Żeby książka mogła zacząć żyć, musi zostać spełnionych kilka prostych warunków. Przede wszystkim potrzebny jest autor, który książkę napisze, wydawca, który dzieło zechce wydać, czytelnik, który je potem zakupi i przeczyta ( warunek to najważniejszy).
Bywają sytuacje, kiedy książka - napisana w innym kraju i w innym języku - ukazuje się najpierw w przekładzie. Przytrafiło mi się coś takiego w zeszłym roku, toteż zbiór opowiadań wydrukowany został najpierw po francusku, a dopiero w tym roku zostanie wydany w kraju nad Wisłą.
Ale dlatego, że książka nad Loarą się ukazała, zaproszono mnie na jeden z ważniejszych festiwali literackich. Jak wiadomo, na takich festiwalach nie dość, że płacą honoraria, pokrywają koszty podróży, śpi się w dobrych hotelach, dostaje się dobre papu, oraz - bo bez tego we Francji się nie da - dobre wino, spotyka się innych twórców. Ba, z tymi twórcami, często z odległych krańców świata, bierze się udział w panelach dyskusyjnych.
Przyszło mi rozmawiać z pisarzem z Ekwadoru (przez tłumaczy oczywiście, bo ja nie mówię po hiszpańsku, on po polsku, a język tubylców był nam zbyt słabo znany. Publiczność natomiast nie chciała słuchać nas w dialekcie zza kanału La Manche). Opowiadania Ekwadorczyka rozgrywały się na plantacjach bananowych. Opisywały ciężką pracę robotników najemnych, z których pewien procent stanowili inni.
Sam pisarz jest wesołym chłopakiem, co zadeklarował na samym początku, żeby nie było podejrzeń, że chce atakować mniejszość seksualną. Powiedział też, że kilkukrotnie brał udział w procederze zbierania bananów, jak i w zgrywie, która często miała miejsce po fajrancie. Rozkoszną zabawę opisał w jednym z opowiadań. Otóż, pod koniec dnia, chłopcy innej opcji wyszukiwali największego banana. Następnie losowali zapałki i ten, który wyciągnął najkrótszą, mógł dostąpić zaszczytu. Gdy już zaszczyt miał w połowie, strzelano mu pamiątkowe foto.
Pomyślałem, że takie jazdy mogą mieć miejsce tylko w ciepłych krajach. Zupełnie nie pasowała mi do takiej akcji brygada z pola marchewki. Bo, po pierwsze, pracownicy sezonowi europejskiego rolnictwie są w 150 procentach hetero,a po drugie - rzadko wykopuje się teraz coś ręcznie. Może potem, na myjce, mogłoby dojść do ciekawych eksperymentów. W Holandii może...
No nic, przyszedł czas na streszczenie francuskiego wydania mojej książki. Pytania prowadzących i pytania publiczności. Lecz w pewnym momencie, ktoś ze środka sali zapytał Ekwadorczyka.
- Drogi Panie, ja mam problem związany z tym bananem. Czy banan był w skórce, czy bez? Czytałem to opowiadanie, i z tekstu jasno nie wynika.
- Oczywiście, banan był w skórce - Odpowiedział pisarz. - My, weseli chłopcy, lubimy twarde rzeczy, a prócz tego, na skórce można się poślizgnąć.
Śmiech i gromkie brawa. Jaka szkoda, że gdzie indziej nie rosną banany. Jaka szkoda, że tam, gdzie nie rosną, jest wielu bananowych czubków, którzy z zajadłością walczą z tymi od bananowej zgrywy.