W sercu miasta
Zależało nam na tym, żeby przestrzeń dzienna była jak największa. Tu spędzamy większość czasu. Zwłaszcza teraz, kiedy praca przeniosła się z biur do domu – mówią Agnieszka i Marek.
Szukali tego mieszkania długo. Bo, jak mówią, poprzeczkę mają zawieszoną wysoko. Musiało być w konkretnym miejscu. Ścisłe centrum Warszawy, dokładnie kwadrat ulic Hoża, Poznańska, Wilcza. W końcu znaleźli. W kamienicy z 1934 roku. Agnieszka i Marek są pasjonatami starych kamienic. W okolicy pojawiają się luksusowe plomby z apartamentami, podziemnym garażem, wielkim holem i konsjerżem, oni wolą jednak inny klimat. Mieszkają tu już cztery lata.
– Miejsce jest idealne. Bo z jednej strony – tłumaczy Marek – samo centrum, restauracje, kluby, życie miejskie, co sobie wysoko cenimy, a jednocześnie cisza, nie ma sąsiadów zaglądających nam w okna, co cenimy sobie jeszcze bardziej.
Sąsiedzi nie zaglądają, za to zagląda słońce. Mieszkanie jest jasne, wręcz świetliste. To trzecie piętro, ekspozycja południowa. Widać wschód słońca z jednej strony, a jak się dobrze wychylić, to i zachód z drugiej. I wspaniała perspektywa, zieleń.
Marek: – Wychodzę z założenia, że wewnątrz mieszkania można zmienić właściwie wszystko, łącznie z układem pomieszczeń, ale nic nie zrobimy z tym, co za oknem. A my za oknem mamy przestrzeń. W takim miejscu to unikatowe.
Mieszkania to teren Markowi dobrze znany, tym zajmuje się zawodowo. – Nie jest to praca zgodna z moim wykształceniem, to efekt przypadku, pasji i zakrętu życiowego. Zacząłem robić to, co lubię, innym się spodobało, i tak to już trwa od dziesięciu lat. Czyli kupuję w śródmieściu Warszawy mieszkania do remontu, remontuję i sprzedaję. Pierwsze kupiłem dla siebie – żeby zacząć nowe życie. Sam je odnawiałem, remontowałem, urządzałem. Kiedy skończyłem, przyszedł do mnie przyjaciel ze swoją znajomą. I jej się to mieszkanie tak spodobało, że namówiła mnie, żebym jej je sprzedał. Musiałem więc szukać nowego dla siebie, tak się to zaczęło. Zawsze mam uczuciowy związek z każdym mieszkaniem, którym się zajmuję. Nie chodzi mi o to, żeby jak najszybciej zarobić jak najwięcej.
W swoim mieszkaniu Agnieszka i Marek dużo nie zmieniali. Nie było to konieczne. – Zachowaliśmy to wszystko, co się dało zachować – opowiada Marek. – Pewnie dziewięć osób na dziesięć zerwałoby starą skrzypiącą podłogę i położyło nowy parkiet, ale dla nas ta podłoga to walor. Choć był dylemat – przekładać czy ma skrzypieć? Ja byłem orędownikiem skrzypiącej. Teraz, kiedy skrzypi, Agnieszka się budzi, ale coś za coś.
– Za to można śmiało chodzić po deskach w szpilkach i nie przejmować się, jeśli się wyleje wino – dodaje Agnieszka. – Tylko na bosaka się nie da, bo drzazgi wchodzą w stopy.
Zostawili też stare okna i kaflowe piece, które robią olbrzymie wrażenie. Tak naprawdę cały zakres remontu to była łazienka i kuchnia.
Pomieszczenia są trzy. Duży salon z rozkładanymi drzwiami do sypialni i jeszcze jedna dodatkowa sypialnia. Agnieszka: – Zawsze zależy nam na tym, żeby przestrzeń dzienna była jak największa. Do sypialni można wejść z dwóch stron – z salonu i z holu.
Zasada, którą się kierują przy urządzaniu, to: „mieszamy stare z nowoczesnym”. – Lubimy rzeczy, które gdzieś u kogoś stały, mają za sobą jakąś historię – opowiada Marek. – A ponieważ często kupujemy mieszkania urządzone, zdarza się, że coś z mebli nam zostaje. W garażu mojego ojca zamiast samochodu stoją tacy „ocaleńcy” i czekają na swój moment. Oczywiście wiadomo, że współczesne meble też są i ładne, i często bardziej funkcjonalne, więc mieszamy.
Stare meble często kupują na starociach – nawet jak rzecz jest zaniedbana, wystarczy sobie wyobrazić, jak może wyglądać po renowacji. Zresztą hasło „stare” nie oznacza tylko międzywojnia czy secesji. To także późnogomułkowska szafka z Czechosłowacji pod sprzęt RTV w salonie. – Podobają się nam różne rzeczy z różnych epok – mówią zgodnie.
Wspólna pasja to sztuka. Zwłaszcza młoda sztuka. – Kupujemy na aukcjach, ale też w kameralnych galeriach, dużo jest takich miejsc na mapie Warszawy – mówi Agnieszka. – Lubimy adrenalinę. Ale jeśli się nie uda zdobyć wymarzonej rzeczy na aukcji, dzięki galeriom kontaktujemy się z artystami i kupujemy bezpośrednio od nich. Lubiliśmy bardzo Targowiska Sztuki, które odbywały się w Arkadach Kubickiego. Tam wystawiali się studenci ASP. Tęsknimy za tymi imprezami, oby szybko wróciły!
Teraz, w czasie pandemii, mieszkanie to także miejsce pracy. – Na szczęście mamy w salonie wielofunkcyjny stół. To nasz wspólny gabinet – śmieją się. – Myśleliśmy, żeby jedno z nas przeniosło się z robotą do drugiej sypialni, ale jednak lepiej nam tu, razem. Cieplej i milej.
Mieszkanie jest wspaniałe, ale czy to oznacza, że jest „na zawsze”? – Lubimy zmiany. Gdzieś w marzeniach była kiedyś przeprowadzka na Azory – mała kamienica z kilkoma pokojami na wynajem, dla turystów. Pandemia takie pomysły zatrzymała, ale kto wie, co będzie. Jeśli coś ciekawego pojawi się na horyzoncie, będziemy myśleć – zapewniają.