1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura
  4. >
  5. „Dobre kryminały nie opierają się na skomplikowanej zagadce, ale na ciekawych postaciach”. Rozmowa z Kasprem Bajonem, współscenarzystą serialu „Rojst”

„Dobre kryminały nie opierają się na skomplikowanej zagadce, ale na ciekawych postaciach”. Rozmowa z Kasprem Bajonem, współscenarzystą serialu „Rojst”

Joanna Olekszyk, redaktorka naczelna „Zwierciadła” (Fot. Robby Cyron)
Joanna Olekszyk, redaktorka naczelna „Zwierciadła” (Fot. Robby Cyron)
To, że „Rojst” tak wciąga, jest w dużej mierze właśnie jego zasługą. Co (i kto) tworzy dziś naprawdę dobre kryminały? Rozmowa z Kasprem Bajonem, współscenarzystą serialu.

„Rojst. Millenium” kończy naszą sześcioletnią przygodę z serialem, a Waszą – mam na myśli Ciebie i Jana Holoubka – prawie dziesięcioletnią. Przywiązaliście się do stworzonych przez Was bohaterów? Bo my, widzowie, bardzo.
Janek pomysł na serial miał już wykrystalizowany koło 2015 roku, więc to rzeczywiście już prawie dekada. Czy się przywiązaliśmy do bohaterów? W jakimś stopniu tak, natomiast pozytywny odbiór widzów bardzo nas zaskoczył i ucieszył. Ale chyba wszyscy czuliśmy, że pora zamknąć ten rozdział. I otworzyć nowe.

Ostatnia część trylogii, tak jak i poprzednie, poza wszystkim jest także rasowym kryminałem. Skąd czerpaliście inspiracje? Co sam lubisz oglądać i czytać?
Jeśli chodzi o filmy, to dla mnie niezaprzeczalną gatunkową klasyką są kryminały noir, najchętniej te na podstawie prozy Raymonda Chandlera i Dashiella Hammetta. Wymieniłbym jeszcze „Asfaltową dżunglę” Johna Hustona z 1950 roku, inspirowaliśmy się nią trochę przy pisaniu drugiej części „Rojsta”, ale też – tu Cię pewnie zaskoczę – serię „Różowa pantera”. Z kolei jeśli chodzi o książki, to lubię – poza wymienionymi Chandlerem i Hammettem – klasyki: Conana Doyle’a, Stevensona, Poego. Moim zdaniem świetne kryminały pisał też Dostojewski. Co więcej, czuć, że on je pisał w formacie – dziś powiedzielibyśmy – serialowym, weźmy choćby takie „Biesy” czy „Braci Karamazow”. Lubię też wracać do Agaty Christie, która co prawda pisała raczej powieści detektywistyczne niż pełnokrwiste kryminały, ale zawsze podobało mi się, jak składała w całość te puzzle. A w dodatku uprawiała surfing, przez co jest mi chyba najbliższa. (śmiech)

Skoro jesteśmy przy Agacie Christie: panna Marple czy Herkules Poirot?
Chyba jednak Herkules, ale pewnie dlatego, że jestem z nim związany sentymentalnie, bo czytałem go sporo za dzieciaka, a potem oglądałem pierwsze ekranizacje. Ale dobrze, że o to pytasz, bo od jakiegoś czasu uważam, że dobre kryminały nie opierają się na skomplikowanej zagadce, ale właśnie na ciekawych postaciach. U Chandlera całą intrygę ciągnie Marlowe, a u Christie – Poirot. Dla mnie to słynne „who done it?” jest kwestią drugorzędną. Na przykład moim ulubionym serialem kryminalno-sensacyjnym jest „Prawo ulicy”, czyli w oryginale „The Wire”, gdzie odpowiedź na to pytanie pada od razu, a mimo to nie możesz się oderwać od śledzenia akcji.

Kiedy pisaliśmy z Jankiem pierwszy sezon „Rojsta”, bawiło mnie stawianie pierwszych kroków w tym gatunku, konstruowanie całej intrygi, gmatwanie ścieżek, ale gdybym dziś dostał propozycję wymyślenia jak najbardziej skomplikowanej zagadki, to już bym w to nie wszedł. Nie interesuje mnie to. Wolałbym zdradzić wszystko na początku, ale za to skupić się na bohaterach i zależnościach między nimi.

W „Rojście” mamy w sumie dwie pary detektywów. Dziennikarzy Zarzyckiego i Wanycza oraz policjantów – Mikę i Jass…
A w najnowszym sezonie doszła jeszcze jedna para – sierżant „Dzidzia” i asesorka Matwiejska.

Skąd ten pomysł?
Z naszej strony od początku była to zabawa konwencją i nawiązanie do kryminalnej popklasyki, zwłaszcza tej amerykańskiej. Wprawdzie Sherlock miał swojego Watsona, ale wielu słynnych detektywów działało jednak w pojedynkę (weźmy choćby rodzimego Borewicza i „07 zgłoś się”). Za to w amerykańskich serialach aż roi się od duetów: „Miami Vice”, „Archiwum X”, „Dempsey i Makepeace na tropie”, a już maksymalnie wykorzystał tę formułę pierwszy sezon „Detektywa”. Dla scenarzysty to bardzo wdzięczny motyw, można garściami czerpać z różnych podobieństw czy tarć i antagonizmów między nimi. Poza tym mam wrażenie, że widzowie też lubią takie duety oglądać.

Wy z Janem też jesteście duetem twórców…
I może to jest właśnie klucz do rozwiązania tej zagadki!

Czy w takim razie w tym duecie Jan jest bardziej Anną Jass, do czego zresztą przyznał się w jednym z naszych wywiadów, a Ty bardziej Adamem Miką?
Chyba jednak ten podział nie jest taki prosty. Ale obaj mamy postaci, które najbardziej lubimy. Janek lubi Jass, to wiemy, ja z kolei najbardziej polubiłem kierownika, czyli Kociołka. Wiem, to nie brzmi może najlepiej, bo nie jest on zbyt szlachetną postacią, ale podczas pisania trzeciej części ten wątek mnie najbardziej niósł. W pewnym sensie go rozumiałem – nie mam tu na myśli tych najbardziej drastycznych momentów, ale raczej coś w rodzaju jego żywotności, samozaparcia. Lubiłem go, nawet zanim wymyśliliśmy jego cały background. Od początku czułem też postać Wanycza, chociaż ona akurat jest w całości kreacją Janka – miał go już w głowie, zanim zaczęliśmy cokolwiek pisać.

Jan mówił, że w pierwszej części najbardziej utożsamiał się z Justyną. A Tobie do której postaci jest najbliżej – charakterologicznie lub ze względu na podobne doświadczenia?
Chyba wskazałbym na Zarzyckiego, ale też odnajduję się w pewnych scenach z młodości kierownika.

Mnie jako postać też w jakimś sensie uwiódł, choć jego stosunek do kobiet jest dość, hmm… problematyczny.
Problematyczny to delikatnie powiedziane. Mam poczucie – tak zresztą to pisaliśmy – że wszyscy bohaterowie trzeciej części „Rojsta”, zwłaszcza ci z lat 60., myślą, że są wewnątrzsterowni, a tak naprawdę są zewnątrzsterowni, czyli to jednak świat ich określa i kieruje ich poczynaniami. Dochodzą tu, gdzie dochodzą, i stają się tym, kim są, w dużej mierze dlatego, że nie mieli innego wyjścia. My tworzyliśmy ich trochę tak jak David Simon – oczywiście zachowując proporcje – tworzył bohaterów serialu „Kroniki Times Square”, czyli z jednej strony oceniasz negatywnie to, co robią, ale z drugiej – czujesz do nich sympatię. Rozumiesz, że są wytworami swoich czasów i swojego środowiska, a nie byli na tyle silni, by poza ten najbliższy krąg wyjść. W wypadku kierownika pojawia się wątek wojenny, kiedy jako młody chłopak pracował u bauera, słyszymy też, że nie miał dobrych relacji z matką. Czy to sprawiło, że stał się taki bezwzględny? Że niejako mści się na kobietach? Jedyne, co w nim widzimy jasnego i ludzkiego, to miłość do swojego pasierba. Nie chcę go usprawiedliwiać, tylko powiedzieć, że konstruując jakąś postać, bierzesz to wszystko pod uwagę.

W drugiej części Adam Mika mówi zdanie, które na długo zapadło mi w pamięć. „My tu wszyscy mamy złamane serce”. O tym też opowiadacie. Mężczyźni są w „Rojście” w jakiś sposób „złamani”, nie tacy twardzi i macho jak w wielu innych filmach z lat 80. czy 90.
„Rojst” w założeniu miał być krzywym zwierciadłem dla tzw. męskiego polskiego kina, którego rzeczywiście dużo mieliśmy w latach 90. Choć niedawno przypomniałem sobie „Psy” Pasikowskiego i z zaskoczeniem odkryłem, że Franz Maurer był niezłym mazgajem. (śmiech) A wracając do „Rojsta”, wprawdzie mężczyźni mają tu złamane serca, wprawdzie za czymś ciągle tęsknią, ale na końcu i tak okazują się bardziej bezwzględni od kobiet. Nawet Wanycz, nawet Zarzycki.

Krzywda kobiet boli u Was wręcz fizycznie…
Moim zdaniem najbardziej widać to w latach 90., a zwłaszcza w trzeciej części. Wiem, że jest teraz jakaś nostalgia za latami 90., co – wyznam – jest dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Dla mnie to były koszmarne czasy – pokracznego kapitalizmu z wszechobecnymi bazarami, czas pełen pogardy dla słabszych i biedniejszych. Kobiety miały wtedy bardzo ciężko, choć obecnie ich sytuacja wcale tak bardzo się nie poprawiła. Bycie kobietą w Polsce to musi być koszmar. Przemoc wobec kobiet – mimo że potępiana i coraz bardziej dostrzegana – nadal istnieje. Wystarczy pomyśleć o tym, że siedzimy teraz w samym centrum Warszawy, w pobliżu Żurawiej, gdzie zaledwie parę dni temu miał miejsce brutalny gwałt na młodej dziewczynie.

A jednak opowiadacie też o odkupieniu.
Tak, w trzeciej części bohaterowie albo w jakiś sposób odkupują swoje winy – jak wspomniana asesorka – albo po prostu za nie płacą, jak kierownik. To był temat, którego chcieliśmy się trzymać. Ale też rozmawialiśmy o tym, że pewne rzeczy wprawdzie można odkupić, ale innych się już nie nadgoni. Wanycz – summa summarum – jednak przespał swoje życie, przegapił szansę na szczęście, choć i w jego wątku pojawia się jakaś jaśniejsza smuga.

A Ty wierzysz w odkupienie?
To jest duży, poważnym temat, musiałbym się nad tym zastanowić… Na pewno wierzę w to, że najpiękniejsze miłości to są te niespełnione. To je najdłużej się pamięta.

Od początku wiedzieliście, że to wszystko się tak skończy?
Kiedy kończyliśmy pierwszą część, mieliśmy już rozpisaną dwójkę w postaci tzw. treatmentów. O trzeciej też trochę rozmawialiśmy – w sensie wiedzieliśmy, jak chcielibyśmy, by ta historia się potoczyła, ale nie wierzyliśmy do końca w to, że ta trzecia część powstanie. Czyli wiedzieliśmy, że Wanycz ostatecznie musi dojechać tam, gdzie dojeżdża, nawet jeśli tego nie pokażemy.

Muszę jeszcze spytać o trylogię „Millennium” Stiega Larssona, a zwłaszcza pierwszy tom – czy w jakiś sposób miał on wpływ – nawet jeśli podświadomy – na trzecią część „Rojsta”? Dziennikarz na tropie, charakterna główna bohaterka, mężczyźni nienawidzący kobiet…
A wiesz, że zdałem sobie z tych podobieństw sprawę dopiero po fakcie? I tak, Anna Jass w jakiś sposób jest podobna do Lisbeth Salander, a Zarzycki w jakiś sposób może się kojarzyć z Mikael Blomkvistem, sam tytuł to też jakiś trop, podobnie jak przemoc wobec kobiet, zresztą świetnie tam pokazana i powiązana z podskórnym nazizmem. Jak widać, człowiek jest tak zakorzeniony w popkulturze, że wydaje mu się, że tworzy coś osobnego, a jednak w jakiś sposób małpuje coś, co już powstało. To, co na pewno różni obie rzeczy, to sam morderca czy też sprawca przemocy – tam jest kimś w rodzaju bohatera „American Psycho”, sterylnym, działającym z poziomu wyższości, lepszości, a u nas to zło jest mniej instytucjonalne i o wiele mniej wyrafinowane, niechlujne.

Mimo to w zakończeniu „Rojsta” widzę jakiś optymizm. Ty też?
Tak, zwłaszcza w ostatnich scenach i zwłaszcza w odniesieniu do dzieci naszych bohaterów. Jest nadzieja, że choć ich rodzicom nie było dane przeżyć życia tak, jakby chcieli, to może im się już uda. Choć w pewnym stopniu niosą na sobie ich grzechy, to są je już w stanie przeformułować. Są ich lepszymi wersjami.

„Kryminalne uczty. Cykl Joanny Olekszyk”. Wyznaję zasadę, że zawsze znajdzie się czas na dobry kryminał. Dobry, czyli mający perfekcyjnie skonstruowane intrygę i psychologię postaci, rozgrywający się w ekscytującym otoczeniu lub okolicznościach oraz mówiący nam coś więcej o świecie i nas samych. Kryminały mają moc przywracania porządku i spokoju ducha, ale najbardziej cenię je za to, że uczą nas myśleć.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze