Dla jednych była głosem pokolenia lat 50. – Brigitte Bardot literatury. Dla drugich burżujką, „hotelową” egzystencjalistką. „Pomyśl tylko – mówiła krótko przed śmiercią do syna – whisky, ferrari i hazard! Przecież to o wiele bardziej zabawne niż jakieś szydełkowanie, zajmowanie się domem i oszczędzanie. Tak czy owak, byłam pewnie ostatnią osobą, która przekonująco pisała o przyjemnościach”.
Cécile – bohaterkę debiutanckiej powieści „Witaj, smutku” – młodziutka pisarka Françoise Quoirez stworzyła po części na swój obraz i podobieństwo. Nastolatka, dokładnie tak jak ona, ma bogatego tatę i spędza lato na słonecznej Riwierze. Wakacje nie są do końca beztroskie, bo dziewczyna oblała egzaminy, ale tata szczęśliwie wcale nie ma ambicji, żeby córka miała dyplom, stawia na dobrą zabawę. Ambicje ma za to jego nowa narzeczona. Cécile knuje więc intrygę, podsuwa ojcu ponętną byłą kochankę. Tu już nie ma podobieństw: w rzeczywistości Quoirez pochodzi z porządnego mieszczańskiego domu, gdzie hołduje się chrześcijańskim wartościom, matka wychowuje dzieci, ojciec dba o ich dobrobyt i nie dyskutuje z córką przy drinku o romansach. Poza tym Françoise szczerze martwi się, że zawaliła studia na Sorbonie, i częściowo dlatego w godzinach popołudniowej sjesty pisze powieść, chcąc powetować rodzicom rozczarowanie i zaimponować znajomym. „Powiedziałam przyjaciołom, że piszę książkę – wyjaśniała potem – i po prostu musiałam to zrobić”.
Pod koniec wakacji powieść była gotowa. Florence Malraux, córka poety André Malraux i przyjaciółka Françoise, poradziła wysłać maszynopis do kilku wydawców. René Julliard był szybki – przeczytał rękopis w nocy, a rano zdecydował się na publikację. W śmiałej opowieści o cynicznej nastolatce, która podczas wakacji przechodzi inicjację seksualną, w dodatku bez miłości, zwietrzył sukces. Podobieństwo autorki do jej bohaterki było niekwestionowanym wabikiem. Kiedy Cécile mówi: „Ideałem wydawało mi się życie bezecne i podłe”, można być niemal pewnym, że to wyznanie samej autorki. Krytycy stwierdzą, że jej postawa jest „odzwierciedleniem nastroju i postawy młodego pokolenia wchodzącego w życie po wielkim szoku wywołanym wojną i rozbiciu starych idei dobra i zła, wartości moralnych, zakazów i tabu”.
„Witaj, smutku” ukazało się we francuskich księgarniach w 1954 roku. Tytuł zaczerpnięty z wiersza Paula Éluarda oddawał nastrój melancholii. Ze względu na dobre imię rodziny autorka przybrała pseudonim Françoise Sagan (od nazwiska jednego z bohaterów „W poszukiwaniu straconego czasu” Marcela Prousta, ukochanego pisarza młodziutkiej Quoirez). Książka okazała się bestsellerem, przełożono ją na 30 języków i wydano w ponad pięciu milionach egzemplarzy (pierwsze polskie wydanie książkowe ukazało się w roku 1957, ale polscy czytelnicy znali „Witaj, smutku” wcześniej, kiedy to „Przekrój” zaczął drukować powieść w odcinkach, odtąd pisarkę zaczęto u nas pieszczotliwie nazywać Saganką).
„Talent niewątpliwy – oceniali krytycy – ocierający się o geniusz”. François Mauriac, sławny katolicki pisarz, laureat Literackiej Nagrody Nobla, pisał o Françoise z mieszaniną admiracji i zgrozy. Jego określenie „zachwycający mały potwór” przylgnęło do niej jak ulał. W 1957 roku Otto Preminger kręci na podstawie powieści film z jasnowłosą, obciętą na chłopaka Jean Seberg w roli głównej.
Mieszanina inteligencji, egoizmu i dziewczyńskiej brawury zjednywały Sagan fanów. Młoda debiutantka stała się ulubienicą intelektualistów z Saint-Germain-des-Prés na czele z Jeanem-Paulem Sartre’em, z którym regularnie jadała obiad w La Closerie des Lilas. Podczas pobytu w USA widywano ją w towarzystwie Trumana Capote’a i aktorki Avy Gardner, a leciwa malarka Tamara Łempicka, gwiazda art déco, gdy spotkała Sagankę na Capri, zaprosiła ją na kolację, kusząc listą znakomitych gości.
– A kogo obchodzi, kto tam będzie? – odparowała Françoise. Spóźniła się kilka godzin. Przyszła „ubrana swobodnie, bosa, z papierosem i kanapką w ręce, została wprowadzona do jadalni, gdzie przystąpiła do jedzenia bardzo spóźnionej kolacji, co wprawiło w zdumienie gospodynię. Mimo takiego stroju i zachowania (co u innych Tamara uznałaby za naganne), Sagan oczarowała zarówno gości, jak i samą malarkę, która uważała, że talent kompensuje wszystko inne”. Image nastolatki w espadrylach i trykotowej koszulce w paski towarzyszył jej nawet, kiedy była już dojrzałą pisarką.
Współcześni mówili, że urzekała wdziękiem Piotrusia Pana, ale jej siostra Suzanne określała to dosadniej, mówiąc, że „była zepsutym, rozpuszczonym bachorem. Przez całe życie cieszyła się całkowitą bezkarnością”.
Średnia z trójki rodzeństwa, przyszła na świat po śmierci brata Maurice’a, który zmarł w niemowlęctwie. Nic dziwnego, że narodziny Françoise rodzice przyjęli jako dar niebios i rozpieszczali ją od kołyski. Wyrosła na chudą, niezbyt ładną nastolatkę, patrzącą butnie spod przydługiej grzywki. Czytała zachłannie Rimbauda, Cocteau, Flauberta, Faulknera, Hemingwaya, Camusa, Fitzgeralda, Malraux, Prousta i Stendhala. „Odkąd nauczyłam się czytać, marzyłam, żeby zostać pisarzem” – wyjaśniała po latach. Na razie po nauce w klasztornej szkole z internatem, gdzie – jak mówiła – ostatecznie straciła wiarę w Boga i jego cuda, zaczęła studiować literaturę, ale zamiast na wykładach przesiadywała w kawiarniach, słuchając jazzu. W towarzystwie ukochanego brata Jacques’a i bandy jego znajomych spędzała czas na piciu i zabawie. I tak jej zostało – z nonszalancją brała z życia to, co najlepsze. A gdy zaczynało brakować na to funduszy, siadała do pracy. Pisała powieści, biografie, sztuki teatralne, scenariusze filmowe, piosenki, m.in. dla Juliette Greco. Już po sukcesie pierwszych powieści (wydana w 1957 roku książka „Pewien uśmiech” utwierdziła jej pozycję) zarabiała krocie.
„W twoim wieku pieniądze to niebezpieczna sprawa – przestrzegał ojciec. – Wydawaj je”. Wydawała. Jej miłość do luksusowych samochodów była szeroko omawiana przez prasę. „Kto nigdy nie poczuł dreszczu przekraczania prędkości, ten nigdy nie poczuł dreszczu życia” – powiedziała kiedyś. Chociaż wypadku z 1957 roku (prowadziła astona martina) omal nie przypłaciła życiem, nie zrezygnowała z szybkiej jazdy. Kilka miesięcy przeleżała w szpitalu – miała złamaną podstawę czaszki, połamane żebra i miednicę, wgniecioną klatkę piersiową.
To wtedy nauczyła się łagodzić ból morfiną. Z czasem uzależniła się też od kokainy. O nałogach mówiła bez ogródek, ale też podkreślała, że to, co robi, to wyłącznie jej sprawa.
„Nie znam nikogo, kto nie byłby od czegoś uzależniony” – mówiła. W końcu nieraz przemycała piersiówkę dla Sartre’a w czasach, kiedy lekarz kategorycznie zabraniał mu pić. W 1985 roku, towarzysząc w podróży do Kolumbii prezydentowi Francji François Mitterrandowi, przedawkowała kokainę na pokładzie jego samolotu, a kilka lat później została dwukrotnie oskarżona i skazana za posiadanie i przewóz narkotyków. „Przewóz oznacza transport z mojej jadalni do mojej sypialni” – skwitowała. Kiedy podczas rewizji w domu jej własny foksterier pod okiem policjantów dobrał się do torebki swojej pani i wylizywał kokainę, Saganka z właściwą sobie ironią powiedziała: „Widzicie? On też to lubi”.
Kiedy indziej stwierdziła, że „jedynym sposobem na inteligentną ucieczkę przed życiem jest opium”. Chlubiła się prababką Rosjanką i słowiańskimi korzeniami tłumaczyła wszelkie ekstrawaganckie wybryki i słabości. Których było zresztą wiele.
Choćby hazard. Denis Westhoff, syn Saganki, barwnie opowiadał o przyczynach kupna jej domu w Normandii, niedaleko Honfleur: „W 1959 roku moja matka poczuła się zmęczona koniecznością spędzania wakacji w Saint-Tropez, które stało się zbyt popularne i zatłoczone. Szukała spokojniejszego miejsca dla siebie i przyjaciół i wynajęła dom w Normandii na miesiąc, od 8 lipca do 8 sierpnia. Miejsce było niebezpiecznie blisko kasyna w Deauville. Matka i jej przyjaciele: pisarz Bernard Frank i tancerz Jacques Chabot, spędzali przy stole do ruletki całe noce. Przez miesiąc przegrali majątek, ale ostatniej nocy Sagan nieoczekiwanie wygrała 80 tysięcy franków. Zebrała pieniądze i nad ranem pijana wróciła do domu, prosto do łóżka. Kiedy właściciel przyjechał, żeby sprawdzić stan domu, Françoise, zbyt zmęczona i śpiąca, żeby uczestniczyć w inspekcji, zapytała, czy nie chciałby go sprzedać. »Tak« – odpowiedział właściciel. »Za ile?« »Za 80 tysięcy franków«. Matka wyjęła sumę wygraną poprzedniej nocy, kupiła dom i poszła spać”.
W Normandii poznała swojego drugiego męża – amerykańskiego rzeźbiarza i modela Roberta Westhoffa (pierwsze małżeństwo ze starszym o 20 lat wydawcą Guyem Schoellerem trwało dwa lata, rozwiedli się w 1960 roku). Małżeństwo z Westhoffem też wkrótce się rozpadło. „Kiedy się urodziłem, byli szczęśliwą i kochającą się parą – wspominał rodziców syn Denis. – Żyli w nocy, spali w dzień. Było im razem całkiem dobrze, a rozwiedli się w końcu z praktycznych powodów: on wolał mężczyzn, ona – raczej kobiety”.
Sagan nigdy otwarcie nie przyznała się do biseksualizmu, ale jej związek z projektantką mody Peggy Roche nie był dla nikogo tajemnicą. Spędziły razem prawie 20 lat. Peggy była jej kochanką, opiekunką – pilnowała finansów, trzymała na dystans tłum pasożytów, który otaczał hojną i niefrasobliwą pisarkę. „Moje pieniądze były zawsze »ulotne« i zależało mi na nich jak na czymś, co wchodzi drzwiami i natychmiast wychodzi oknem – pisała Saganka. – I gdyby nawet pod tym oknem jakieś wyciągnięte ręce potrzebowały tych pieniędzy i nań oczekiwały lub gdyby tam były jakieś gigantyczne kasyna gry bądź kosze na śmieci, nie powinno to obchodzić nikogo poza mną”.
Kiedy Peggy umarła w 1991 roku, Sagan była zdruzgotana, bez oparcia w przyjaciółce popadała w coraz to nowe kłopoty. Była zamieszana w głośną aferę koncernu Elf. Za radą kogoś życzliwego sama lokowała tam dochody i namawiała do tego przyjaciół, cały proceder okazał się praniem pieniędzy.
Umierając (bezpośrednim powodem zgonu był zakrzep w płucu), Sagan miała długów na prawie milion euro. Dom w Normandii, rękopisy, obrazy, meble, samochody zostały zlicytowane. Jak domek z kart runęła sceneria świata bogatej burżuazji, która zawsze stanowiła tło jej powieści.
Mówiła, że nie boi się śmierci, że kilka razy była bliska przejścia na drugą stronę i wie, że tam nic nie ma. Zawsze wybierała życie. „Śmierć mnie nie interesuje – pisała – nawet moja własna”.
Korzystałam m.in. z książek: Françoise Sagan „Sara Bernhardt. Śmiech szalony”, Wydawnictwo Artystyczne i Filmowe 1992; Laury Claridge „Tamara Łempicka”, Rebis 2001.
Tekst pochodzi z archiwalnego numeru „Zwierciadła”