zmiany są konsekwencją wzrostu zaludnienia. By wykarmić rosnącą liczbę ludności, trzeba było zwiększać obszary rolne. Mimo to nadal panuje głód np. w Etiopii, Sudanie, a powiększać obszarów rolnych już się nie da. Dlatego uprawa roślin z GMO jest odpowiedzią na problemy głodu i m.in. właśnie z tego powodu poparli je uczeni z Papieskiej Akademii Nauk. To naturalnie wywołało ogromną niechęć do nich tzw. Zielonych. Ale wszystkie poważne instytucje naukowe to popierają, nie ma ani jednej, która byłaby przeciwna modyfi kowaniu organizmów.

Ale jest wielu uczonych, na których powołują się przeciwnicy GMO, uczonych, którzy wskazują na niebezpieczeństwa z tym związane.
Jest dokładnie czterech uczonych cytowanych przez przeciwników GMO. Dr Arpad Pusztai ze Szkocji, dr Irina Ermakova z Rosji, dr Eric-Giles Seralini z Francji i J. Zentek z Austrii.

Prace zespołów tych uczonych zostały zdyskwalifikowane przez poważne gremia naukowe, które wykazały podstawowe błędy metod doświadczalnych i nieprawidłową interpretację wyników. Np. prace Pusztaia zdyskwalifikowała specjalnie powołana komisja Royal Society. Już przestano cytować pana Jeffreya Smitha, nauczyciela tańca z Iowa, który powiedział, że jeśli 1500 joginów będzie jednocześnie lewitować, to się świat zmieni. Smith napisał dwie książki: „Nasiona kłamstwa” i  „Genetyczną ruletkę”. To właśnie książką „Nasiona kłamstwa” były minister środowiska pan prof. Szyszko wymachiwał w Sejmie, twierdząc, że są tu dowody na szkodliwość GMO. W tę książkę uwierzyli też lekarze z Instytutu Onkologii w Gliwicach – prof. Chorąży i dr Katarzyna Lisowska, która stała się jednym z bardziej żarliwych przeciwników GMO.

„W Indiach 10 tysięcy rolników popełniło samobójstwo”. To też wymysł?
W rolnictwie indyjskim zachodzą teraz poważne zmiany, następuje komasacja gruntów, to rodzi różne frustracje wśród farmerów. Możliwe, że dochodzi tam do samobójstw. Jednak nie ma to nic wspólnego z GMO.

To kto występuje przeciwko GMO?
Ludzie niedoinformowani, niemający wiedzy, a także fundamentaliści, którzy uznają GMO, razem z aborcją i eutanazją, za zbrodnię przeciwko ludzkości.

Drugim rodzajem przeciwników są szlachetnie oburzeni, zwykle młodzież, którzy protestują przeciwko elektrowniom jądrowym, zabijaniu wielorybów, fok i  tego typu zjawiskom. Z badań przeprowadzonych w Polsce wśród młodych ludzi wynika, że połowa z nich nie wiedziała, co to jest GMO, ale aż siedemdziesiąt procent było przeciwko i deklarowało gotowość wyjścia na ulice, by protestować. Tacy ludzie zwykle zasilają organizacje typu Greenpeace.

Jest też trzecia grupa – to cyniczni politycy, którzy tę niewiedzę ludzi i lęk przed groźnie brzmiącą nazwą wykorzystują dla celów politycznych, budują na tym poparcie dla swoich partii.

Dlaczego wrogiem przeciwników GMO stała się amerykańska firma Monsanto?
Bo pierwsi wpadli na pomysł zarabiania na nasionach roślin genetycznie modyfikowanych.

A może Monsanto zapłaciło za badania nad roślinami GMO i uzyskało takie wyniki, jakie chciało, po to, by czerpać z tego zyski?
Firmy nie płacą za badania, płacą za produkt. Chcą na przykład otrzymać odmianę ziemniaków odpornych na stonkę ziemniaczaną. Firma płaci więc za produkt, a od stwierdzenia tego, czy on jest bezpieczny dla ludzi i zwierząt, są różne niezależne agencje. One mają to badać.

Ale jeśli wprowadzimy uprawy roślin genetycznie modyfikowanych, to rolnicy będą skazani na kupowanie nasion, właśnie od firmy Monsanto, a one są znacznie droższe od zwyczajnych.
A kto ich do tego zmusza? Mają wybór. To jest jak z gazem łupkowym. Gazprom chyba jest bardzo przeciwny temu, by wydobywano gaz łupkowy, bo boi się utraty rynku zbytu na swój gaz. Tak samo europejscy dostawcy niemodyfikowanego ziarna nie lubią firm Basf i Monsanto, które sprzedają ziarno modyfikowane, i dlatego rzucają pod ich adresem różne oskarżenia, insynuacje, straszą tą żywnością itp. Popatrzmy na to, jak na grę, jaka toczy się między wielkimi producentami nasion o rynki zbytu.

Mimo protestów „szlachetnie oburzonych” i „cynicznych polityków” Sejm uchwalił ustawę o nasiennictwie, która dopuszcza w Polsce uprawy roślin GMO. Co prawda z pasami ochronnymi wokół tych pól, ale wiele roślin, np. rzepak, jest wiatropylnych i ich pyłek będzie się przenosić z wiatrem na znaczne odległości. To może prowadzić do niekontrolowanego krzyżowania się roślin GMO z innymi roślinami.
To bardzo dobrze, Greenpeace powinno się cieszyć, bo zwiększy się bioróżnorodność.

To pan sobie robi żarty, panie profesorze.
Nie. Ja tylko wskazuję na brak logiki. Jeśli przeciwnicy GMO najpierw martwią się, że pola będą zbyt jednorodne, a zaraz potem obawiają się krzyżowania roślin i powstania nowych odmian, to dla mnie jest nielogiczne.

Ja nie widzę niczego niebezpiecznego w GMO. Kiedyś ludzie podróżowali konno, potem pociągami napędzanymi węglem, dziś elektrycznymi, a niedługo będziemy jeździć pociągami na energię słoneczną. To się nazywa postęp.

A  co z argumentem, że tak naprawdę rośliny GMO nie rozwiążą problemu głodu. Bo plony z tych roślin są najpierw bardzo wysokie, ale po pewnym czasie zaczynają spadać i są podobne jak w przypadku tradycyjnych roślin.
Otóż nie. Teraz jest tak, że plony odmian skrzyżowanych metodą tradycyjną po pewnym czasie spadają, i to jest naturalne zjawisko. Zwykle przy organizmach heterozyjnych w pierwszym pokoleniu mamy bujne potomstwo, a potem jest gorzej. Tak jest teraz z naszymi roślinami. Dzięki GMO my tworzymy takiego mieszańca, który stale daje obfite plony, ma takie cechy genetyczne.

Tworzymy roślinę z genem, który daje jej odporność na pewne owady, np. ziemniaki odporne na stonkę albo kukurydzę na omacnicę prosowiankę. I zobaczmy, jakie są skutki lęków przed GMO: na południu Polski omacnica zniszczyła uprawy kukurydzy, ale już parę kilometrów dalej, za czeską granicą, kukurydza udała się wspaniale. Bo Czesi nie boją się GMO i uprawiają kukurydzę zmodyfi kowaną, która jest na omacnicę odporna.

No właśnie. Jeśli za południową miedzą mamy Czechów, którzy się nie przejmują i uprawiają rośliny genetycznie modyfikowane, to czy my w Polsce możemy uznać, że GMO nas nie dotyczy?
Nie. Stanowimy część świata. Europa jest nastawiona przeciwko GMO. Obowiązuje myślenie, że to amerykański wynalazek, a my, tu, w Europie, jesteśmy mądrzejsi i go nie wprowadzimy. Ale to walka skazana na przegraną. Szczególnie kiedy na wielką skalę wejdą leki oparte na GMO. Myślę, że jesteśmy już bardzo, bardzo blisko produkcji szczepionek przeciwnowotworowych.

Jakieś osiem lat temu widziałem wyniki badań przeprowadzonych w Seattle w USA, kiedy testowano te szczepionki nie na myszach czy królikach, ale na ludziach. Były trzy grupy ochotników, po pięćdziesiąt osób każda, gdzie testowano szczepionki przeciwko rakowi płuc, jelita grubego i rakowi piersi. Ten zabieg polegał na takiej modyfikacji komórek naszego układu odpornościowego, by one szkoliły limfocyty do zwalczania komórek nowotworowych. Otóż w przypadku raka płuc i jelita otrzymano w stu procentach pozytywne rezultaty, natomiast szczepionka nie zadziałała w ogóle na raka piersi, tu nie trafi ono z właściwym zabiegiem. Za dziesięć lat te szczepionki będą powszechnie dostępne.

Prof. Piotr Węgleński
jest genetykiem, członkiem korespondentem Polskiej Akademii Nauk. Autor kilkudziesięciu prac naukowych i podręczników genetyki. Pionier inżynierii genetycznej w Polsce. W latach 1999-2006 rektor Uniwersytetu Warszawskiego.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Jeść czy nie jeść?
Autopromocja
Jeść czy nie jeść? Krystyna Naszkowska Zobacz ofertę promocyjną
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze