1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura
  4. >
  5. Współodczuwanie – wystawa „Wokół nas morze ognia” w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN

Współodczuwanie – wystawa „Wokół nas morze ognia” w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN

Praca Joanny Rajkowskiej „Żyjemy dniem, godziną, minutą (oko Krystyny Budnickiej/Heny Kuczer)” na wystawie „Wokół nas morze ognia”. (Fot. Maciej Jaźwiecki/Muzeum Polin)
Praca Joanny Rajkowskiej „Żyjemy dniem, godziną, minutą (oko Krystyny Budnickiej/Heny Kuczer)” na wystawie „Wokół nas morze ognia”. (Fot. Maciej Jaźwiecki/Muzeum Polin)
Spójrz na tę fotografię ludzkiego oka, pracę jednej z najciekawszych polskich artystek współczesnych, Joanny Rajkowskiej. Mierzy dwa na dwa metry, zamontowano ją na lightboksie. W tak ogromnym powiększeniu tęczówka wygląda jak planeta, zaś źrenica staje się czarną dziurą, od której nie można oderwać wzroku.

Sfotografowane oko należy do Krystyny Budnickiej, która w 1943 roku nazywała się Hena Kuczer, miała 11 lat i przeżyła powstanie w warszawskim getcie. Dziś jest jedną z jego ostatnich żyjących świadkiń. Wpatrujemy się więc w oko, które widziało śmierć rodziców i siedmiorga rodzeństwa. Z całej rodziny Kuczerów zagładę getta przeżyła tylko ona, Hena. To oko patrzyło na rzeczy niewyobrażalne. Teraz odwzajemnia nasze spojrzenia. Co i kogo widzi? W jaki sposób przeżywamy historię i jak przez pryzmat jej dramatów patrzymy na tragedie, które wydarzają się współcześnie? Joanna Rajkowska stawia te pytania, dotykając problemu, który jest jednym z motywów przewodnich całej jej twórczości, czyli kwestii współodczuwania.

Patrzysz czy odwracasz wzrok?

Rajkowska stworzyła wspomnianą pracę na wystawę „Wokół nas morze ognia. Losy żydowskich cywilów podczas powstania w getcie warszawskim”, którą można zwiedzać w Muzeum Polin. Choć termin „zwiedzanie” nie jest w tym wypadku najtrafniejszym określeniem, w grę wchodzi raczej doświadczanie, ważne i zarazem trudne emocjonalnie. „Wokół nas morze ognia” otwarto w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie. Przy okazji rocznic zbrojnych zrywów zwykliśmy wspominać bohaterstwo bojowników, którzy stanęli do walki z bronią w ręku. Ta wystawa, stworzona według koncepcji wybitnej badaczki historii Holokaustu, profesor Barbary Engelking, a kuratorowana przez Zuzannę Schnepf-Kołacz, pokazuje powstanie z innej perspektywy – z punktu widzenia osób cywilnych, dwanaściorga mieszkańców getta. Scenariusz wystawy został oparty na ich zapiskach – dziennikach prowadzonych w czasie powstania oraz, w wypadku osób, którym udało się przeżyć, wspomnieniach spisanych po jego zakończeniu. Z tych świadectw wyłania się obraz stojącego w płomieniach, walącego się w gruzy miasta i ludzi desperacko usiłujących przetrwać w jego ruinach, w piwnicach, bunkrach, podziemnych schronach i kanałach. W tle przedstawionych na wystawie losów mieszkańców getta rozwija się jednak jeszcze jedna opowieść: historia o dwóch miastach, na które rozpadła się Warszawa wiosną 1943 roku. Dzielnica, którą hitlerowcy przekształcili w wielkie więzienie dla Żydów i którą w czasie powstania zmienili w morze płonących ruin, znajdowała się i ginęła w samym środku europejskiej metropolii. Za murami getta, często ledwie kilkanaście metrów od zagłady, toczyło się życie, na tyle normalne, na ile mogło takie być w czasie okupacji. Co rano sprzedawano nowe numery gazet, ludzie starali się, jak zwykle, związać koniec końcem. W tym samym mieście następował koniec świata i jednocześnie świat kręcił się dalej.

Czy wiosną 1943 roku te dwa miasta patrzyły na siebie nawzajem? Czy odwracały od siebie wzrok? Rajkowska szuka w historii i spojrzeniu jej naocznej świadkini wskazówki, gdzie przebiega granica między współodczuwaniem i obojętnością – w przeszłości, ale także, a może nawet przede wszystkim teraz.

Słynna palma, czyli „Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich” na rondzie Charles’a de Gaulle’a w Warszawie. (Fot. East News) Słynna palma, czyli „Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich” na rondzie Charles’a de Gaulle’a w Warszawie. (Fot. East News)

Pozdrowienia

Nazwisko Joanny Rajkowskiej może znać każdy, komu przez ostatnie 20 lat zdarzyło się odwiedzić śródmieście Warszawy. A jeżeli ktoś nie słyszał o samej artystce, pewnie widział sztuczną palmę daktylową, którą w 2002 roku ustawiła na rondzie Charles’a de Gaulle’a. Bliskowschodnią palmę w środku wschodnioeuropejskiego miasta (drzewo wykonano wprawdzie ze stali i polimerów, ale wygląda jak żywe) można było z początku wziąć za ekstrawagancki żart. Z perspektywy czasu widać, że praca Rajkowskiej to jedna z najważniejszych realizacji artystycznych, które powstały w polskiej przestrzeni publicznej po 1989 roku. Daktylowiec w Warszawie najpierw budził kontrowersje, z czasem stał się jednym z symboli stolicy. Nie sposób było na temat palmy milczeć, jej ostentacyjna obecność prowokowała do dyskusji na temat kształtu przestrzeni publicznej. W Polsce doby transformacji, w której dopiero uczyliśmy się reguł życia w gospodarce rynkowej, odbycie takiej rozmowy było pilnie potrzebne. Czy kapitalistyczne miasto powinno być jedną wielką powierzchnią reklamową? Zasobem do jak najszybszego sprywatyzowania? Czy też jest dobrem wspólnym – miejscem dyskutowania idei, tworzenia znaczeń i przeżywania emocji? Palma wpisała się na trwałe w krajobraz współczesnej Warszawy, ale jej korzenie sięgają głębiej – są zapuszczone w historii miasta. Tytuł instalacji Rajkowskiej brzmi „Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich”, praca nieprzypadkowo stanęła właśnie na rondzie, na którym ulica ta krzyżuje się z Nowym Światem. W XVIII wieku dzisiejsze Aleje Jerozolimskie prowadziły do położonej na zachodnich obrzeżach miasta jurydyki o nazwie Nowa Jerozolima, terenu wyznaczonego do mieszkania dla Żydów, którym ówcześnie nie wolno było osiedlać się w administracyjnych granicach stolicy.

Od góry: „Rhizopolis” w Zachęcie – Narodowej Galerii Sztuki (2021). (Fot. Monika Stolarska/ Galeria Zachęta) Od góry: „Rhizopolis” w Zachęcie – Narodowej Galerii Sztuki (2021). (Fot. Monika Stolarska/ Galeria Zachęta)

Wyrwane z korzeniami

Po stworzeniu „Pozdrowień z Alej Jerozolimskich” Rajkowska wielokrotnie wracała ze swoją sztuką do przestrzeni publicznej. Jej projekty przybierają często formę skomplikowanych technicznie operacji, wymagających precyzyjnego projektowania i realizowanych we współpracy z inżynierami, uczonymi, architektami i urbanistami. Punktem wyjścia tych złożonych przedsięwzięć są jednak doświadczenia z pozoru ulotne i trudno uchwytne: sny, intuicje, odczucia, które rodzą się nie tyle w świadomości, ile w ciele. – Większość moich prac to tak naprawdę podróże w głąb ciała – zawsze korzystam z jakiegoś somatycznego aspektu, żeby moje intuicje zrozumieć i rozwinąć – mówi artystka – A jeśli chodzi o miejsca, to już jest kwestia wychwytywania ciałem ich energii, ich aury.

Metoda pracy Rajkowskiej polega na podążaniu za instynktem i szukaniu dla niego formy, która pozwoli go wyrazić, zmienić w przesłanie, a także stworzyć przestrzeń współodczuwania, w której będą mogli uczestniczyć odbiorcy i odbiorczynie jej sztuki. Taką pracą było głośne „Rhizopolis”, projekt, którego premiera odbyła się w Zachęcie w 2021 roku. Artystka stworzyła instalację, którą nazywała scenografią do nienakręconego filmu science fiction. Publiczność wchodziła do ciemnej przestrzeni, a kiedy wzrok przyzwyczajał się do mroku, okazywało się, że nad naszymi głowami zamiast sufitu sali wystawowej znajduje się gęsta plątanina korzeni – jakbyśmy znaleźli się pod ziemią zamiast w galerii. Nienakręcony film science fiction, o którym mówiła Rajkowska, był obrazem katastroficznym, rozgrywającym się w przyszłości, być może wcale nie tak odległej, w której zapowiadana katastrofa ekologiczna wreszcie następuje i świat przestaje nadawać się do życia. Niedobitki ludzkości schodzą zatem pod powierzchnię planety, między korzenie, do miejsca, które można wyobrażać sobie jako ostatnie schronienie albo mogiłę naszego gatunku; w obu wypadkach w grę wchodzi symboliczny powrót do matki Ziemi, z którą człowiek wraz z rozwojem cywilizacji rozluźnił więzi do tego stopnia, że zaczął ją niszczyć. Dobitnym świadectwem tej niszczycielskiej postawy był sam materiał, z którego artystka zbudowała podziemne miasto „Rhizopolis” – dziesiątki karp, czyli pozostałych po wycinkach lasów pni drzew, które wyrywa się z gleby razem z korzeniami.

Joanna Rajkowska i jej „Pisklę. Drozd śpiewak” na warszawskim placu Pięciu Rogów. (Fot. Forum) Joanna Rajkowska i jej „Pisklę. Drozd śpiewak” na warszawskim placu Pięciu Rogów. (Fot. Forum)

Turdus philomelos

W ostatnich latach Rajkowska poświęca dużo uwagi relacjom człowieka z naturą. Nie minął miesiąc od otwarcia wystawy w Muzeum Polin, a na warszawskim placu Pięciu Rogów pojawiła się nowa realizacja, którą artystka stworzyła we współpracy z architektem Michałem Kempińskim, pracownią WXCA oraz Zarządem Dróg Miejskich w Warszawie. Praca ma formę ptasiego jaja powiększonego do monumentalnych rozmiarów (210 × 300 × 220 cm). Nakrapiana skorupka ma błękitny kolor – jak jaja, które znoszą samice drozda śpiewaka (Turdus philomelos), gatunku znanego z niezwykłego śpiewu, a także ze zdolności do naśladowania głosów innych zwierząt, a nawet ludzi.

„Pisklę. Drozd śpiewak” to realizacja tak efektowna wizualnie, jak tylko może być gigantyczne błękitne jajo, które leży na miejskim placu. Jest jednak nie tylko do oglądania, lecz również, a właściwie przede wszystkim, do tego, aby jej posłuchać i ją poczuć. W odróżnieniu od klasycznych pomników „Pisklę” nie zostało oddzielone od przechodniów cokołem czy piedestałem. Do jaja można podejść, przyłożyć ucho do jego gładkiej powierzchni, przytulić się do niej. Wówczas słyszy się i czuje dochodzące z wnętrza dźwięki i wibracje, jak gdyby w środku znajdowała się żywa istota, coś, co pragnie wydostać się na świat. Źródłem tego doświadczenia jest nagranie, zapis odgłosów wykluwania się ptasiego pisklęcia.

Rajkowska wystawia ten szczególny pomnik innego niż ludzkie życia, wykluwającego się w momencie, w którym bioróżnorodność naszej planety jest dramatycznie zagrożona, więc potrzebna jest nowa umowa między człowiekiem a naturą. Układ, który nie będzie oparty na dominacji, lecz na empatii, współodczuwaniu i międzygatunkowej solidarności. Istnieje jednak również kontekst historyczny: miejsce, w którym dziś znajduje się plac Pięciu Rogów, w XVIII wieku służyło warszawiakom do urządzania tak zwanych hec – krwawych widowisk z udziałem zwierząt, które były męczone i zabijane ku uciesze widzów.

