1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Piękne miejsca
  4. >
  5. Chinatown – małe Chiny w Nowym Jorku

Chinatown – małe Chiny w Nowym Jorku

Fot. Alexander Spatari/Getty Images
Fot. Alexander Spatari/Getty Images
Nowy Jork to nie tylko gigantyczna atrakcja dla zwiedzających, to przede wszystkim dom dla ponad ośmiu milionów mieszkańców. To oni, bardziej niż znane budynki i pomniki, odpowiadają za wyjątkowy charakter tej metropolii. Maja Klemp, mieszkająca od lat na Manhattanie, w książce „Nowy Jork. Życie w wielkim mieście” pozwala czytelnikom zasmakować nowojorskiej codzienności.

Fragment książki „Nowy Jork. Życie w wielkim mieście”, Maja Klemp, wyd. Luna

Kiedy w XIX wieku fala prześladowań wstrząsnęła chińską społecznością na Zachodnim Wybrzeżu, Nowy Jork miał być miastem drugiej szansy. W 1858 roku chiński biznesmen Ah Ken osiedlił się jako pierwszy Azjata na terenie późniejszego manhattańskiego Chinatown, konkretnie przy Mott Street, uznawanej nieoficjalnie za główną ulicę dzielnicy. W latach siedemdziesiątych XIX wieku dołączali do niego kolejni przybysze z Chin, choć może właściwsze byłoby określenie „chińscy przybysze z Kalifornii”. Mimo że już wcześniej w Nowym Jorku pojawiali się w kupcy i żeglarze z Państwa Środka, dopiero wydarzenia poprzedzające wprowadzenie Pierwszej Ustawy Wykluczającej spowodowały masowy napływ chińskiej ludności na Wschodnie Wybrzeże. Początkowo jej imigracyjny wszechświat stanowiły trzy niewielkie ulice: Mott, Pell i Doyers, dzisiaj w mieście istnieje aż dziewięć chińskich dzielnic, a rejon Nowego Jorku jest domem największej społeczności chińskiej na półkuli zachodniej.

Dzielnica na Manhattanie, pierwotnie skupiona w obrębie trzech wspomnianych ulic, po 1882 roku rozrosła się do ośmiu przecznic między Canal Street na północy, Bowery na wschodzie, Baxter Street na zachodzie i Worth Street na południu. Lata sześćdziesiąte XX wieku wraz z Ustawą o Imigracji i Naturalizacji (1965) wywołały masową migrację ludności chińskiej, a niewielka dzielnica rozlała się na znaczną część Lower East Side. Po raz pierwszy określenia „China Town” użyto w artykule „New York Timesa”, w 1880 roku, relacjonując trudności chińskich imigrantów w znalezieniu lokum (wielu właścicieli wprost odmawiało wynajmowania mieszkań Chińczykom, inni żądali znacznie wyższego czynszu niż w przypadku chrześcijan).

Kościół Zjednoczonych Braci Morawskich, do którego należała znaczna część nieruchomości w tym rejonie miasta, posunął się do eksmisji chińskich lokatorów i zakazał podwynajmowania lokali Chińczykom i czarnoskórym. Mimo otwartej wrogości, „przybysze o migdałowych oczach” (jak określała ich w tamtych czasach lokalna prasa) byli zdeterminowani uczynić tę część Manhattanu swoim domem. Przez pierwsze dekady swojego istnienia Chinatown owiane było złą sławą, jako siedlisko tong, dosłownie: organizacji, a w rzeczywistości gangów walczących o dominację. Jednak wkrótce nowojorska ciekawość zwyciężyła, mroczne historie krążące wokół chińskiej dzielnicy zaczęły kusić obietnicą „egzotycznej” przygody, aż stała się ona czymś w rodzaju atrakcji turystycznej dla pozostałych mieszkańców miasta. Dodatkowo prężnie działający biznesmeni dokładali starań, żeby zmienić stereotypowy wizerunek niechcącego się zasymilować chińskiego imigranta i jednocześnie zyskać choćby pośredni wpływ na politykę miasta i kraju. Do Mon Lay Won Co, ochrzczonego chińskim Delmonico, zapraszali lokalnych polityków i biznesmenów spoza chińskiej diaspory, racząc ich najwykwintniejszymi potrawami chińskiej kuchni. Wycieczka do Chinatown połączona z degustacją lokalnych przysmaków szybko stała się interesującą rozrywką i pozostaje nią także prawie sto pięćdziesiąt lat później. Chociaż większość przewodników skupia się na wyliczaniu lokalnych pyszności, od tradycyjnych dim sum i wontonów, poprzez najstarszą herbaciarnię, aż po lody z Chinatown Ice Cream Factory, jednego z najstarszych, wciąż działających tutaj biznesów, chińska dzielnica na Manhattanie ma do zaoferowania o wiele więcej niż kulinarną rozpustę. W pierwszej kolejności wrażenie robi niesamowity miszmasz architektoniczny. Obok architektury Beaux Arts i tradycyjnych nowojorskich kamienic, budynków oplecionych charakterystycznymi siatkami schodów przeciwpożarowych i panoszących się na dachach zbiorników na wodę, pysznią się chińskie pagody. Ulica Mott z daleka przykuwa oko sznurami lampionów, nad Pell, między wyblakłymi ze starości chińskimi szyldami, przelatuje złoty pegaz.

W porównaniu z chińskimi dzielnicami w San Francisco czy Los Angeles, ta nowojorska może wydawać się mało chińska. Należy jednak pamiętać, że ten rejon miasta był wcześniej zamieszkany głównie przez Żydów, Irlandczyków i Włochów, a napływający doń Chińczycy musieli zagospodarować istniejące już budynki. Nie pomagał również brak chińskich architektów – do przystosowania budynków na potrzeby nowych mieszkańców i umownego przerobienia ich na tong lau (dosłownie: chińskie domy) zatrudniono euro-amerykańskich architektów, którzy stworzyli niepowtarzalne hybrydy, pełne stylów z całego świata, łącznie z indyjskimi werandami, które wcześniej pojawiły się w Hong Kongu za sprawą Brytyjczyków. Jeden z najbardziej rzucających się w oczy „chińskich” budynków przy 241 Canal Street został zbudowany znacznie później, dopiero w 1983 roku, według projektu P.K.Y. Chena – jako siedziba Narodowego Banku Golden Pacific (obecnie mieści się tam inny bank oraz jak najbardziej amerykańska kawiarnia Starbucks). Z kolei największa nowojorska świątynia buddyjska, Mahayana Buddhist Temple, której wrót strzegą charakterystyczne złote lwy, powstała zaledwie dwie dekady wcześniej, podobnie jak pomnik Kimlau.

Wielbiciele historii mogą za to podziwiać tu jeden z najstarszych wciąż stojących domów w mieście, wybudowany w latach 1785–1789 Edward Mooney House, uroczy katolicki kościół Przemienienia Pańskiego z 1801 roku czy jeden z najstarszych nowojorskich parków miejskich, stworzony w 1897 roku Columbus Park. To jedno z moich ulubionych miejsc na mapie Chinatown, ponieważ często spotyka się tu lokalna starszyzna. Staruszki i staruszkowie ćwiczą tai-chi, grają w chińskie szachy. Powietrze aż wibruje od tęsknych dźwięków erhu. Osobiście mam ogromną słabość do murali i innych form sztuki ulicznej, a w Chinatown znajdują się jedne z moich ulubionych w całym mieście, w tym wyblakłe już (niestety) Tarasy ryżowe, namalowane na ulicy Doyers przez Dasica Fernandeza, pocztówkowe Pozdrowienia z Chinatown autorstwa Victora Vinga (1 Allen Street) i naprawdę przejmująca w kontekście nasilonych przez pandemię antyazjatyckich nastrojów praca The W.O.W. Project’s na historycznej Mosco Street: W przyszłości nasza azjatycka społeczność jest bezpieczna. Kolejną rozrywką, której uwielbiam się oddawać w Chinatown, jest oglądanie wystaw sklepowych, szczególnie tych z niewiarygodnie drogą i równie piękną biżuterią z cennych jadeitów i złota. Najstarszym wciąż działającym sklepem w dzielnicy jest założony w 1890 roku Wing on Wo & Co., gdzie obecnie można kupić piękną chińską porcelanę. Z kolei poszukiwacze ciekawych pamiątek jeszcze do niedawna mogli udać się do najstarszego sklepu z podarunkami w Chinatown – Ting’s Gift Shop55 na rogu Doyers i Pell. Założony w 1958 roku (wtedy pod nazwą Ting Yu Hong Co) przez Tam Ting’s, podróżniczkę i kolekcjonerkę skarbów z całego świata, a następnie prowadzony przez jej córki Eleanor i Lillian oraz wnuczkę Jonę, był prawdziwym rajem dla wielbicieli nietuzinkowych artefaktów. W malutkim wnętrzu można było znaleźć wszystko: od biżuterii vintage, poprzez jedwabne qipao56 aż po miniaturowe zestawy do gry w mahjonga. Niestety, chociaż ta urokliwa jaskinia skarbów przez dekady dzielnie stawiała czoła gentryfikacji (udało się jej nawet przetrwać pandemię, która chińskie przybytki dotknęła szczególnie dotkliwie), w 2024 roku podjęto decyzję o jej zamknięciu. Ostateczna wyprzedaż odbyła się na początku maja w jednej z lokalnych kawiarni, a w skromnych wnętrzach pojawił się tłum osób pragnących pożegnać to wyjątkowe miejsce i przy okazji zabrać ze sobą kolejny okruch nowojorskiej historii. Na szczęście pozostaje szansa, że Ting’s Gift Shop w jakiś sposób przetrwa, choć być może w zgoła innej formie. Właścicielki podjęły współpracę z organizacją Welcome to Chinatown, która zadeklarowała pomoc przy utrzymaniu wielopokoleniowego biznesu przy życiu, skupiając się głównie na jego wirtualnej obecności.

