Ja występuję w roli kronikarza, może obserwatora, a tak naprawdę życie napisało te historie - mówi Katarzyna Droga w naszym wywiadzie. Właśnie ukazał się drugi tom sagi inspirowanej losami rodziny autorki, „Pokolenia. Powrót do domu”.
Monika Stachura: Wszyscy zachwycają się pięknem „pierwszej miłości”, a ty w swoich książkach promujesz drugą a nawet trzecią miłość. Dlaczego?
Katarzyna Droga: Bo te „kolejne” miłości na to zasługują. One się często zdarzają, są trwałe, ważne, chociaż wszyscy piszą o tej pierwszej. Ja także wychowałam się na romantycznym micie pierwszego uczucia – a potem, obserwując losy pokoleń swojej rodziny, ale także rówieśników, czy własne, ze zdumieniem ujrzałam, że ... to druga miłość bywa tą na całe życie. Że człowiek nie zawsze rozumie siebie od razu, że jeśli los przeszkodzi w spełnieniu tej pierwszej, to może ma swój cel. Życie nie potwierdza siły pierwszej miłości. Poznałam – i opisałam - wiele par, które bardzo szczęśliwie kochały się w drugim a nawet trzecim związku. A najwspanialsza wydała mi się miłość dojrzała, ludzi, którzy odnajdują się późno, kiedy, zdawałoby się, powinni wnuki bawić. A oni się kochają - i jak! Komedie romantyczne i literatura utrwaliły stereotyp miłości ludzi młodych, pięknych, zadbanych. A co z uczuciami starszych i starych, niezbyt pięknych? Otóż jest. Bywa, że los funduje im miłość namiętną i ognistą. Co z tego, że późną?
Nie oszczędzasz bohaterom smutków związanych z miłością. W pierwszej części „Pokoleń” złożyłaś miłości ofiarę z Cezaryny, ukochanej siostry głównej bohaterki, w drugiej - „Powrót do domu” - najpierw pozwoliłaś kochankom pokonać przeszkody „nie do pokonania”, a potem nie uchroniłaś ich związku od rozczarowań...
Bo takie jest życie. Ja występuję w roli kronikarza, może obserwatora, a tak naprawdę życie napisało te historie. Dzieje Cezaryny są prawdziwe, jej mąż nie mógł znieść rozstania z nią, chociaż kiedy byli małżeństwem zadręczał ją. Z miłości. Nigdzie nie ma gwarancji, że miłość jest dana jedyna, raz na zawsze, bez pokus, bez chwil próby. Chciałam uchwycić to, że ma różne oblicza a czasem ... po prostu przemija. I że można uświadomić sobie wątpliwości na pięć minut przed ślubem. Mam nadzieję, że udało mi się też powiedzieć, że prawdziwa miłość najczęściej w końcu zwycięża.
Oba tomy „Pokoleń” to także historia innej miłości - niewyczerpanej, niesłabnącej miłości Janki do miejsca, w którym się urodziła, do Strękowa. Czy rozumiesz to uczucie?
Z każdym rokiem lepiej. Jeżdżę tam coraz częściej. Nie widzę siebie w przyszłości, na tak zwane stare lata, w mieście, tylko tam, w domu wybudowanym przez rodziców, pod drzewami, które sadzili. Myślę, że kiedy człowiek jest młody, pragnie poszwendać się po świecie, poznać obce tereny, ale z wiekiem zaczyna rozumieć siłę swojej małej ojczyzny, rodzinnego domu. Janka też najpierw pomieszkała tu i tam, w Poznaniu i w Białymstoku. Różnica między nami jest taka, że ona wiedziała od zawsze, gdzie jest jej dom, ja musiałam zrozumieć.
„Pokolenia” to nie kronika, wiele wątków nawiązuje jednak do historii twojej rodziny. Czy taki rodzinny bagaż pomagał ci przy pisaniu, czy wprost przeciwnie - czasami miałaś ochotę przemilczeć coś „niepolitycznego”?
Pomagał, bo dawał mi misję, spełniałam obietnicę daną matce, że to wszystko spiszę. Pomagał, bo dawał materiał - nie wymyśliłabym sama takich zawirowań losu. Przeszkadzał, bo sporo bohaterów żyje, ja ich cenię, kocham, nie chciałabym dotknąć. Dlatego musiałam pilnować granicy tego co, ujawnić mogę, a co powinnam przemilczeć. Są takie zdarzenia.
Powieść czyta się jednym tchem, ale stawiasz przed czytelnikiem duże wyzwanie, bo i postaci, i zdarzeń niemało. Jak sobie radziłaś, żeby sama nie pogubić się w tym gąszczu?
Miałam notatki, drzewo genealogiczne, zdjęcia. Do pewnego momentu pamiętniki mamy. Ja znam te historie, osoby, więc raczej się nie gubiłam. Mam też nadzieję, że wątki główne są jasne, a jeśli ktoś się zgubi przy stryjecznych babkach i nie będzie pamiętał, która wyszła za trzydzieści lat młodszego przystojniaka, a która uciekała oknem z ukochanym – to nic się nie stanie, nie ma to wpływu na wiedzę o głównych postaciach czy czasach PRL-u. No i po coś są na świecie uważni redaktorzy!
Akcja kończy się dosłownie kilka lat wstecz. Opisujesz w niej bardzo poruszające momenty swojego życia. Nie ukrywam, że kilka scen opłakałam. A jak ty poradziłaś sobie z emocjami przy pisaniu?
Powrót do przeszłości opłaciłam silnymi emocjami, łez także nie brakło. Pozwoliłam im płynąć i rządzić tym czasem pisania i wspominania. Ale łzy przynoszą oczyszczenie – taki prywatny, uboczny skutek pisania, przeżycia tego jeszcze raz. Chciałam zrozumieć cel niektórych zakrętów zdarzeń czy decyzji – czasem ludzkich, a czasem losu. Lubię poza tym myśleć, że umiem wzruszać ludzi. Może w naszych czasach, kiedy w filmach, książkach jest tyle sensacji, brutalności potrzebujemy czystych wzruszeń?
Od lat żyjesz z pisania, ale saga „Pokolenia” to twój debiut literacki. Co zmieniły w tobie te powieści?
Pisanie książki to zupełnie co innego niż pisanie artykułów, poradników a nawet felietonów czy wstępniaków. Wkracza się w inny świat – równoległy, wciągający na wiele godzin. A jeszcze jeśli to są historie własnej rodziny i zdarzenia prawdziwe, to pisanie staje się nie tylko pracą, ale i przeżyciem, odnalezieniem siebie, rozliczeniem ze sobą. Te powieści uporządkowały mi wiele spraw, utwierdziły mnie w pewnych mniemaniach, określiły miejsce w rodzinnej konstelacji – wbrew pozorom to bardzo dużo. Nie byłam przekonana do tytułu drugiej części: „Powrót do domu”, ale teraz wiem, że jest słuszny, bo te książki o Podlasiu, gdzie upłynęło mi dzieciństwo, o tym jak moi rodzice zamieszkali nad Narwią - to nic innego jak mój własny powrót do domu.
„Pokolenia. Wiek deszczu, wiek słońca”, „Pokolenia. Powrót do domu”, Katarzyna Droga, SENSUS 2013, 2015