Z Cyprianem Kamilem Norwidem byłem blisko od dziecka, mój ojciec go wielbił, napisał książkę o poecie – „Gwiaździsty diament". Norwid był maleńki, wątły, ale miał piękną głowę. To, co najważniejsze mieszkało w środku tej głowy. Był geniuszem, kto wie, czy nie jednym z największych poetów XIX-wiecznej Europy. Nie tylko poetą, rysował, malował, rzeźbił. Umarł w biedzie i w całkowi – tym opuszczeniu.
Nikt ze współczesnych, nawet Mickiewicz, nie był w stanie pojąć jego wierszy. Norwid wyprzedził swój czas, a czas takich rzeczy nie wybacza. Twórczość poety stała się wielkim zbiornikiem cytatów. Jak byłby szczęśliwy, on, gorliwy, ale otwarty katolik, gdyby wiedział, że często będzie go cytować polski papież. Zabawne, bo z kolei od ówczesnego papieża dostał Norwid „listę odpustową”. Mógł na nią wpisać 50 osób, które będą miały dzięki temu odpust całkowity; niektórych po latach skreśla, jak mu podpadną, dopisuje nowe nazwiska. Mądrość czasami nie chroni przed naiwnością.
Studiując jego życie, nie mam wątpliwości, że był autodestrukcyjny, odtrącał ludzi, tracił różne życiowe szanse, jego bezkompromisowość i duma były jakąś formą pychy. Nieszczęście było najwierniejszym towarzyszem jego życia, pisał w wierszu „Fatum": „nieszczęście jak dziki zwierz przyszło do człowieka", ale nikt jak on nie potrafił nieszczęścia przekuwać w sztukę. Napisze: „Na południu upał mnie obala, a na północy wilgoć szkodę zdrowiu przynosi. Kiedy się zima rozpoczyna, tracę płaszcz watowany i obuwie mi pęka w czas największego błota".
Kiedy robiliśmy filmowy dokument o Norwidzie, pojechaliśmy z kamerą do Miłosza, chciałem, aby w tym filmie był jego głos. Zaszokował mnie, mówiąc nagle: „Nie lubię Norwida". „Jak to?!" – wołam. „Był malkontentem – dopowiedział. – Ciągle narzekanie, okropna polska cecha". „Ale musi pan przyznać, że geniusz", ratowałem sytuację. W rozpaczy przeczytałem Miłoszowi jakiś wiersz poety. „No tak, geniusz" – łaskawie przyznał. Miłosz w Stanach nauczył się optymizmu i polskie malkontenctwo ogromnie go drażniło.
Przed mrokiem, który mu zarzucali jego krytycy, Norwid bronił się ironią. Warto opowiedzieć jedną z anegdot: poeta malował w swojej pracowni, jakiś poczciwiec, który go odwiedził, zapytał zdziwiony: „To pan tak sam malujesz?". Na co poeta: „Tak, nie ma dzisiaj mego lokaja". Doświadczył trudnego dzieciństwa. Ma cztery lata, gdy umiera matka, 14 – ojciec. Widzi ognie powstania listopadowego. W 1833 roku jest w szkole świadkiem chłosty wymierzonej uczniom, którzy wymknęli się ze szkoły, by zabrać na pamiątkę drzazgi z szubienicy, na której powieszono Zawiszę. Dołączy po latach do polskiej emigracyjnej wyspy w Paryżu. Życie da mu romantyczną edukację, ale nie będzie romantykiem, ale poetą myśli. Polska jednak wejdzie w niego do krwi i do kości, chociaż ciągle ją krytykuje: „Jesteśmy żadnym społeczeństwem. Jesteśmy wielkim sztandarem narodowym".
Nie zaznał w życiu czułości. Odtrącały go kobiety, w których kochał się zawsze nieszczęśliwie. Co za naiwność zalecać się do Marii Kalergis, słynnej i bogatej piękności tego czasu – on, nędzarz. Nie miał żadnych szans. Ale to on, odtrącany, napisał piękny wiersz o czułości, krótki na jeden oddech, na jedno wzruszenie.
Czułość
Czułość - bywa jak pełny wojen krzyk,
I jak szemrzących źródeł prąd,
I jako wtór pogrzebny...
I jak plecionka długa z włosów blond,
Na której wdowiec nosić zwykł
Zegarek srebrny
Tomasz Jastrun poeta, prozaik, krytyk literacki, czuły obserwator świata. Zawsze z książką obok poduszki.