Czy nadmierna troska o dzieci może podciąć im skrzydła na całe życie? Absolutnie tak – twierdzi psycholog i terapeuta rodzinny Jeffrey Bernstein. W swojej długiej praktyce zawodowej spotkał się z wieloma przykładami nadopiekunczości u rodziców, która odebrała ich dzieciom wiarę w siebie. Kiedy miłość i troska stają się toksyczne? Wyjaśniamy to na przykładach z życia wziętych.
W dzisiejszych czasach jako rodzice chcemy jak najlepiej przygotować dzieci do życia w realiach wyścigu szczurów – a jednocześnie ochronić je przed jakimikolwiek przykrościami i trudnościami. Sądzimy, że usuwając im spod nóg wszelkie przeszkody, zapewniamy im idealne warunki do rozwoju i zwiększamy szansę na sukces w przyszłości. A ponieważ wiemy, że z reguły dzieci są krnąbrne, leniwe i często nieuważne – całkowicie przejmujemy stery w ich życiu. Nadzorujemy ich zabawę. Organizujemy im czas wolny, wysyłając na rozmaite zajęcia dodatkowe. Wszędzie są przez nas zawożone i odwożone. Nieustannie je pilnujemy, pouczamy, ostrzegamy, ratujemy z każdej, nawet najmniejszej opresji.
Ten model wychowawczy, zwany rodzicielstwem helikopterowym, jest we współczesnych czasach prawdziwą plagą. I, niestety, zbiera swoje żniwa.
– Każdego dnia w mojej pracy terapeuty rodzinnego widzę, jak lęk rodziców o dzieci sprawia, że stają się nadopiekuńczy, nadmiernie je pouczają i nieświadomie kontrolują – mówi amerykański psycholog Jeffrey Bernstein.
Wydawałoby się jednak, że lęk o dzieci to coś zupełnie normalnego. Wynika z miłości i troski. Rodzice mają przecież dobre intencje – dlaczego więc zaburzają zdrowy rozwój emocjonalny dziecka?
– Takie zachowania – tłumaczy Bernstein – wysyłają komunikat: „Nie poradzisz sobie w życiu beze mnie”.
Innymi słowy: gdy otaczamy dziecko nadmierną opieką i organizujemy mu życie, zaszczepiamy w nim jednocześnie przekonanie, że jest niezdolne do samodzielnej egzystencji i nie poradzi sobie bez naszej pomocy. To mechanizm automatyczny. Kiedy mały człowiek widzi, jak we wszystkim jest wyręczany, a każdy problem rozwiązywany jest za niego, przestaje wierzyć, że sam kiedykolwiek coś osiągnie.
Terapeuta przytacza kilka sytuacji z życia wziętych, które najbardziej rzutują na późniejszą utratę pewności i wiary w siebie u dzieci. Co ciekawe – nie dotyczą tylko maluchów. Rodzice helikopterowi rzadko dostrzegają krzywdę, jaką wyrządzają pociechom swoją nadmierną kontrolą, i potrafią urządzać im życie nawet po trzydziestce.
Na placu zabaw
Nadopiekuńcza mama snuje się za swoją 4-latką krok w krok. Jest jak jej cień. Gdy tylko mała chce sama się pobawić, słyszy: „Uważaj!”, „Nie tak wysoko!”, „Spadniesz!”, „Lepiej tam nie idź! Trzymaj się mnie”. Ten grad złowieszczych komunikatów zostaje w głowie dziecka zamieniony na przekaz: „świat jest niebezpieczny, na każdym kroku może mnie spotkać krzywda, nie mogę go sama odkrywać”. Tym samym matka zdusza w dziecku naturalną ciekawość i potrzebę eksploracji, zamieniając je na lęk przed światem i jego wyzwaniami.
Jeffrey Bernstein radzi, by zamiast podążać za dzieckiem krok w krok, dać mu trochę swobody i obserwować je z niewielkiego dystansu. Aby zwiększyć u niego poziom bezpieczeństwa, wystarczy powiedzieć: „w razie czego jestem obok i ci pomogę” – a potem pozwolić na samodzielną eksplorację placu zabaw.
Po szkole
Kolejnym przejawem szkodliwej troski u rodziców jest wypełnianie swojemu dziecku czasu od rana do wieczora. Zapisywanie go na treningi, zajęcia dodatkowe i lekcje języków ma przygotować pociechę na wyzwania współczesnych czasów, ale jednocześnie ogranicza jej swobodę decydowania o tym, jak sama chce spędzać czas i odpoczywać. Nawet, gdy wydaje nam się, że dziecko spędzi ten czas bezproduktywnie – pozwólmy mu na chwile całkowitego luzu i nicnierobienia. To w takich momentach ma okazję do autorefleksji i regulacji emocji nagromadzonych przez cały dzień. Otrzymuje też komunikat: „szanuję twoją niezależność” oraz nabiera przekonania, że w życiu nie chodzi o rywalizację z innymi i ciągłe bycie produktywnym.
Przed imprezą
Nadmiernie kontrolujące zachowania mogą zaburzać rozwój nastolatków, szczególnie w kontekście ich kompetencji społecznych - czyli umiejętności nawiązywania relacji oraz funkcjonowania w grupie. Jeśli zabraniamy dorastającej córce czy synowi udziału w imprezach czy wyjazdach z obawy, że coś mu się stanie, to jednocześnie uniemożliwiamy mu zbudowanie pewności siebie w kontaktach z innymi. Oczywiście uświadamianie nastolatka co do możliwych niebezpieczeństw jest ważne, ale nasz lęk o dziecko nie może zupełnie wykluczać go z udziału w pozaszkolnych aktywnościach z rówieśnikami. To właśnie w takich sytuacjach – nie w domu czy w szkole, gdzie obowiązuje nadzór dorosłych – młody człowiek w praktyce uczy się wzorców interakcji z innymi. Odbieranie mu tej szansy może skutkować wykształceniem się postaw aspołecznych i tendencją do izolowania się.
Czytaj także: Nadopiekuńczość jest przemocą. O kondycji psychicznej nastolatków rozmawiamy z Joanną Flis
Na studiach i w pracy
Wydzwanianie do dorosłego dziecka, wypytywanie go, czy wszystko w porządku, upewnianie się, że zjadł, opłacił rachunki, kupił to czy tamto – taka postawa wcale nierzadko zdarza się u rodziców już dorosłych dzieci. Jest niczym innym, jak kontynuacją dawnych, szkodliwych nawyków i nie pozwala dorosłemu synowi czy córce zerwać pępowiny. Psychologowie są jednak zgodni, że trzeba definitywnie ją przeciąć i pozwolić dziecku stać się w pełni niezależnym, dojrzałym człowiekiem, który nie boi się odpowiedzialności. Zamiast go pouczać albo na każdym kroku pilnować, kierujmy się raczej ciekawością, a także zrozumieniem dla jego życiowych wyborów. Pytajmy raczej „co słychać” – zamiast dyktować 20-, 30-latkowi, jak ma wyglądać jego życie.
Chcesz wychować dziecko, które wyrośnie na pewnego siebie, świadomego swoich zalet i umiejętności, a przy tym odpowiedzialnego człowieka? Nie dyryguj nim, nie pouczaj i nie kontroluj na każdym kroku. Bądź raczej mentorem: obserwuj go, udzielaj rad, ale pozwól mu też popełniać błędy i samodzielnie je naprawiać. W ten sposób młoda osoba zyska cenne przekonanie, że życia nie należy się bać, a nawet jeśli spotkają ją trudności – to da sobie z nimi radę na własną rękę.
– Lęk o dziecko może sprawiać, że rodzice mylą troskę z kontrolą. Ale im bardziej kieruje nami strach, tym trudniej naszym dzieciom rozwijać pewność siebie. Rodzicielstwo oparte na spokoju nie oznacza, że ignorujemy niebezpieczeństwa grożące dziecku. Oznacza, że umiemy zarządzać własnym lękiem, a przez to dajemy dzieciom przestrzeń do wzrastania – podsumowuje Jeffrey Bernstein.
Artykuł opracowany na podstawie: J. Bernstein, „The Hidden, Harmful Way Loving Parents Undermine Their Kids”, psychologytoday.com [dostęp: 19.08.2025].