1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Retro

Zofia Stryjeńska – było w niej coś, co dziś uznalibyśmy za cechę kobiety wyzwolonej

Portret Zofii Stryjeńskiej (Fot.BEW Photo)
Portret Zofii Stryjeńskiej (Fot.BEW Photo)
Nie rozumiała, dlaczego rzeczywistość tak okrutnie się z nią obeszła. Jak to się stało, że z piedestału wielkiej malarki, która zasłynęła na arenie międzynarodowej, została sprowadzona do roli utalentowanej wyrobnicy i wariatki. Kim tak naprawdę była Zofia Stryjeńska?

„Siedzę na pryczy szpitalnej w wieczorowej toalecie […] dziwny koszmar. […] Kładą przymusowo do łóżka. Spokojnie leżę z zaciśniętymi zębami, aby opanować się, ale drżę cała z trwogi wobec piekła dantejskiego, które wokół zieje otwartą paszczą”.

I jeszcze: „Wstrętna, ohydna samotność. Gęby ni do kogo otworzyć, nie ma z kim podzielić radości, gdy stworzy się coś dobrego”. To notatki Zofii Stryjeńskiej. Z najgorszych momentów jej życia. Zepchnięta na margines, nie mogła poradzić sobie z porażką. Krytycy byli wobec niej bezwzględni. Narzekali, że nie pobudza ich wyobraźni. Tak jakby nikt już nie pamiętał czasów, kiedy nazywano ją „księżniczką polskiej sztuki”, „czarodziejką”, „boginką słowiańską”.

Przechytrzyć system

Jest urywek z dzieciństwa, które wiele mówi o tym, skąd wzięła się u Stryjeńskiej fascynacja folklorem. Spacer Zosi z ojcem po krakowskim Rynku Głównym. Podziwiała ubrania wieśniaków, żartowała, że przypominają papugi. „Przeciskaliśmy się między tym tłumem złożonym z postaci ludowych, tak niezrównanego piękna, wdzięku i gestu, stylu niespotykanego, że tam, na tym rynku krakowskim, zakiełkowały mi w myśli pierwsze zarysy postaci bogów słowiańskich i niejasne przeczucie wielkiej kiedyś rezurekcji Słowian, których przodownicą będzie Polska” – pisała po latach, wspominając swój młodzieńczy zachwyt.

Zofia Stryjeńska rys.

Opublikowany przez Zofia Stryjeńska Sobota, 20 lutego 2021

Zofia Stryjeńska była „dzieckiem Krakowa”. Urodziła się tu 13 maja 1891 roku przy wschodzie słońca. Rodzice szybko dostrzegli u niej artystyczne zacięcie i pozwolili się rozwijać w tym kierunku. Uczęszczała na zajęcia do prywatnej szkoły artystycznej Leonarda Stroynowskiego, a po jej zamknięciu w 1909 roku przeniosła się do Szkoły Sztuk Pięknych dla Kobiet Marii Niedzielskiej, gdzie pracowała pod kierunkiem profesora Jana Bukowskiego.

Marzyła o studiach plastycznych na Akademii Sztuk Pięknych, o wydziale w Krakowie lub Monachium. Żaden z nich nie prowadził rekrutacji kobiet. Nie poddała się. Było w Stryjeńskiej coś, co dziś uznalibyśmy za cechę kobiety wyzwolonej. Postanowiła przechytrzyć system i wykładowców: obcięła włosy, pożyczyła ubranie od brata i posługując się jego paszportem, wyjechała z Polski do Niemiec. Podając się za Tadeusza Grzymałę Lubańskiego, przez ponad rok studiowała na akademii, dopóki jej podstęp nie wyszedł na jaw.

W Monachium Zofia przeżyła też pierwszą miłosną fascynację. Kochała się w rosyjskim tancerzu Aleksandrze Sacharowie, czego efektem był cykl obrazów pod znaczącym tytułem „Romans w życiu nieznanego artysty”. Zniszczyła je w przypływie złości, że to uczucie nigdy nie zostanie zrealizowane.

Z tamtego okresu pochodzą również „Polskie bajdy na tle opowieści ludowych”. To zalążek tego, co artystka będzie odtąd tworzyć. „Polskie bajdy...” kupił od połechtanej zainteresowaniem Stryjeńskiej za trzy tysiące koron kolekcjoner Edward Tyszkiewicz. Entuzjastyczne głosy i recenzje otworzyły młodziutkiej Zofii drzwi do kariery. Zaprzyjaźniła się wówczas z Żeleńskimi, bywała w domu Kossaków, gdzie szczególnie dobrze dogadywała się z Magdaleną Samozwaniec i jej siostrą Marią Pawlikowską-Jasnorzewską. „Zabawne stworzenie z murzyńską kręconą czupryną i wspaniałymi ognistymi oczami”, wspominała Zofię autorka „Marii i Magdaleny”. A jednak Stryjeńska, choć otoczona gronem oddanych przyjaciół, nie czuła się wśród nich komfortowo.

Wolę boks

Nieśmiała, wycofana, stroniąca od ludzi. A może po prostu niezależna, oddana sztuce? Pisano, że „żyła po cygańsku” – nigdy nie miała własnego mieszkania. Stabilizacji nie osiągnęła też po ślubie z Karolem Stryjeńskim, znanym architektem, entuzjastą sztuki użytkowej. W pamiętniku odtworzyła początki ich miłości, pierwsze miesiące spędzone z ukochanym: „A więc wspólne spacery, pierwszy pocałunek, jakieś białe róże od Karola, po czym noce westchnień przy księżycu, wreszcie data ślubu w sekrecie przed światem”.

Pobrali się 4 listopada 1916 roku w tajemnicy przed rodziną. Ojciec artystki wspominał, że narzeczony „nie czynił u nich żadnych zabiegów o rękę córki”. Stryjeńska dopiero po latach zorientowała się, że nie pasuje do świata, który chciał stworzyć dla niej Karol. On lubił ludzi, nie stronił od kobiet, flirtował. Malarka wolała pustelniczy żywot od rozgłosu: „Nie miałam śmiałości zwierzyć się Karolowi, że potrzebuję samotności, więc ułatwiałam sobie rzecz w ten sposób, że znikam. Cichaczem jadę do Zakopanego, wynajmuję pokój w pensjonacie i […] odwalam dwie barwne teki »Kujawiaków«”.

Stryjeński pomógł żonie zaistnieć w artystycznym środowisku, miał duży wpływ na charakter jej sztuki. Jaką tworzyli parę prywatnie, można się domyślać. Zofii podobno zdarzyło się pociąć frak, w którym Karol miał iść na spotkanie z rzekomą kochanką. Ponoć uciekała też przed goniącym ją mężem główną ulicą Zakopanego, gdzie sprowadzili się w 1921 roku, kiedy Karol wygrał konkurs na plan regulacji i przebudowy miasta.

To w Zakopanem artystka przygotowywała m.in. projekt dekoracji do scenariusza filmowego Brunona Winawera „Promienie FF”. Ważnym elementem jej twórczości były też książkowe ilustracje. Prowadzili z mężem własne wydawnictwo, którego nakładem ukazały się m.in. „Treny” Jana Kochanowskiego czy „Karmazynowy poemat” Jana Lechonia, wzbogacone o jej rysunki.

Stryjeńska w pracach chętnie eksperymentowała, nie bała się tak śmiałych pomysłów jak przedstawienie Kazimierza Wielkiego z papierosem w ustach. Nie znosiła, gdy ktoś szufladkował jej dorobek. Bywała prowokacyjna: „Nie mówmy już o malarstwie. Ja tak nie lubię! To takie nudne. Każdy chce ze mną o tym mówić. A ja uwielbiam boks” – żartowała.

Zofia Stryjeńska - Pory roku. Lipiec-Sierpień (tempera), 1925. #PolishMastersofArt

Opublikowany przez Polish Masters of Art Środa, 10 lipca 2019

Droga w górę

Największy sukces Stryjeńskiej: na Międzynarodowej Wystawie Sztuki Dekoracyjnej w Paryżu w połowie lat 20. Otrzymała 4 Grand Prix i Order Legii Honorowej. Polacy przygotowali na tę okazję szczególną prezentację, ponieważ była to pierwsza po odzyskaniu niepodległości szansa na skonfrontowanie sztuki polskiej z tym, co prezentowały inne państwa powojennej Europy. Organizacją wystawy zajmował się obok Jana Warchałowskiego, teoretyka i krytyka sztuki, propagatora modernizmu, Stryjeński oraz Józef Czajkowski.

Zofia bardzo chciała jechać do Paryża, by pracować przy tworzeniu polskiego pawilonu, ale wiedziała, że oznaczałoby to rozstanie z dziećmi. Pod koniec lata kupiła bilety na pociąg do Warszawy, gdzie miała pracować nad dekoracjami na paryską wystawę. Do ostatniej chwili wahała się, czy jechać, ze względu na dzieci. Po latach zarzucano jej, że te dylematy były kłamstwem, że zawsze negowała życie rodzinne. Kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży z pierwszym dzieckiem, wierzyła, że będzie to syn. „Lecznica. – Poród. – Rodzi się córka – jestem wściekła”, notowała w 1918 roku. Usatysfakcjonowana była dopiero wtedy, kiedy na świecie pojawili się jej synowie – bliźnięta Jacek i Janek. Macierzyńska euforia trwała jednak krótko, Stryjeńska nie umiała godzić życia osobistego i pracy.

Wydaje się, że dramat osobisty żony był dla Karola jedynie dylematem finansowym. Jeśli Zofia nie pojechałaby do Paryża, Stryjeńscy straciliby szansę na pokazanie jej prac, a także na duże gratyfikacje. „Doszłam do podejrzenia, że Karola interesuje we mnie głównie talent” – zanotowała ona. Za to on tak pisał do Jana Warchałowskiego: „Zofia jest w Krakowie, wczoraj tam telefonowałem i była. [...] Wyjeżdżając stąd, mówiła, że jedzie do Warszawy, żeby sprzedać »Sielanki«, które zrobiła, i oddać panu pieniądze, bo do Paryża jechać nie myśli. Uważam jednak, że to tere-fere i łatwo będzie ją przerobić. Najlepiej zabrać ją, jak pan będzie w Krakowie. Zwymyślać i obiecać większe honorarium”.

Siłę oddziaływania prac, które pokazała w Paryżu, krytycy porównywali do mocy romantycznej poezji Norwida i Słowackiego. Jednak powodzenie wystawy nie przełożyło się na dobre stosunki między małżonkami. Zofia, zamiast świętować z mężem i przyjaciółmi, została sama. „Karol nie chce już ze mną żyć”. Te słowa okazały się proroctwem, które zamieniło jej życie w piekło.

Droga w dół

„Wczoraj do mieszkania znanej artystki, malarki p. Zofii Stryjeńskiej, przybyła nagle policja wraz z lekarzem i jako podejrzaną o obłęd wywiozła z Zakopanego, podobno do zamkniętego sanatorium”, pisano w „Przeglądzie Wieczornym” 31 sierpnia 1927 roku. Lekarza do domu sprowadził Karol. „Opinia miejscowa głosi, iż sprawcą porwania jest mąż artystki p. Karol Stryjeński, przeciw któremu wytoczyła ona proces rozwodowy. Porwanie i osadzenie w sanatorium ma – jak mówią – na celu wytworzenie opinii, iż p. Stryjeńska cierpi na obłęd. Gdyby fakt ten uznano, wówczas dzieci pp. Stryjeńskich zostałyby przy ojcu”.

Manipulacje męża sprawiły, że Zofia trafiła do krakowskiego szpitala, skąd ze względu na brak miejsc została przewieziona do prywatnej kliniki w Batowicach. Przyjaciele podzielili się na tych, którzy wspierali malarkę, i tych, którzy kibicowali Karolowi. W toku postępowania, które wszczęto po wyjściu Stryjeńskiej ze szpitala, ujawniono, że doktor Gabryszewski, odpowiadający za umieszczenie jej na oddziale, jest bliskim znajomym Karola.

Mimo to Zofia już nigdy nie uwolniła się od opinii wariatki. Jej depresję pogłębiał kryzys, który w dwudziestoleciu dotknął światową gospodarkę, a przy okazji też rynek sztuki. Zamiast pracować nad dużymi projektami, Stryjeńska chwytała się każdego zajęcia. Nie rozumiała, dlaczego inni, mniej ważni twórcy, cieszą się uznaniem, a ona skazana jest na niemal taśmową produkcję prac. Kiedy otrzymała w końcu wawrzyn Polskiej Akademii Literatury, musiała zapłacić za odznakę. Oburzona powiedziała: „akurat – jeszcze będę bulić”. Kulminacją niepowodzeń było zajęcie przez komornika jej wystawy w Instytucie Propagandy Sztuki. Kilka lat po tym na chwilę odzyskała równowagę. MSZ zlecił Stryjeńskiej przygotowanie pracy dla japońskiego cesarza Hirohito, a Wedel poprosił o udekorowanie sali w jednej z cukierni.

Zofia Stryjeńska - Tańce polskie (olej), przed 1950, fot. Polswiss Art. #PolishMastersofArt

Opublikowany przez Polish Masters of Art Piątek, 8 stycznia 2021

Gdzie mój dom

Niewiele wiemy o życiu Stryjeńskiej w latach okupacji. Wiadomo, że tuż przed wojną skończył się jeden z jej romansów – z pisarzem i podróżnikiem Arkadym Fiedlerem, który miał być spełnieniem marzeń o namiętnej miłości. Artystka czuła się zagubiona. „Tylko na pierwszy rzut oka wydawała mi się niezmieniona. Wojnę przebyła w ciężkich warunkach. Po raz pierwszy mówiła z troską o losach swoich dzieci – wspominała Stryjeńską pisarka Hanna Mortkowicz-Olczakowa. – Pokazywała swoje spracowane ręce z paznokciami zdartymi nie przy malowaniu, ale przy domowej harówce […]. Ta rozważna, spokojna i zatroskana kobieta wydała nam się dziwaczna. Dziwaczna w tej swojej nowej normalności”.

Po wojnie Stryjeńska chce wyjechać z komunistycznej Polski do Paryża, by tam „zrewidować pogląd na własną sztukę, odbudować się, znaleźć dalszą i inną drogę twórczości”. Trafia do Szwajcarii (miała podwójne, polskie i szwajcarskie obywatelstwo), gdzie mieszkali już jej córka i synowie. Starała się zbudować sobie tam nowe życie, ale nie umiała się odnaleźć. „Jej dom – stracony – to była Polska”, pisał syn Jan. Tylko że nazwisko malarki przestało się liczyć w kraju.

Ostatnie lata życia Stryjeńska spędziła w kawalerce w Eaux-Vives w Genewie. Artystka, której sztuka po latach wróci do łask w zbiorach kolekcjonerów, na aukcjach i na wystawach, żyła bardzo skromnie, nie chciała korzystać z pomocy dzieci. Zmarła w 28 lutego 1976 roku, po długiej chorobie i wielu nieudanych operacjach oczu. Pochowano ją na genewskim cmentarzu Chêne-Bourg. W jej grób wmurowano drewniany zakopiański krzyż.

Korzystałem z książek:

Marii Grońskiej „Zofia Stryjeńska”, Wydawnictwo Ossolineum, Warszawa 1991; Zofii Stryjeńskiej „Chleb prawie że powszedni. Pamiętniki”, Wydawnictwo Gebethner i Ska, Warszawa 1995; oraz artykułu Doroty Jareckiej „Twarze. Zofia Stryjeńska”, „Wysokie Obcasy” z 23 listopada 2008.

Tekst pochodzi z archiwalnego numeru „Zwierciadła".

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze