To, co przydarzyło się w przeszłości, w pewnej mierze nas definiuje. Nie chodzi więc o to, by od przeszłości się odciąć, a by w niej nie utknąć. O tym, jak odpuścić to, na co już nie mamy wpływu, i wreszcie zrobić krok do przodu – rozmawiają Ewa Stelmasiak i Agnieszka Radomska.
Agnieszka Radomska: Każdy z nas ma jakąś przeszłość. Nie zawsze da się zapomnieć, wymazać z pamięci doznane krzywdy czy traumatyczne doświadczenia i nie do końca o to chodzi, żeby zapomnieć. Zacytuję tu klasyka Stefana Kisielewskiego, bo ten cytat – choć ciut niecenzuralny – idealnie w tym miejscu pasuje. „To, że jesteśmy w dupie, to jasne. Problem w tym, że zaczynamy się w niej urządzać”. Właśnie z tym kojarzy mi się przeżywanie wciąż na nowo doświadczonych krzywd, rozpamiętywanie swoich porażek… Dlaczego to sobie robimy?
Ewa Stelmasiak: W środku mamy poczucie, że gdy będziemy rozmyślać o tym, co było przykre i trudne, to odzyskamy kontrolę i sprawimy, że już więcej nam się to nie przydarzy. Jednak to pułapka. Ta kontrola jest złudna, a rozpamiętywanie przeszłości często zamyka nas w roli ofiary. Ofiara to jest ktoś, komu coś się dzieje, a nie ktoś, kto ma moc sprawczą w danej sytuacji. Tkwiąc w tej roli, pozbawiamy się sprawczości w tym zakresie, który nadal mamy. Pozwalamy przeszłości wypełnić nasz krajobraz mentalny. Ciężko z tego wyjść, bo to się utrwala jako pewien wzorzec myślowy. I im dłużej trwa, tym trudniej się wygrzebać, bo się do tego przyzwyczajamy i uczymy się właśnie „urządzać w tej d…”, a przecież wcale tego nie chcemy!
Może i nie chcemy, ale z drugiej strony nasz mózg jest tak skonstruowany, że żadnych rozwiązań nie proponuje bez sensu. Bycie ofiarą coś nam załatwia: partner mnie zostawił z dzieckiem, szef wyrzucił z pracy, jestem ofiarą czyjegoś działania. Mogę się więc poczuć zwolniona z robienia czegokolwiek, usprawiedliwiona w niemocy. Czy to nie jest trochę wygodne?
To utwierdza mnie w braku poczucia wartości. Skoro przydarzyło mi się coś tak złego, to pewnie jestem winna, bo nie byłam dość dobrą partnerką czy pracownicą. To poczucie bycia beznadziejną najczęściej jest zupełnie nieadekwatne do rzeczywistości, ale za to bardzo silne i wyjście z tego impasu może wymagać wsparcia z zewnątrz, nawet terapeutycznego. To bardzo ważne, żeby nie osiąść w poczuciu niezasługiwania na szczęście.
Przeżywaniu przeszłości często dodatkowo towarzyszy złość, a nawet planowanie zemsty. Jeżeli taki stan ciągnie się długo, dosłownie drenuje nas z energii.
Złość trzeba przeżyć, nie korkować jej jak szampana w butelce, bo kiedyś i tak wybuchnie z wielkim hukiem. Proces emocjonalnego zdrowienia po doznanej krzywdzie musi potrwać. To nie działa niestety tak, że odhaczymy na liście punkt A, punkt B, punkt C – zaakceptuję, wybaczę, pójdę dalej – i gotowe. To nie jest proces linearny, a cykliczny. Złość, nawet jeśli minie, może w którymś momencie wrócić. Pojawi się jakiś wyzwalacz, sytuacja, która nam o tej krzywdzie przypomni, i znów poczujemy żal i złość. Ważne, żeby z czasem były coraz słabsze, żeby już nas nie wzburzały wciąż na nowo, żeby umieć je puścić. Bo inaczej zrobimy się zgorzkniali, a na tym stracą te nasze dobre relacje z ludźmi, które nadal mamy.
Rozpamiętywanie przeszłości zwykle dotyczy jakiejś straty – pracy, relacji, partnera, dobra materialnego. Gdy przerabiałam własną życiową stratę (a szło mi kiepsko), usłyszałam od terapeutki: „Tkwisz w żalu i niezgodzie, okej, tkwij sobie w tym, skoro tak potrzebujesz. Ale zwróć uwagę, że to jest oddanie nieprawdopodobnej władzy nad twoim życiem i samopoczuciem komuś innemu”. Gdy my cierpimy, eksmąż być może ma już nową partnerkę, była szefowa zatrudniła 15 innych osób. O naszym samopoczuciu decydują ludzie, dla których już niewiele znaczymy. Dla mnie było odkrywcze, że to ja mogę zadecydować, czy lejce trzymam sama, czy ktoś inny, kto wcale na to nie zasługuje.
Metafora oddania lejców bardziej mi pasuje niż władza. Żeby mieć władzę nad kimś, to trzeba mieć intencję dowodzenia kimś, a nie oszukujmy się – bardzo często te osoby, które nas poraniły, mają nas dziś w głębokim poważaniu. Jeśli będę oddawać swoją dzisiejszą energię jakiejś postaci z przeszłości, pozwolę przeszłości przejąć kontrolę nade mną, to jakie mam z tego korzyści? Bycie w stanie depresyjnym, nawet jeżeli to jest element zmiany, bardzo utrudnia myślenie o przyszłości, o stawianiu sobie celów, o swojej roli w życiu. Tymczasem potrzebujemy uświadomić sobie pilność życia, głęboko poczuć, że każda minuta jest cenna, przede wszystkim dla nas samych. Nasz organizm się zmienia, nasze ciało się zmienia, warto raz na jakiś czas przypomnieć to sobie i uświadomić element przemijania. I w obliczu tego zadać sobie podstawowe pytanie: czy chcę teraz czuć się właśnie tak? Jakie uczucia decyduję się pielęgnować?
A co jeśli nie umiem pogodzić się z tym, co było? Jeśli w kółko fantazjuję, co by było, gdyby kiedyś się stało inaczej?
Jeżeli nie zaakceptuję tego, że nie mam już wpływu na przeszłość, utknę tam na długie lata. To będą te lata, które stracę. Oprah Winfrey sformułowała piękną definicję wybaczenia: „wybaczyć to porzucić nadzieję, że przeszłość mogła być inna, niż była, zaakceptować ją i użyć chwili obecnej i czasu teraźniejszego, by pójść dalej”.
Piękne słowa, ale co z uczeniem się na błędach? Nie chcę całkiem się odciąć od przeszłości, tylko wyciągnąć wnioski, które będą dla mnie dobre. I tutaj widzę pułapkę, bo łatwo wyciągnąć mocno uogólnione wnioski. Skoro zostałam podle porzucona, to wnioskuję, że wszyscy mężczyźni są niegodni mojego zaufania. Teraz będę polegać wyłącznie na sobie. Przecież to mi nie służy…
Generalizacje, że wszyscy mężczyźni są źli, a wszyscy szefowie chcą mnie wycisnąć jak cytrynę i zwolnić, to jest formułowanie fałszywych przekonań, co niczemu dobremu nie służy – zamyka nas, powoduje lęk i nieufność. A poza tym to po prostu nieprawda. W miejsce tego zabiegu polecam inny, nazwijmy go roboczo „alchemiczną transmutacją”, czyli zamianą ołowiu w złoto. Coś trudnego zamieniamy w coś konstruktywnego, co będzie nam służyć. Chodzi o to, by zrozumieć, co się wydarzyło, i dokładnie to przeanalizować, zanim wyciągniemy jakiekolwiek wnioski. Zastanowić się, jakie były perspektywy, intencje, motywacje osób w tę sytuację zaangażowanych. Jeżeli nas ktoś skrzywdził, to czym się kierował? Może wcale nie chciał nas zranić, ale jest tylko człowiekiem, więc zrobił tak, jak potrafił najlepiej, w trosce o siebie, bo każdy dba przede wszystkim o swój interes.
Ważne, by dostrzec żywych ludzi w osobach, które nas skrzywdziły. Nie usprawiedliwić, nie zaaprobować, ale spróbować zrozumieć. I dopiero potem zastanowić się, co mogę zrobić, by podobna sytuacja nie powtórzyła się w przyszłości. Jakie cechy musi mieć organizacja, w której się zatrudniam, żebym miała większą pewność, że będę traktowana u pracodawcy po partnersku? Jak chciałabym budować następny związek, na czym go opierać, żebym czuła się w nim bezpiecznie? Jakim człowiekiem sama chcę się stawać, żeby takie cele zrealizować?
Pomogło mi poczucie, że to, co mnie spotkało, przydarzyło się nie tylko mnie. Bo jeżeli sobie pomyślisz, że wszyscy ludzie wokół mają normalne, spokojne życia, a tylko ciebie jedną zwolniono z pracy, podle porzucono, to jest ci jeszcze gorzej. Poczucie, że moje cierpienie nie jest wyjątkowe, pozwoliło mi złapać perspektywę wspólnoty doświadczeń z innymi ludźmi.
Poczucie wspólnego człowieczeństwa w kontekście doświadczeń innych osób jest ogromnie ważne. Bardzo wyraźnie zauważam i niezmiernie mnie to cieszy, że coraz odważniej pokazujemy dziś swoje prawdziwe twarze, choćby w mediach społecznościowych. Dzielimy się trudnymi doświadczeniami, ograniczeniami, nie lukrujemy już tak swojego życia na pokaz. Wspólnota doświadczeń zdejmuje z nas ciężar wyjątkowości naszego cierpienia. Nie chodzi o to, by swoje doświadczenia umniejszać, bo przecież każdy z nas ma inne. Niektórzy przeżyli ogromne traumy, ale to nie oznacza, że nasze potknięcia są banalne w obliczu cudzych, większych. Nie! Im dłużej się żyje, tym więcej ma się na koncie takich mikrotraum, lekkich ciosów, ale zadawanych wielokrotnie. To też się odkłada i zapisuje w ciele. I to dotyczy każdego.
Załóżmy, że chcę już przestać babrać się w przeszłości. Jak zacząć?
Najpierw w ogóle to zauważ. Przyłap się na tym, że wciąż wracasz myślami do przeszłości. Powiedz sobie: w tej chwili chce mi się o tym myśleć, nic na to nie poradzę. Zgódź się na to. Ale wyznacz sobie limit czasowy. Przez np. godzinę w ciągu dnia taplaj się w tym, ile siły. Jak w kałuży z błotem. Ale gdy zadzwoni budzik, bo się czas skończy, wstań i zacznij żyć tu i teraz.
Planowanie przywraca poczucie kontroli. Trzeba uznać, że to, co nas spotkało, przejmuje nas i angażuje, nie spływa po nas jak po kaczce i mamy do tego święte prawo. Ale trzeba też zrobić na te migracje w przeszłość odpowiednie miejsce w pewnej perspektywie czasowej. I znaleźć także przestrzeń na rzeczy, które prowadzą ku przyszłości. Złapać w tym równowagę. To jest podstawowy element nawet nie terapii, a higieny zdrowia psychicznego.
A jeśli się staram, a te myśli nachodzą mnie natrętnie, choć tego nie chcę?
Dobrze nauczyć się kierowania swoją uwagą. Bo oczywiście nie masz wpływu na to, jakie myśli produkuje twój mózg, ale już masz wpływ na to, czy poświęcisz im uwagę. Można się tego nauczyć. Jeśli spaceruję lasem i zauważam, że wciąż myślę o tym, że trzy lata temu partner mnie zdradził, mogę podjąć decyzję, że w tej chwili skupię się na czymś, co angażuje nie umysł, a zmysły. Będę patrzeć na listki, na chmury i słuchać ptaków. Jeśli uda się przez choćby chwilkę – wspaniale. Te myśli oczywiście są jak bumerang, za moment ponownie się na nich przyłapię. Ale znów sobie to uświadomię i znowu podejmę decyzję, że wybieram listki i ptaki. I tak w kółko. Po jakimś czasie ćwiczenia zarządzania uwagą naprawdę można zauważyć, że choć myśli o przeszłości wracają, to za każdym razem mniej intensywnie i na krócej.
Stwórzmy taką listę dobrych praktyk, które pozwolą krok po kroku iść do przodu.
Wszystko zaczyna się od intencji. By zacząć działać, muszę świadomie zdecydować, że nie chcę już tkwić w tym, co było. Że jestem gotowa na zmianę, choć mogę na tym etapie w ogóle nie wiedzieć, jak się do tego zabrać. To pierwszy krok. Drugi to zauważać i przerywać myślenie tunelowe. Trzeba zmieniać perspektywę, stawać obok siebie i mówić sobie: stop, znowu myślę o tym, co było. Opisane wyżej ćwiczenie z uważności bardzo to ułatwia, pomaga też wprowadzić w życie nowe dobre nawyki. Rutyna porządkuje nam czas, jest rusztowaniem, na którym się opieramy. To mogą być treningi, spacery, wolontariat. Kolejna pomocna technika to praktykowanie wdzięczności, zauważanie dobrych rzeczy, które dotyczą mnie tu i teraz. Tylko trzeba to zrobić uczciwie, nie umniejszać swoich zasobów. Nie używać „ale” na zasadzie: no tak, niby mam fajną pracę, ale… i tu minus. Docenić to, co się ma, tak naprawdę i ugruntować w sobie poczucie, że moja energia jest cenna, że moje chwile życia mają ogromną wartość. Karmienie innych osób swoją uwagą przez to, że się o nich ciągle myśli, jest stratą własnej energii, którą można by wykorzystać na doświadczanie nowych rzeczy. Nasza energia jest cenna!
Doświadczanie nowych rzeczy, nawet nieco na siłę, jest trochę jak dorzucanie do garnka z zupą nowych składników, bo stare już się wygotowały. Musimy coś dołożyć, bo inaczej się okaże, że mamy na obiad rosół z kawałkiem sflaczałego pora, który się w nim rozgotował…
Świetna metafora. Dorzucajmy sobie nowe karmiące doświadczenia, których emocjonalny blask będzie stopniowo przyćmiewał nasze trudy. Żeby te nowe wrażenia zaczęły wypełniać przestrzeń naszej uwagi, przywracały kontakt z teraźniejszością i budowały nas na nowo, wypierając powoli z naszej świadomości to, co stare i niepotrzebne. Warto zapytać siebie: co jest dla mnie ważne teraz, w tym momencie mojego życia? Może powrót do ćwiczeń, a może relacje z bliskimi, które zaniedbałam? Bo jeżeli wciąż tkwię w starym paradygmacie, wałkuję swoje krzywdy, to bliscy mi ludzie też w nim tkwią. Ciągle słuchają tylko o tym, co było i jaka jestem nieszczęśliwa, i po jakimś czasie mogą mieć dosyć. Dobre przyjaźnie pewnie to przetrwają, ale po co wystawiać je na taką próbę?
Mam przestać rozpamiętywać przeszłość nie dla siebie, a dla innych? No nie wiem…
Nie o to chodzi. Po prostu trzeba sobie uświadomić, że wokół nas są ludzie, dla których jesteśmy ważni. Jeśli całą swoją uwagę poświęcasz komuś, kto kiedyś zrobił ci coś złego i wciąż siedzisz w przeszłości, to tej samej ilości uwagi nie poświęcisz komuś ci bliskiemu, kto jest teraz obok i cię potrzebuje. Każdy z nas jest częścią systemu naczyń połączonych. Ludzie, którzy są wokół nas, potrzebują nas obecnych. Nie jesteśmy niewidzialni! Ludzie wokół też tracą na tym naszym znikaniu w przeszłości, zauważają to. I chcą nas odzyskać, choć możemy w to nie wierzyć. W pewnym momencie warto powiedzieć sobie: no dobrze, już wystarczy. Wracam do was.
Agnieszka Radomska, dziennikarka, behawiorystka. Pasjonuje ją wszystko, co związane z emocjami i budowaniem dobrych relacji.
Ewa Stelmasiak, autorka książki „Lider dobrostanu”. Mentorka, trenerka i konsultantka w zakresie dobrostanu osobistego i organizacyjnego.