W sztuce poważna debata na temat męskości dopiero się zaczyna, ale zapowiada się na jedną z kluczowych dyskusji nadchodzącej przyszłości.
W Muzeum Narodowym w Kielcach trwa wystawa „Polski mężczyzna 1910–2010”. Tuż przed jej rozpoczęciem, w Muzeum Narodowym w Warszawie, otworzył się projekt „Bez gorsetu. Camille Claudel i polskie rzeźbiarki XIX wieku”, poświęcony pierwszemu pokoleniu kobiet, które zajęły się zawodowo rzeźbą. Na warszawskiej wystawie można podziwiać prace pionierek, ale też poznać ich biografie i dowiedzieć się, ile przeszkód musiała pokonać kobieta, która pragnęła zostać zawodową artystką, a zwłaszcza rzeźbiarką. Na drodze adeptek tej dyscypliny piętrzyły się bariery natury ekonomicznej, prawnej, obyczajowej. Ich osiągnięcia za życia były lekceważone, a po śmierci odeszły w zapomnienie. Historię piszą bowiem zwycięzcy – ci, którzy mają władzę. Mężczyźni długo zachowywali ją na wyłączność. Historia sztuki w niczym nie różni się w tym względzie od historii powszechnej.
A teraz wróćmy do zeszłorocznego Biennale Sztuki w Wenecji. Na ponad 200 osób w nim uczestniczących zaledwie dziesięć procent było mężczyznami. Takie proporcje uznano za radykalny feministyczny gest kuratorki wystawy Cecilii Alemani. Nie trzeba jednak sięgać pamięcią do XIX wieku, by przypomnieć sobie weneckie Biennale, na których proporcje uczestniczących artystów i artystek były podobne, tyle że à rebours. Wystaw, które prezentowały niemal wyłącznie sztukę mężczyzn, nie traktowano wówczas jako manifestu, męska dominacja była tak powszechna, że stawała się przezroczysta i mało kto ją dostrzegał. Ostatnie Biennale weneckie to symbol zmian. Nie zaszły one same z siebie. Wywalczyły je pokolenia artystek, a także wspierających je teoretyczek i intelektualistek. I nie chodziło tu wyłącznie o ambicje czysto artystyczne. Celem feministek było wprowadzenie do sztuki kobiecej perspektywy i kobiecego głosu, ponieważ osoba, która go nie zabiera, w sensie społecznym nie ma racji.
Wojciech Kossak, Portret arcyksięcia Karola Stefana von Habsburg z Żywca (1911); Muzeum Narodowe w Poznaniu
Czas najbardziej intensywnej społecznej emancypacji kobiet w kulturze zachodniej pokrywa się w znacznej mierze z okresem, który obejmuje kielecka wystawa. Od 1910 roku, w którym zaczyna się narracja „Polskiego mężczyzny 1910–2010”, kobiety przebyły długą drogę. A mężczyźni? W kieleckim Muzeum Narodowym oglądamy ich wizerunki. Niektórzy są doskonale znani, są wśród nich: Józef Piłsudski, Ignacy Paderewski, politycy, przemysłowcy, oczywiście również artyści, którzy tworzą autoportrety albo portretują się nawzajem. W sztuce pierwszej połowy XX wieku pokazanej na wystawie mężczyzna ma tożsamość, jeżeli należy do elity. Wówczas może stać się bohaterem jednego z oficjalnych portretów. Ci, którzy do elity nie należą, mogą wystąpić w scenie rodzajowej, jako tak zwane typy ludzkie: są żołnierzami, robotnikami, chłopami.
Stanisław Korzeniowski „Portret Stefana Cegielskiego”; (ok 1920); Muzeum Narodowe w Poznaniu
W jednym i drugim przypadku mężczyznę definiuje jego pozycja społeczna i zawód; mężczyzna jest przede wszystkim tym, co robi w życiu publicznym. Tej perspektywie pozostają wierni również malarze socrealistyczni. W ich twórczości panów z wyższych sfer zastępują wprawdzie murarze, młodzi inżynierowie i przodownicy pracy, ale mężczyzna pozostaje profesjonalistą. Życie prywatne i uczucia pozostawia w domu, który jest przestrzenią nieprzedstawioną, niemieszczącą się w kadrze. Zresztą domem zajmują się przecież żony bohaterów zgromadzonych na kieleckiej wystawie dzieł sztuki.
Zbysław Marek Maciejewski „Autoportret.Balkon” 1980; Muzeum im. Jacka Malczewskiego w Radomiu
Przechodząc przez wystawę w Kielcach, można prześledzić, jak powoli zachodzą zmiany w wizjach męskości na przestrzeni ostatniego stulecia. Edward Dwurnik z upodobaniem maluje mężczyzn groteskowych, pokracznych, wulgarnych. W hiperrealistycznych obrazach Łukasza Korolkiewicza, na płótnach Zbysława Maciejewskiego czy Mariana Czapli mężczyźni nie są już zapiętymi pod ozdobioną krawatem szyję dyrektorami, robotnikami budującymi nowy świat czy żołnierzami. Oglądamy ich w chwilach prywatności, w momentach, kiedy nie grają publicznej roli; nie są „kimś”, lecz sobą. Czasem prowadzą intymną rozmowę z innymi mężczyznami, zdarza się nawet, że są nadzy. Akt na „Polskim mężczyźnie 1910–2010” jest jednak prawie nieobecny. Kiedy pod koniec wystawy napotykamy „Leżące ciała” Wiesława Szamborskiego – obraz przedstawiający młodych mężczyzn opalających się nago na plaży – uświadamiamy sobie, że zbiorowy bohater tego pokazu ma twarz, ale jest pozbawiony cielesności, a także seksualności. A właściwie posiada jedno i drugie, tyle że te wymiary męskości nie są pokazane. Oczywiście jest to w jakiejś mierze kwestia doboru prac, ale w tym, co na wystawie niewypowiedziane, kryje się głębszy problem z reprezentacją męskości.
„Gimnastyka profana” (2013), cykl Oskara Dawickiego; Galeria Raster
Wyobraźmy sobie analogiczną wystawę poświęconą polskiej kobiecie w ostatnim wieku, nie dałoby się jej zrobić, nie pokazując aktów. Kobiety zarówno w społeczeństwie, jak i w sztuce zawsze definiowane były w znacznym stopniu przez swoją płeć i seksualność. Rewolucja feministyczna polegała na tym, że definicje te przestały być formułowane przez mężczyzn, kobiety przejęły dyskurs na swój własny temat. W patriarchacie mężczyźni określali się przez swoje społeczne role, mało uwagi poświęcając temu, co kryje się pod pokazywaną światu maską. Potrafili odpowiedzieć, co to znaczy być człowiekiem, ale już niekoniecznie na czym polega bycie mężczyzną. I kiedy zaczął się kryzys tradycyjnej męskości, odkryli, że niewiele wiedzą na temat samych siebie. Bo choć mężczyźni przez wieki sprawowali w sztuce niemal absolutną hegemonię, nie doczekali się swojego odpowiednika feminizmu. Dziś, kiedy patriarchat chwieje się w posadach, czują się coraz bardziej zagubieni i odkrywają, że nie zadali sobie dość trudu, by w głęboki, nowoczesny i krytyczny sposób przemyśleć swoją tożsamość, również w sensie artystycznym.
„Paweł Althamer. Autoportret” (1993); dzięki uprzejmości artysty i Fundacji Galerii Foksal
W 1993 roku Paweł Althamer przedstawił na warszawskiej ASP pracę dyplomową. Jej częścią była rzeźba zatytułowana „Paweł Althamer”. Artysta zbudował drewniany szkielet, mięśnie splótł z suchych traw i pokrył je woskową skórą. Figura ma prawdziwe włosy, a także okulary autora. Wygląda nie tyle jak autoportret, ile sobowtór Althamera. Postać jest naga. Ten akt powstał krótko po upadku komunizmu, na początku transformacji, w czasie gwałtownych ekonomicznych i społecznych przemian związanych z globalizacją, wolnym rynkiem, ale i ewolucją wzorców kulturowych. Przyszłość męskości – to, jaki kostium włoży i jak zachowywać się będzie mężczyzna – stała się kwestią domagającą się nowej odpowiedzi. Okazało się, że w ostatnim 30-leciu najciekawszej udzielili jej artyści należący do szeroko pojętego nurtu sztuki queerowej.
Mężczyzna nieheteronormatywny jest wielkim nieobecnym wystawy w Kielcach. Ale czy na pewno? Nie wiemy przecież o większości bohaterów tego pokazu nic więcej niż to, co chcieli – i co mogli – publicznie zademonstrować. Tymczasem w ostatnich dekadach to właśnie na gruncie sztuki queer dyskusja na temat męskości wydaje się najciekawsza. To nie przypadek, queerowa, gejowska seksualność oraz płciowość w patriarchalnym społeczeństwie jest podobnie nieprzezroczysta jak kobieca. I podobnie jak kobiety, mężczyźni nieheteronormatywni zostali niejako zmuszeni – przez brak równych praw i dyskryminację – do krytycznego namysłu nad swoją tożsamością.
Łukasz Korolkiewicz, „Zbawienna nicość”, Muzeum im. Jacka Malczewskiego w Radomiu
Twórczość takich artystów jak Karol Radziszewski czy Mikołaj Sobczak radykalnie zmienia i przede wszystkim poszerza nasze wyobrażenie o męskości, która okazuje się fenomenem o wiele bardziej wielowymiarowym niż jej tradycyjny model, w który wtłaczane były pokolenia mężczyzn. Artyści queerowi pokazują przy tym nie tylko potencjalną przyszłość, lecz także alternatywną historię męskości w Polsce, która jest dużo bardziej złożona niż jej oficjalna, heteroseksualna narracja. Patriarchalny, heteroseksualny pan domu nigdy nie był jedynym reprezentantem rodzaju męskiego. I z pewnością nie będzie nim w przyszłości.
Jaka będzie więc ta nadchodząca męskość? Potrzaskana, zdekonstruowana i rozbita jak w ikonicznej, nawiązującej do twórczości Andrzeja Wróblewskiego pracy „Gimnastyka profana” Oskara Dawickiego? A może delikatna, doprowadzona do łez jak we „Wrażliwym policjancie” Zbigniewa Libery – przedstawieniu funkcjonariusza z formacji do tłumienia zamieszek, który klęczy na środku pustej ulicy i łka w momencie rozpaczy – a może ulgi, którą przynosi zdjęcie hełmu, odłożenie pałki, moment, w którym uwalniają się długo tłumione emocje?
W najciekawszych pracach współczesnych artystów (i to nie tylko tych queerowych) pojawia się wątek męskiej słabości – tak długo wypierany zarówno z wyobrażeń o męskości, jak i z przedstawiającej je sztuki. Patriarchat daje mężczyznom władzę, ale jednocześnie zamyka ich w ciasnym gorsecie swojego wzorca, każe im być twardymi, ale zabrania elastyczności. Kobiety, a także osoby nieheteronormatywne poniekąd nie miały wyboru: pod patriarchalną presją musiały wypracować narzędzia emancypacji. Heteronormatywni mężczyźni są zapóźnieni wobec tych, nad którymi tak długo sprawowali kontrolę. Projekt emancypacji mężczyzn, ich wyzwolenia się od samych siebie jest daleki od zakończenia, ale sztuka – ten niezawodny zwiastun zmian – wskazuje, że już się zaczął.
Wystawa „Polski mężczyzna 1910–2010” w Muzeum Narodowym w Kielcach, w dawnym Pałacu Biskupów Krakowskich, potrwa do 15 października.