Antypomnik „Sorry”, który najpierw stanął na rondzie Kaponiera w Poznaniu (zdjęcie po prawej), potem na dziedzińcu warszawskiego kampusu Uniwersytetu SWPS, a jego kolejny przystanek to Frankfurt nad Odrą (Fot. Forum) Antypomnik „Sorry”, który najpierw stanął na rondzie Kaponiera w Poznaniu (zdjęcie po prawej), potem na dziedzińcu warszawskiego kampusu Uniwersytetu SWPS, a jego kolejny przystanek to Frankfurt nad Odrą (Fot. Forum)

Sorry

Kiedy w maju na placu Pięciu Rogów pojawiło się „Pisklę”, na kampusie uniwersytetu SWPS wciąż stał jeszcze postawiony przez Rajkowską antypomnik. Jeżeli się go ogląda z poziomu gruntu, jawi się jako betonowy mur, którego ściany układają się w rodzaj labiryntu. Z dołu widać, że szczyty szarych płyt zwieńczone są koronami z tłuczonego szkła. Oglądany natomiast z góry, na przykład z okien górujących nad rzeźbą wysokich budynków, ów labirynt układa się w napis – wielkie słowo „Sorry”. Praca miała premierę wiosną 2022 roku w Poznaniu, gdzie stanęła przy rondzie Kaponiera. Jest antypomnikiem wędrownym: pod koniec zeszłego roku opuściła Poznań i przyjechała do Warszawy, gdzie była pokazywana do końca czerwca. Jej kolejny przystanek to Frankfurt nad Odrą. Artystka zadedykowała tę rzeźbę „tym, którym nie udało się przejść przez granicę”. Praca jest odczytywana przede wszystkim w kontekście kryzysu humanitarnego na granicy polsko-białoruskiej i taka interpretacja jest zgodna z intencją artystki. Jednocześnie znaczenie „Sorry” jest szersze, odnosi się nie tylko do konkretnych wydarzeń, lecz również do pewnej politycznej filozofii oraz postawy moralnej.

To przykład wrogiej architektury (hostile architecture). Są nią też mur i zasieki, które mają zatrzymać uchodźców usiłujących przejść z Białorusi na terytorium Unii Europejskiej, ale również inne zapory, systemy inwigilacji i betonowe, najeżone szkłem oraz drutem kolczastym ogrodzenia, które wyrastają obecnie na kolejnych granicach w różnych częściach świata. Wszystkie mają wspólny mianownik: oddzielają sytych i bezpiecznych od zdesperowanych i szukających lepszego życia. Rajkowska świetnie ukazuje różnicę tych perspektyw w podwójnym sposobie odbioru pracy. Kiedy staje się przed betonową rzeźbą, ocenia się wysokość muru i ostrość szkła na jego szczycie miarą własnego ciała (wyobraźmy sobie, że bylibyśmy zmuszeni tę zaporę pokonać!). Kiedy ogląda się pracę z dystansu, z bezpiecznej wysokości okien biurowca lub uniwersyteckiego gmachu, czyta się słowo „Sorry”, banalne przeprosiny, które nie tyle oznaczają, że jest nam naprawdę przykro, ile są wyrazem bierności, niechęci do działania, niezdolności do empatii. Rajkowska nazywa „Sorry” emocjonalną pułapką, w którą pragnie złapać odbiorców i odbiorczynie, by wzbudzić w nich uczucie zażenowania. – W „Sorry” udało mi się zrealizować jedno z marzeń i stworzyć antypomnik. Nie bardzo wiem, dlaczego nie stawiamy antypomników przeróżnym wstydliwym zaułkom ludzkiej historii, zbiorowym pomyłkom, kolektywnej głupocie. Zakłopotanie to potężna siła – mówi artystka.

Maszyna do rozwijania empatii

Holocaust, kryzys uchodźczy, wycinki naturalnych lasów, stosunek ludzi do innych istot, z którymi dzielimy planetę – to zagadnienia, do których Joanna Rajkowska odnosi się w ostatnich latach. Jedna twórczyni, choćby najwybitniejsza, nie jest w stanie zrobić prac na temat wszystkich bolączek tego świata. Żadną, nawet najmocniejszą realizacją, nie rozwiąże którejkolwiek z nich. Nie taki cel stawia sobie jednak artystka. Kwestie, którymi się zajmuje, są różne, a jednak mają wspólny mianownik i podobne symptomy: brak empatii, obojętność oraz niezdolność do współodczuwania z innymi ludźmi, zwierzętami, światem, naturą. Rajkowska nie pracuje nad rozwiązaniem globalnych i lokalnych problemów, skupia się na tworzeniu sytuacji artystycznych zaprojektowanych jako maszyny do rozwijania wrażliwości, czujności, empatii. To, czy te symboliczne urządzenia uruchomimy, zależy już tylko od nas. 

Wystawa „Wokół nas morze ognia” w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN w Warszawie potrwa do 8 stycznia.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze