Często ich relacje nie tylko się nie poprawiają, ale wręcz pogarszają. Jak wtedy reagować, podpowiada psychoterapeuta Wojciech Eichelberger.
Wywiad pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 7/2025.
Dorosła córka, w wyniku terapii, wygarnia matce, że ją skrzywdziła, bo nie miała dla niej czasu, nie okazywała jej uczuć. Matka nie rozumie zarzutów. Wychowywała córkę samodzielnie, robiła, co mogła.
Bardzo ważne, czy to dzieje się po terapii, czy w trakcie. Jeżeli po, to znaczy, że być może terapia została zakończona przedwcześnie. Jeśli w trakcie terapii, to matka powinna traktować żale córki z wyrozumiałością, bo wyrażanie takich emocji jest często koniecznym etapem terapeutycznego procesu.
Najczęściej chodzi tu o spóźniony bunt nastolatki, którego zapewne ta córka z jakichś powodów nie miała okazji przeżyć we właściwym na to okresie życia. Zapewne oszczędzała wtedy swoją przepracowaną, nadmiernie poświęcającą się matkę lub bała się odrzucenia. Wtedy wcześniej wyparte wspomnienia i silne, negatywne emocje ujawniają się z dużą siłą w trakcie terapii. Choć te uczucia powinny znaleźć ujście w gabinecie terapeutycznym, nie zawsze się to do końca udaje. Wtedy jeszcze przez jakiś czas po zakończeniu terapii dorosłe dzieci kierują do rodziców uczucia dziecięcej krzywdy, bólu i buntu.
Trzeba pamiętać, że tamto pokolenie rodziców wychowywało dzieci i jednocześnie zmieniało kraj po transformacji ustrojowej, budowało biznesy, domy, uczyło się nowych technologii. Często nie mogli być lepszymi rodzicami, bo nie mieli wiedzy, zasobów. Gdy dziecko wygarnia im żale, powinni tłumaczyć mu swoją perspektywę?
Dojrzałemu emocjonalnie rodzicowi nie powinno sprawiać trudności przyjęcie emocji dorosłego dziecka ze zrozumieniem. Bo to są nieudawane dziecięce uczucia. Ale jednocześnie rodzice mają prawo do swoich emocji. Tak więc obie strony mają swoje racje. Córka – bo czuła krzywdę, opuszczenie czy zaniedbanie, a matka – bo ma poczucie, że robiła wszystko, co mogła w tamtych okolicznościach, czego dorosłe dziecko do końca zapewne nigdy nie zrozumie. Najlepszą odpowiedzią matki byłoby przyjęcie emocji córki bez kwestionowania ich zasadności i z następującym komentarzem: „Rozumiem, że tak to czułaś, gdy byłaś dzieckiem, że te emocje zostały wtedy stłumione i teraz powracają. Ale jeśli chcesz posłuchać, to mogę ci opowiedzieć, dlaczego podejmowałam wtedy decyzje, z których skutkami było ci trudno, chociaż z pewnością nie ze wszystkiego zdawałam sobie wówczas sprawę”.
Czytaj także: Dorastanie to nie choroba – rozmowa z Wojciechem Eichelbergerem
Taka rozmowa z dzieckiem jest konieczna, ale bardzo trudna. Jak ją przeprowadzić?
Trzeba ją podzielić na dwa oddzielne rozdziały. Po pierwsze: najpierw przyjąć dziecięce emocje, nie blokować ich, nie mówić dziecku, że nie ma racji, gdy czuje to, co czuje. A nawet zachęcać, żeby opowiedziało o wszystkim, co ma do powiedzenia, i wyraziło wszystkie swoje żale. A potem tylko słuchać i nie komentować. A kiedy emocje dziecka się przewentylują i uspokoją, zapytać: „Czy chcesz teraz posłuchać, jak to wyglądało z mojej strony?”.
To ten drugi rozdział.
Tak, w którym nie możemy ograniczać się do przedstawienia swoich racji. Jako rodzice często nie potrafimy być mądrzy po szkodzie i powtarzamy te same błędy. Więc trzeba dorosłemu dziecku nie tylko wyjaśnić swoje decyzje, lecz również przyznać, że nie zdawaliśmy sobie sprawy z wielu rzeczy, że nie potrafiliśmy empatycznie podłączyć się do jego potrzeb i uczuć.
Czytaj także: „Próba odzyskania tego, co daliśmy dzieciom, to totalna utopia”. O relacji rodziców z dorosłymi dziećmi rozmawiamy z Sylwią Sitkowską, psychoterapeutką
Mel Robbins, amerykańska terapeutka i autorka książki „Pozwól im”, propaguje tytułową strategię jako niezwykle skuteczną. Ty mówisz podobnie – żeby pozwalać dzieciom na wyrażanie pretensji.
Tak, ale powtórzę: jeśli po odbytej terapii dorosłe dziecko długo jeszcze jest obrażone na rodziców, to znaczy, że prawdopodobnie została zakończona za wcześnie. Terapia powinna bowiem doprowadzić do tego, że w psychice instaluje się dojrzały dorosły, zdolny do empatycznego zrozumienia motywów i postępowania swoich rodziców. Ale gdy rodzic też nie miał okazji wykształcić w sobie dojrzałego dorosłego, to nikt nikogo nie będzie w stanie zrozumieć, a obrażaniu się i kłótniom nie będzie końca. Ale jeśli w wyniku terapii przynajmniej dziecko stanie się tym dorosłym, wtedy uświadomi sobie, że nie zmieni ani swoich rodziców, ani swego dzieciństwa, zrozumie ich ówczesną sytuację życiową i stan ich umysłów. Także to, że nie mieli dostępu do psychoterapii i psychologicznych książek i nie mogli uświadomić sobie, że w wychowaniu powtarzali zapewne błędy popełnione przez własnych rodziców. Wiele dorosłych dzieci myśli wtedy: „Może moi rodzice jednak nie byli tacy źli, skoro umiem zadbać o siebie, pójść na terapię i stać mnie na refleksję nad moim i ich życiem”. Pewnie poczują nawet szacunek dla rodzicielskiego trudnego losu, wysiłku i starań. Tylko takie dorosłe, empatyczne spojrzenie na rodziców i na własny los może doprowadzić do dojrzałej, partnerskiej relacji z nimi.
Czytaj także: Inspirujące cytaty Mel Robbins, które całkowicie zmienią twoje spojrzenie na rzeczywistość
Niektóre dorosłe dzieci obwiniają rodziców za swoje problemy zawodowe i osobiste. Bo wygodniej jest być w roli ofiary, niż przyznać, że sami zawalili.
Niestety, często bywa, że dorosłe dzieci zamrażają się w pozie ofiary swoich rodziców. Co znaczy, że jako dorośli nie wykonali ważnej pracy nad separowaniem się od rodziców i wzięciem odpowiedzialności za swój los. Z oczywistych powodów w dzieciństwie lub dorastaniu nie mogli niczego zawalić. W tych okresach życia dziecka błędy popełniają tylko rodzice. Tak czy owak, aby rodzice mogli pomóc dorosłemu dziecku w porzuceniu nieszczęsnej, blokującej wszelki rozwój pozycji ofiar najpierw sami muszą być dojrzałymi dorosłymi. Przynajmniej na tyle, by nie wchodzić w rolę ofiary swojego rozgniewanego i rozżalonego dziecka. I czując się zranieni i pokrzywdzeni, nie doprowadzać do emocjonalnego impasu – kiedy to po obu stronach mamy obrażone na siebie dzieci, które nie chcą się bawić w tej samej piaskownicy. Idealnym rozwiązaniem byłaby terapia obu stron konfliktu, ale w praktyce to dorosłe dzieci podejmują częściej wyzwanie, jakim jest terapia.
No właśnie, często dojrzałymi dorosłymi są dzieci, które na terapii dużo sobie uświadamiają. A rodzice uważają, że to bzdury, i się obrażają.
Z pewnością rodzice, którzy wyłącznie obrażają się na dzieci, nie wykazują się dojrzałością. Z wyjątkiem sytuacji, kiedy dzieciom trzeba postawić granicę, gdy zachowują się wobec rodziców w sposób obraźliwy, lekceważący czy wulgarny. Natomiast dzieci, które ukończyły terapię i dopracowały się świadomości dojrzałego dorosłego, z czasem poradzą sobie z obrażonymi na nich rodzicami i zaakceptują ich takimi, jacy są.
Czytaj także: Rodzaje psychoterapii – jak wybrać odpowiednią dla siebie?
Jak budować w sobie dojrzałego dorosłego?
To trudne zadanie wyjść z roli ofiary swoich rodziców i stać się dojrzałym dorosłym, który rozumie rodziców i rezygnuje z nieadekwatnych oczekiwań i hołubienia dziecięcych resentymentów wobec nich, a także z nadziei, że się zmienią i dadzą dorosłym dzieciom to, czego nie dali im w dzieciństwie. Dojrzały dorosły nie tylko zdaje sobie sprawę z tego, że dzieciństwo bezpowrotnie minęło, lecz potrafi w relacji ze swymi rodzicami pójść jeszcze dalej i dojrzeć w nich dzieci, którymi dawno temu byli, po czym ogarnąć je zrozumieniem i współczuciem. Każdy może się zmierzyć z tym trudnym wyzwaniem: wyobrazić sobie własnego rodzica jako dziecko, empatycznie wczuć się w jego położenie, odczuć to, w jaki sposób było traktowane, zrozumieć, jakich traum doświadczyło. To bardzo pomoże dorosłemu dziecku zbudować urealnioną, stabilną, opartą na wzajemnym szacunku relację z rodzicami.
Ale z drugiej strony powinna być symetria.
To prawda – powinien nastąpić symetryczny proces w świadomości rodziców. Czyli, żeby rodzice – którzy czują się niesłusznie zaatakowani emocjami i wspomnieniami dorosłego dziecka przechodzącego terapię i (lub) przeżywającego opóźnioną fazę buntu – też potrafili empatycznie podłączyć się do swojego dorosłego dziecka z czasów jego dzieciństwa. Dziecka, którego potrzeb i uczuć nie byli w stanie wtedy zauważyć. Optymalna sytuacja jest wtedy, kiedy obie strony potrafią zobaczyć w sobie nawzajem wewnętrzne dzieci, zarówno strefę ich cienia, cierpienia, jak i tę radosną, słoneczną. To najlepiej uruchamia i cementuje wzajemną miłość, zrozumienie i wdzięczność.
Część dorosłych dzieci pozostaje wobec swoich rodziców roszczeniowa. Jak zachowa się dojrzały, a jak niedojrzały rodzic?
Niedojrzały zachowa się agresywnie, powie: „Nie chcę cię znać, wynoś się, to niesprawiedliwe, co mówisz”. I zrywa kontakt. Albo idzie w drugą stronę – w poczucie winy, samobiczowanie się, zaczyna kombinować, jak wynagrodzić dziecku krzywdy i zranienia.
Obie postawy nie wróżą niczego dobrego. W pierwszej rodzic reaguje z pozycji skrzywdzonego dziecka, a w drugiej z poczucia winy. Ta druga jeszcze bardziej rozpaskudzi dziecko i utrwali je w pozycji roszczeniowej ofiary nie tylko rodziców, lecz wręcz losu. Pozycja ofiary rodziców łatwo się utrwala, a wtedy takiemu dorosłemu dziecku przydarzają się trudne rzeczy, co wpisuje się w tę samą postawę: „To wszystko wina rodziców”. Tylko rodzic dojrzały może zauważyć to niebezpieczeństwo i powiedzieć dorosłemu, roszczeniowemu dziecku: „Rozumiem i przyjmuję twoje żale, ale jeśli zamrozisz się w pozycji ofiary swoich rodziców i ofiary losu, to zmarnujesz swój potencjał i swoje życie”.
A jeśli dziecko żąda i żąda?
Dojrzali rodzice powinni powstrzymać się od prób opatrywania emocjonalnych niedoborów i blizn dorosłych dzieci opatrunkami z banknotów. Mogą przecież powiedzieć: „Zrobiłem, co mogłem, żyjesz, jesteś wykształcony, masz dwie ręce, zacznij sobie sam radzić”.
Rodzicom powinno zależeć na tym, żeby wzmocnić dziecko, a nie je wyręczać?
Mówiliśmy o tym nie raz, że podstawowym obowiązkiem rodziców i zasadą, jaką powinni się kierować w wychowaniu, jest to, by jak najszybciej uczynić dziecko autonomiczną, niezależną osobą. W miarę możliwości na wszystkich poziomach istnienia, czyli: fizycznym, emocjonalnym, mentalnym, ekonomicznym i egzystencjalnym. Trzeba brać przykład z przyrody, gdzie większość przedstawicieli fauny i flory spieszy się z doprowadzeniem dzieci do samodzielności, bo za rok przecież urodzą się następne. W świecie ludzkim nie mamy na szczęście aż takiej presji. Kiedy nie było jeszcze skutecznych środków antykoncepcyjnych, presja najwyraźniej istniała, bo dzieci szybciej niż dziś stawały się samodzielne.
Teraz rodzice skupiają się na jednym dziecku, chcą mu zapewnić jak najlepsze warunki. A ono potem jako dorosły nadal je od rodziców egzekwuje.
To zasmucające zjawisko, które urosło wręcz do skali kulturowej. A przecież przeznaczeniem każdego dorosłego i sprawnego organizmu jest samodzielne radzenie sobie z życiem w takich jego okolicznościach, w jakich się akurat pojawiło. Szkoda czasu na kopanie się z losem czy targowanie z Bogiem. Na życie dobrze jest umieć spojrzeć jak na szkołę, w której dostajemy zadania służące rozwojowi, a nade wszystko służące zrozumieniu tego, że źródłem szczęścia nie jest określony stan rzeczy czy okoliczności, lecz wyłącznie stan naszego serca i umysłu.
Niektórzy terapeuci zalecają dorosłym dzieciom, żeby przerwali kontakty z rodzicami.
Są sytuacje, w których takie zalecenie jest właściwe. Ratunkiem dla dorosłego człowieka trwającego w toksycznej rodzinie, w której dochodzi do wykorzystywania czy przemocy, jest wejście w świadomy proces separacji od rodziców. To nie znaczy, że ta osoba powinna całkowicie zerwać więź z rodzicami; ona ma się odseparować przestrzennie, ekonomicznie i emocjonalnie. Ma nauczyć się stawiać granice w sytuacji, kiedy rodzice są przemocowi, inwazyjni, wykorzystujący czy też wikłający i manipulujący. Separacja służy temu, by obie strony doszły do rozumu, a jeśli nie obie, to przynajmniej ta, która jest w terapii. Jak już mówiliśmy, w takiej sytuacji idealnym zakończeniem terapii dorosłego dziecka jest empatyczne zrozumienie uwarunkowań i ograniczeń rodziców oraz rezygnacja z nierealistycznych oczekiwań wobec nich. Wtedy odseparowanie się od toksycznych rodziców pozwala dorosłemu dziecku utrzymać z nimi emocjonalną więź mimo wszystko.
Często rodzice ograniczają się do negatywnej reakcji na efekty terapii dorosłych dzieci. Może sami powinni się jej poddać?
W wielu przypadkach – zdecydowanie tak. Szczególnie ci rodzice, którzy na ekspresję krzywdy i gniewu ze strony dorosłego dziecka odpowiadają odrzuceniem go, bo czują się pokrzywdzonymi ofiarami lub obrażonym majestatem.
Niestety, takim rodzicom na ogół nie przychodzi do głowy poddanie się terapii. A warto by było wyjść z okopów swoich nawykowych emocji, zachowań i przekonań, aby wesprzeć transformację dorosłego dziecka w dojrzałego dorosłego, a także przejść swoją analogiczną transformację. Warto podjąć to trudne wyzwanie w imię ratowania bezcennej relacji, jaką jest związek między rodzicami i ich dziećmi.