1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wychowanie
  4. >
  5. Wrzucasz zdjęcia dzieci do sieci? Psycholożka mówi o tym, jakie żniwa zbiera sharenting

Wrzucasz zdjęcia dzieci do sieci? Psycholożka mówi o tym, jakie żniwa zbiera sharenting

(Fot. Jordi Janau/Getty Images)
(Fot. Jordi Janau/Getty Images)
„To jest nieprawdopodobne, jak głęboko daliśmy sobie wpoić przekonanie, że najważniejsze, żeby inni zwrócili na nas uwagę. Myślę, że wkrótce takie pojęcia jak intymność, sfera prywatna, znikną z naszego życia”, mówi dr Aleksandra Piotrowska, psycholożka. I tłumaczy, dlaczego o zjawisku sharentingu nie może powiedzieć ani pół dobrego słowa.

Karolina Morelowska-Siluk: Doskonale pamiętam czasy, wcale nie tak odległe, kiedy zdjęcia naszych dzieci lądowały w rodzinnych albumach i dostęp do nich miały wyłącznie najbliższe osoby. Dziś wszyscy zdjęcia mamy w telefonach, u niektórych tam one zostają, ale duża grupa z nas przesyła je dalej, trafiają do sieci. Jaka jest Pani pierwsza myśl, kiedy słyszy Pani, że dorośli dzielą się prywatnością swojego dziecka w internecie?

Dr Aleksandra Piotrowska: Rodzi to mój głęboki sprzeciw, protest. Nie rozumiem jak tak można dysponować czyimś wizerunkiem, czymś co we wszystkich możliwych ustaleniach prawnych jest traktowane jako osobista własność, która nie powinna być zarządzana przez innych ludzi.

Panuje powszechne przeświadczenie, że rodzice w imieniu dziecka, za dziecko mają prawo podejmować decyzje. No tak, tylko troszkę czym innym jest kwestia, czy zaproponować dziecku na śniadanko paróweczki czy kaszkę mannę, a zupełnie czym innym jest decyzja o upublicznianiu jego wizerunku, który będzie w sieci właściwie zawsze, dopóki sieć będzie istniała.

Wspomniała Pani o aspektach prawnych, ale rozumiem, że ma Pani na myśli znacznie więcej powodów. Często słyszymy, że upublicznianie wizerunku dziecka jest nie właściwe, szkodliwe, złe i w zasadzie na tym kończyny myśl, nie mówimy o konkretach, o konkretnych konsekwencjach. Może nie wiemy jakie one są… Co dokładnie robimy pokazując światu wizerunek naszego dziecka?

Jest wiele rzeczy, z których powinniśmy zdawać sobie sprawę. Przekazujemy światu wizerunek dziecka nie mając najmniejszej kontroli nad tym, jak ten wizerunek będzie wykorzystany przez inne osoby. Zdjęcia kiedyś oglądane w albumie mogły być pokazywane babciom, kuzynkom, zaprzyjaźnionym sąsiadom. Natomiast w sieci mogą je wykorzystywać zupełnie nieznane osoby, w sposoby, które jeżą włos na głowie. Bo to nie tylko groźba, że dotrą do nich i wykorzystają je pedofile w różnych celach. Nie myślimy na przykład o tym, co dzisiaj ze zdjęciem potrafi zrobić AI…

Przecież mogą powstać różne filmiki, czasami obrzydliwe, czasami tylko śmieszne, ale istotne jest to, że przestajemy zupełnie mieć kontrolę nad tym, co się stanie z wizerunkiem małego czy nastoletniego człowieka. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że sharenting jest ingerowaniem w relacje naszego dziecka z innymi ludźmi. Mam na myśli przede wszystkim rówieśników. To, co może się wydawać bardzo śmieszne i zabawne dla rodziców, może niezwykle skomplikować relacje rówieśnicze dziecka. Może stać się ono ofiarą hejtu, możemy narazić je na arcybolesną samotność, bo zostanie wykluczone z grupy. Konsekwencje mogą dotyczyć nie tylko dziecka! Przecież po 10 czy po 30 latach te zdjęcia i filmiki też mogą być przez kogoś reaktywowane, wyciągane, niekoniecznie w dobrej woli.

Czytaj także: Holendrzy wychowują najszczęśliwsze dzieci na świecie. Stosują jedną zasadę, która rodzicom z innych krajów jest obca

Rodzice, którzy bardzo dużo czasu poświęcają na umieszczanie w sieci zdjęć, filmików ze swoimi dziećmi, narażają je na jeszcze jedno ryzyko. Mogą, i mam podejrzenia, że sobie tego nie uświadamiają, wpajać dzieciom przeświadczenie, że w życiu najważniejsze jest to, żeby inni nas oglądali, żebyśmy przyciągali ich uwagę, żebyśmy potrafili ją utrzymać. Mówiąc wprost – wpajają dzieciom, że wartością w życiu jest poszukiwanie „lajków”. W mgnieniu oka dziecko zaczyna być traktowane jak aktor, który ma wcielać się w jakieś role i w różnych sytuacjach funkcjonować w określony sposób.

I tu już mamy do dzieciaka jasny przekaz. Pal licho, takie sprawy jak uczciwość, odpowiedzialność czy sumienność. Najważniejsze, żeby cię inni oglądali, żeby bili ci brawa. A to już jest bardzo poważna ingerencja w kształtowanie osobowości, systemu wartości człowieka, która wpływa na zachowania i po 30 i po 40 latach od rozstania się z mamusią czy tatusiem.

Kiedy czytam o sharentingu często spotykam się z określeniem, które wydaje mi się, mówiąc bardzo delikatnie, zabawne – świadomie publikowanie wizerunku dziecka. Świadome, czyli właściwie jakie?!

Rodzice w ten sposób deklarują, że dostrzegają konsekwencje tego, co robią i przeświadczeni są, że więcej z tego będzie pozytywów niż ewentualnych niedogodności czy zagrożeń.

Rozumiem, że nie bez powodu użyła Pani słowa „deklarują”.

Zdecydowanie tak. Bo czy naprawdę mają świadomość konsekwencji? No bardzo często w trakcie rozmów z rodzicami dowiaduję się, że po pierwsze to przesada z tymi pedofilami, że świat się z nich nie składa, a poza tym wszyscy tak robią, a jeśli wszyscy tak robią, no to najwyraźniej to nie jest nic złego. Proszę popatrzeć, co to za argument, co to za poziom świadomości, że „wszyscy coś robią”.

Często pada jeszcze jeden argument, że w dzisiejszym świecie ciężko tego uniknąć.

To jest to samo. Tylko inne słowa. Wszyscy tak robią, taki jest dzisiejszy świat i nie da się tego uniknąć. Sztandarowe argumenty. Mogę przysiąc, że nie wszyscy tak robią. I absolutnie da się tego uniknąć.

Ostatnio przetoczyła się kolejna fala dyskusji na ten temat, bo powstają rozmaite inicjatywy broniące czy wręcz promujące sharenting. Główne hasło, przesłanie tych inicjatyw opiera się na wzniosłym haśle, że dzieci są częścią naszego życia, więc nie można ich w tym życiu pomijać...

Całkowicie i stuprocentowo zgadzam się z tym, że dzieci są częścią naszego życia i barbarzyństwem jest pomijanie ich w tym życiu. Ale przecież my nie mówimy o życiu. My mówimy o upublicznianiu życia, a to są dwie zupełnie różne sprawy.

Zapytam wprost, czy miewa Pani czasem poczucie, tego rodzaju narracja wiąże się z wymiernym interesem?

Oj, oczywiście, że tak! Myślę, że to jest naprawdę licząca się motywacja tych, którzy próbują innych przekonać, że „nie ma w tym nic złego”, że „taki jest dzisiaj świat”, że to jest przecież urocze, skoro moje dziecko zrobiło wyjątkowo cudowną minkę czy wyjątkowo śmiesznie wygląda, oblane zupką, czy – powiem dosadnie – zarzygane itd., to niech inni też się tym nacieszą, prawda? To też jest taki ładny argument, takie przeświadczenie, że przecież wszyscy wpadną w ekstazę, jak popatrzą na zdjęcie mojego dziecka.

Oraz że ono jest dla mnie właśnie tak ważne, jest tak ważną częścią mojego życia, że jestem z niego dumna i nie chcę tej dumy ukrywać…

Tak, tylko do wyrażania swojej dumy i dzielenia się wizerunkiem dziecka ma pani spotkania z rodziną, z przyjaciółmi, z sąsiadami. To przestrzeń, żeby o takich rzeczach mówić. Ale to przeświadczenie, że na dzieciach można zarobić, niestety w dzisiejszym świecie bardzo często okazuje się prawdą.

No pewnie, wszyscy wiemy, jakim obciążeniem finansowym jest wychowanie dziecka. To jest jedna strona medalu. Ale druga jest taka, że faktycznie wizerunek dziecka całkiem tak jak, nie wiem, pieska albo kotka, w oczach wielu z nas, podnosi atrakcyjność człowieka. I jeśli próbuję zaistnieć w mediach, bo marzy mi się bycie celebrytką, zwiększę swoje szanse na pozyskanie kolejnych obserwujących, jeśli umieszczę „gdzie należy” córeczkę albo synka.

Czytaj także: 10 najbardziej raniących i szkodliwych zdań, jakie dziecko może usłyszeć od rodzica. Zostawiają ślad na całe życie

Czyli, niezależnie od tego, jak sobie to tłumaczymy, w jakie słowa ten ruch „opakujemy”, czy robimy to świadomie czy nie, to w gruncie rzeczy, sharenting, sprowadza dziecko do bycia narzędziem, tak?

Bez wątpienia dziecko jest tu instrumentem. Do uzyskania różnych dóbr. Pieniędzy, atrakcyjności. To jest rodzaj ingracjacji, jedna z technik manipulacji.

Piewcy sharentingu mają jeszcze jeden argument, że nie ma żadnych badań, które pokazują jednoznacznie, że upublicznianie wizerunku dziecka ma złe konsekwencje. A jak nie ma badań, nie ma problemu…

To dokładnie tak samo jak wpływ nadmiernego zaabsorbowania ekranami. Tak naprawdę to są dopiero początki tego zjawiska i prawdziwe konsekwencje poznamy za parę albo parędziesiąt lat. W mojej opinii „plony” sharentingu będziemy zbierać za jakiś czas.

Z raportu NASK Nastolatki 3.0 wynika, że 45% rodziców publikuje w mediach społecznościowych zdjęcia swoich dzieci. To jest właściwie połowa z nas.

To są dla mnie dane naprawdę przerażające. Na Boga, połowa z nas uzależnia wartość swoją, wartość dziecka od tego, czy zyskamy poklask ze strony innych?! Gdyby nie było tych „serduszek”, „łapeczek w górę” i innych „wyrazów podziwu”, nie sądzę, by wielu rodziców uprawiało sharenting…

Chyba warto zatrzymać się nad tą myślą.

Myślę, że warto. Przecież ten „szał” nie dotyczy tylko relacji z dziećmi. Proszę zobaczyć, co się dzieje podczas transmisji z rozmaitych wydarzeń sportowych. Coraz częściej mamy do czynienia z sytuacjami, kiedy kamera pokazuje osoby kibicujące. Czy zwróciła pani może uwagę, jakie głupoty są w stanie robić dorośli ludzie, żeby przyciągnąć chociaż na moment tę kamerę, czyli uwagę i zainteresowanie innych? Głupie miny, wymachiwanie rękami, nogami, wszystkim, co mają. Przecież normalnym odruchem dojrzałego dorosłego człowieka powinno być chowanie się, kiedy kamera nas wyśledzi, prawda? Bo normalnym, zdrowym odruchem jest strzeżenie siebie i swojej prywatności.

To jest nieprawdopodobne, jak głęboko daliśmy sobie wpoić przekonanie, że najważniejsze, żeby inni zwrócili na nas uwagę. Myślę, że wkrótce takie pojęcia jak intymność, sfera prywatna, znikną z naszego życia.

Rozumiem, że nie powie Pani ani jednego dobrego słowa, nie wymieni ani jednej potencjalnej korzyści, która mogłaby wyniknąć z tego, że uprawiamy sharenting.

Nie, bo nie dostrzegam w tym niczego pozytywnego. No chyba, że popatrzymy całkowicie instrumentalnie, marketingowo i założymy, że celem życia jest wykreowanie marki naszego dziecka, im wcześniej zaczniemy, tym lepiej. Chyba, że takie przekonanie leży u podłoża naszych relacji z dziećmi. To wtedy faktycznie relacja z porodu na żywo jest cudownie rekomendowana. Ale to cel absolutnie przeze mnie nie do zaakceptowania. I mam nadzieję, że przez wielu rodziców także.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE