Jak się okazuje, wiele osób ma ochotę na taką sentymentalną wyprawę w przeszłość. Zwłaszcza gdy panuje na niej atmosfera wolności wyboru, której zwykle nie mają młodzi koloniści.
Wakacje all inclusive, rodzinny wypad nad morze, wycieczka rowerowa szlakiem mazurskich jezior, zwiedzanie jednej z europejskich stolic – wszystko to świetne pomysły na letni urlop. Ale można też spędzić go inaczej. „Jeśli jesteś w trakcie życiowych zmian, w kieszeni nosisz pytanie »jak żyć na tym świecie?« albo po prostu poszukujesz chwili na refleksję i odpoczynek – zabierz swoje wewnętrzne dziecko i przyjedź do nas!” – zachęcają organizatorzy kolonii dla dorosłych. Zofia Borysiewicz, nasza rozmówczyni, już po raz drugi skorzystała z tego zaproszenia.
Co Panią zainteresowało w tej idei?
Byłam ciekawa, ale był to też rodzaj sentymentalnej podróży w przeszłość. Jako dziecko jeździłam na obozy sportowe, na kolonie pojechałam jeden jedyny raz – było bardzo niefajnie, źle to wspominam. Jednak z filmów i książek miałam zakodowany zupełnie inny obraz – że to świetna przygoda. I chyba chciałam takiej przygody doświadczyć. Poczytałam o koloniach dla dorosłych i okazało się, że organizatorzy wzięli z idei kolonii tylko to, co najlepsze. Podczas poprzedniej edycji było mnóstwo naprawdę bardzo ciekawych wykładów, mnie wciągnęły na przykład te dotyczące ekologii.
Poza tym miałam szansę poznać zupełnie nowych ludzi, także spoza mojej grupy wiekowej.
Rozwojowe all inclusive?
Tylko w pewnym sensie, bo na tradycyjnych wakacjach all inclusive człowiek otrzymuje rybę, a tutaj dostaje się wędkę! Uczestnicy są traktowani jak dojrzałe jednostki, które wiedzą, czego chcą – nie dostają gotowca, tylko propozycje, a wraz z nimi możliwość refleksji, nauki. To jest naprawdę solidna stymulacja intelektualna.
Kolonie odbywają się w naturze. Czy taki obozowy standard się sprawdza?
Z mojej perspektywy znaleziono złoty środek – bo z jednej strony to rzeczywiście oderwanie się od miasta, ale z drugiej kolonie nie są organizowane w zupełnej głuszy. Owszem, to środek lasu, ale mieszka się w domkach letniskowych, jest dostęp do bieżącej, ciepłej wody, wygodnego materaca i innych tego typu zdobyczy cywilizacji. Nie trzeba być zaprawionym w bojach „komandosem”, żeby przetrwać. Dojazd także nie sprawia kłopotu, w poprzedniej edycji dojechałam pociągiem i rowerem, więc nie jest to koniec świata, gdzie dostać może się jedynie posiadacz samochodu.
Wspomniała Pani o swoim bardzo złym kolonijnym doświadczeniu z dzieciństwa. Co było tym koszmarem?
Przede wszystkim nieżyczliwi ludzie. Czas był na tyle niezorganizowany, że dzieciakom przychodziły do głowy same głupoty… No i ten przymus! Myślę, że on generował mnóstwo złej energii. Na koloniach dla dorosłych każdy jest z własnego wyboru, co dla odmiany stymuluje bardzo pozytywną energię. Ten duch wolnego wyboru się naprawdę tutaj unosi!
A jakie są jeszcze te dobre zapożyczenia z kolonii dla dzieci?
Na przykład takie fajne drobiazgi jak kolonijna poczta. Polega to na tym, że w głównej sali na tablicy przyklejone są zdjęcia poszczególnych osób, a pod nimi koperty. Każdy z nas może pisać wiadomości, wkładać je do koperty i w ten sposób komunikować się z konkretną osobą. Przyznam, że początkowo podeszłam do tego z lekkim dystansem, ale od razu się w tę zabawę wkręciłam. Dzięki niej poznałam kilka osób, a jedna stała mi się szczególnie bliska!
Bardzo fajnym elementem, który też kojarzy się wielu osobom z tymi „dawnymi” koloniami, są kolejki po jedzenie: oczekiwanie na obiad, na to, czy będzie smaczny, czy to będą buraki czy marchewka, takie „prawdziwe” wakacyjne zmartwienia, które cudownie oddalają od rzeczywistych codziennych trosk i problemów.
Rozumiem, że przebywanie na koloniach dla dorosłych pozwala prawdziwie się wyłączyć?
Tak, także od szumu informacyjnego, który większość z nas ma na co dzień. Oczywiście nikt nikomu nie zabrania korzystać z telefonu, komputera czy Internetu. Ale atmosfera, która tam panuje, sprawia, że naprawdę nie masz chęci, by po nie sięgać, i większość osób korzysta z tego typu narzędzi w bardzo okrojony sposób. To też jest wielka wartość! Ani razu nie zobaczyłam tu obrazka, że oto wszyscy siedzą, gapiąc się w ekrany smartfonów. Założenie jest też takie, że nie pracujemy zdalnie przez te dni, oczywiście czasem ktoś coś musi zrobić, ale idea jest taka, żeby spróbować być „tu i teraz”. I choć brzmi to górnolotnie, a zwrot jest mocno wyświechtany, sama umiejętność jest bardzo cenna!
Dla mnie luksusem jest możliwość życia przez chwilę bez zegarka i goniących terminów. Luksusem jest też możliwość zrezygnowania z czegoś, na przykład z jakiegoś wykładu bez poczucia winy, że się to zrobiło. Na co dzień jestem bardzo sumienną i zadaniową osobą, więc obawiałam się że i na wyjeździe będę czuła przymus skorzystania ze wszystkiego – jednak atmosfera wolności sprawiła, że moje obawy okazały się bezpodstawne.
Zofia Borysiewicz, z wykształcenia antropolożka i graficzka; z praktyki poszukiwaczka