„Jestem najszczęśliwsza, odkąd pamiętam” – mówi Martyna Wojciechowska i nie boi się zapeszyć. To dla niej wyjątkowy moment, dobry rok po kilku znacznie trudniejszych. Minęło 21 lat, od kiedy po raz pierwszy pojawiła się na okładce „Zwierciadła”. Wiele się od tamtego czasu zmieniło. Jak wiele?
Czerwiec 1997 roku. Pozujesz w letniej sukience, z liśćmi fantazyjnie wpiętymi we włosy. Dziewczyna malująca usta we wstecznym lusterku miejskiego skutera. Pamiętasz, jak powstawała ta okładka „Zwierciadła”?
Pierwszych okładek się nie zapomina. Chwilę wcześniej wystąpiłam w piśmie „Filipinka” jako dziewczyna, która kocha motocykle, tu akurat jestem na skuterze.
Co to za moment w twoim życiu?
Jeszcze studiowałam, w dużej firmie pracowałam jako marketing manager, jak to się wtedy szumnie nazywało, i zajmowałam się właśnie promocją jednośladów. Miałam też za sobą epizod pracy jako modelka. Z jednej strony to ważne doświadczenie, buduje świadomość ciała, nie mówiąc o tym, że poznałam wtedy mnóstwo osób, które tworzyły podwaliny dzisiejszej branży medialnej. Makijażyści, którzy nas wtedy malowali, fryzjerzy, którzy uczyli się fachu na naszych włosach, to teraz gwiazdy. Przy tamtych niewielkich możliwościach finansowych i głodni wielkiego świata robiliśmy przeróżne eksperymenty. Część z nich wydaje mi się dziś trochę zabawna, a trochę żenująca, ale fajnie, że razem dorastaliśmy, wymyślaliśmy, jak to ma docelowo wyglądać. Z drugiej strony – to czas, który mocno podkopywał moje poczucie własnej wartości. Wciąż słyszałam, że powinnam być jakaś.
Czyli jaka?
Inna niż byłam. Że powinnam schudnąć, zoperować nos, mieć długie włosy, krótkie. Długo tego nie wytrzymałam. W „Zwierciadle” wystąpiłam jako modelka, ale ponieważ odpowiadałam za promocję tych skuterów, można powiedzieć, że była to trochę sesja służbowa. Nie chodziło o mnie, nie ja byłam tematem tej okładki, nie ma na niej mojego nazwiska, ale ja ją organizowałam. Pamiętam, że to właśnie wtedy pomyślałam, że następnym razem, kiedy pojawię się na okładce jakiegokolwiek magazynu, to nie z powodu tego, jak wyglądam, ale kim jestem i co mam do powiedzenia. Dosłownie chwilę potem zaczęłam współtworzyć program o motocyklach dla łódzkiej telewizji kablowej ATV, a niecały rok później pracowałam już w telewizji TVN i prowadziłam program motoryzacyjny „Automaniak”. W tamtych czasach to było coś – kobieta opowiada o samochodach, ściga się motocyklami, przygotowuje materiały z rajdów i Formuły 1. Obyczajowy przełom.