W Nowym Jorku gentryfikacja nie zna litości, ale równie silna jest determinacja mieszkańców, aby utrzymać unikatowy charakter Chinatown. Zupełnie inny, zdecydowanie mniej nostalgiczny (choć równie autentyczny) wymiar zakupów odnaleźć można na Canal Street, która pełna jest typowych dla podziemnych szanghajskich rynków podróbek i nie do końca dyskretnych naganiaczy, którzy oferują „prawdziwe” roleksy i torebki z logo Gucci. Wszędzie napotkamy też stoiska z egzotycznymi owocami, suszonymi krewetkami i innymi ciekawymi specyfikami, nie zabraknie też sklepów oferujących tajemnicze ingrediencje medyczne. Należy jednak pamiętać, że duża część Canal Street jest raczej adresowana do ciekawskich przybyszów z zewnątrz. Prawdziwego klimatu Chinatown, takiego bez instagramowych filtrów, należy szukać na East Broadway, w cieniu Manhattan Bridge. Tu zamiast naganiaczy prędzej uświadczy się chińskiej starowinki mozolnie ciągnącej za sobą wózek z zakupami.

Bardzo subiektywnie uważam, że obowiązkowym punktem zwiedzania tej wyjątkowej dzielnicy Manhattanu powinna być wizyta w MoCA (Museum of Chinese in America), Muzeum Chińczyków w Ameryce. Paradoksalnie, wielu mieszkańców Chinatown mogłoby się z tym nie zgodzić. W 2021 roku nawoływali oni nawet do bojkotu tej instytucji, uznawszy, że jej władze zdradziły lokalną społeczność. Rzekomo dogadały się z de Blasiem w sprawie budowy kompleksu więziennego w obszarze dzielnicy. Dowiedziałam się o tym przypadkiem, kiedy podczas naszej wizyty w muzeum moja niezłomna towarzyszka Marzena zaczęła drążyć temat, dlaczego przed drzwiami tak małego muzeum stoi ochroniarz. Jednak abstrahując od kontrowersji, to właśnie wizyta w MoCA, szokując mnie licznymi świadectwami jakże głęboko zakorzenionej w historii antyazjatyckiej propagandy, sprawiła, że postanowiłam ten temat poruszyć. Oczywiście miejsce to ma do zaoferowania znacznie więcej i nie bez powodu jest na mojej prywatnej liście najlepszych muzeów w mieście. Chociaż chińska dzielnica zachwyca o każdej porze roku, nic nie może równać się z atmosferą, jaka panuje tu podczas obchodów nowego roku księżycowego. Ulice, ledwie widoczne spod dywanu kolorowego konfetti, które co i rusz ktoś wystrzeliwuje z głośnym hukiem w powietrze, wypełniają się wtedy ludzkim tłumem, przyglądającym się z entuzjazmem, wraz z chińskimi mieszkańcami, rytualnym tańcom lwów. Te chodzą od sklepu do sklepu i przy akompaniamencie radosnego bicia w bębny przynoszą na nowy rok pomyślność w zamian za słynne czerwone koperty wypełnione gotówką. Dzielnica świętuje przez tydzień; na każdy dzień zaplanowane są inne atrakcje. To cudowny czas, kiedy na moment można zapomnieć o historii wzajemnych animozji. Chińskie restauracje pękają w szwach, a wszyscy, bez względu na kolor skóry czy wyznanie, stoją w monstrualnych kolejkach po najlepsze dim sum w mieście.

materiały prasowe materiały prasowe

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze