Przeżyła dwie wojny czeczeńskie i jedną domową. Tę ostatnią wygrała. ocaliła rodzinę. W Polsce znalazła dom i przyjaciół. A także zawód, który jest jednocześnie jej pasją. Gotuje czeczeńskie potrawy w tradycyjnej i nowoczesnej odsłonie, gra w teatrze. Jest wspaniałą matką i silną kobietą. Poznajcie Madinę Mazaliewą i jej czeczeńskie potrawy.
Madina robi bułeczki. – To bułeczki wegetariańskie. Ciasto składa się z mąki i wody z dodatkiem kefiru i odrobiny sody oczyszczonej. Mają nadzienie z duszonej kapusty, duszonej krótko, musi być al dente. Rzucam te placuszki na gorący olej, dosłownie na chwilkę. Przygotowuje się je tuż przed podaniem na stół. Trzeba je jeść od razu po zdjęciu z patelni, złociste i chrupiące – opowiada.
Kamil, reżyser filmu o Madinie (o tym za chwilę), który dokumentuje całe to gotowanie, próbuje bułeczkę. – Wspaniała – recenzuje.
Co Madina przyrządza na co dzień? – Czeczeńskie potrawy. Dzieci lubią je najbardziej – uśmiecha się. – Na przykład żiżik gałnysz: malutkie kluseczki, gałuszki, a do tego mięso. Może być jagnięcina, wołowina, kurczak. Bulion wlewa się do miseczki, dodaje czosnek, w tym macza się gałuszki i je z mięsem. Albo płow. Wschodnia potrawa, trochę jak pilaw, taki robił jej tata Ałhazur. Bo Madina ma własne przepisy czeczeńskie. Rodzinne. Barszcz wegański robi według receptury Mamy Zabu. I choć to już siedem lat, jak mama nie żyje, Madina zawsze, kiedy stawia na stół barszcz, czuje jej obecność.
Co prawda zawsze ma wrażenie, że takiego barszczu jak ona jednak zrobić nie potrafi... Według jej przepisu Madina piecze też tort miodowy. Właśnie skończyła. Wygląda wspaniale. Madina, krojąc go, śpiewa modlitwę – w imię Allaha miłościwego i miłosiernego.
Kolejnym daniem będą manty. Pierożki z grzybowym nadzieniem i cieniutkim ciastem. Gotowane są na parze, w naczyniu zwanym mantowarką. Przyjechało w ślad za Madiną z Czeczenii. Z Czeczenii, z której uciekła, by ratować dzieci. Oprócz dwóch wojen czeczeńskich miała 12 lat wojny domowej.
Pierwsza była, kiedy Madina miała pójść do piątej klasy. Nie poszła. Jej ojciec stwierdził, że woli mieć córkę niewykształconą, ale żywą. Rosyjscy żołnierze wkładali do zabawek materiały wybuchowe. Dziecko brało misia – a ten wybuchał mu w rękach. Ale była też wojna w domu. Mąż Madiny, sadysta i nałogowiec, pił, ćpał. Zabierał Madinie dzieci, nie po to, żeby z nimi być, ale żeby ich matce dokuczyć. Wyjechał kiedyś do Saratowa i zamknął pięcioletniego Edelbieka samego w domu. Madinę zaalarmowali sąsiedzi, przyjechała ze swoim ojcem. Chłopiec był przerażony. I tak wygłodzony, że pochłonął całą kurę.
Prawem Kaukazu jest, że dzieci należą do ojca i jego rodziny. On decyduje o wszystkim. O życiu i śmierci. Madina nie wiedziała, co robić. Postanowiła spróbować podstępu. Ubłagała męża, żeby wyjechali razem. Może w Europie znajdzie siłę na pozbycie się nałogów? Może jest jeszcze dla nich szansa?
Marina Hulia, działaczka społeczna, poznała Madinę na dworcu w Brześciu. Tam koczowała rodzina Mazaliewych, czekając na zgodę na wjazd do Polski. Spali na twardych dworcowych ławkach. Czasem rodzice kilka dni nie jedli, żeby starczyło dla dzieci. Ale byli razem. I, paradoksalnie, Madina wspomina ten czas dobrze. Bo byli wtedy rodziną. On nie ćpał. A dzieci chodziły do cudownej szkoły stworzonej przez Marinę na dworcu w Brześciu. Za 16. próbą udało im się wjechać do Polski. Zamieszkali w ośrodku w Dębaku. Ale wtedy było już tylko gorzej i gorzej. Mąż Madiny znalazł sobie koleżków do picia i ćpania. Wyprowadzili się z rodziną z ośrodka, trwała procedura starania się o status uchodźcy, przysługiwał im ekwiwalent – 2100 złotych na pięć osób. Opłacali tym mieszkanie. – Pojechaliśmy z Mariną na Dni Radości do Krakowa – opowiada Madina. – Cudowna wycieczka w rozśpiewanym autobusie, odwiedziliśmy park dinozaurów, Energylandię, wracaliśmy szczęśliwi. I okazało się, że pieniądze nie przyszły. Wybrałam się do urzędu sprawdzić, co się stało. Podczas naszej nieobecności mąż odebrał całą sumę i ją przepił. Zostaliśmy bez grosza. Z nieopłaconym mieszkaniem.
Stało się wtedy jasne, że Madina ma siłę, której sama u siebie nie podejrzewała. Wezwała policję, opowiedziała, co się stało. Policjantka szepnęła jej, że niewiele mogą zrobić, ale wyprowadzą go i nastraszą. – Rozumiem panią, ja też jestem matką… Męża Madiny w końcu deportowano, a rodzina dostała ochronę ze względów humanitarnych.
Przyszedł jeszcze jeden trudny moment. Właścicielka mieszkania, które Madina wynajmowała w Brwinowie, postanowiła je sprzedać. Wtedy Kasia i Maciek Stuhrowie zrobili rodzinną naradę. Stwierdzili, że ich dom jest na tyle duży, że znajdzie się w nim miejsce dla Madiny i dzieci. Maciek śmieje się, że górę mają polską, dół czeczeński, a parter międzynarodowy. Mieszkają razem już osiem miesięcy. Na parterze spotykają się też dwie różne kuchnie: kuchnia czeczeńska i kuchnia roślinna Kasi. Maciek uwielbia Madiny pierogi z ziemniakami, wszyscy zajadają się też jej tortem miodowym.
Znali się już od jakiegoś czasu. Też dzięki Marinie Hulii. Na organizowaną przez nią wigilię dla osób, które pomagają uchodźcom, przyszła Kasia Błażejewska-Stuhr. Długo rozmawiały, Kasia chciała włączyć się w akcję „Weekendowe dziecko”. Polskie rodziny brały na weekend czeczeńskie dzieci. I tak Edelbiek trafił do domu Kasi i Maćka. Zaczął bywać tam częściej, a kiedy cała jego rodzina potrzebowała wsparcia, właśnie u Stuhrów je znalazła.
Madina rozwinęła tu swój talent kulinarny. Gotuje czeczeńskie potrawy, współpracuje z kooperatywą grochowską, zamówienia płyną rzeką. Została też bohaterką książki Mariny Hulii i Moniki Głuskiej-Durenkamp „Dzieci z dworca Brześć”. I spektaklu teatralnego „Popytka” w reżyserii Weroniki Fibich. Grały tam cztery kobiety: Madina, Heda, Milana i Marina. Przedstawienie pokazywane było między innymi na festiwalu Malta w Poznaniu. Akurat zadzwoniła do Madiny jej ciotka z Czeczenii. – Co porabiasz? – zapytała. – Pracuję. – A gdzie? Madina na to: – W teatrze. – Jako sprzątaczka? – pyta ciotka. – Nie, jako aktorka!
Madina napisała też na konkurs piękną bajkę. O czeczeńskiej dziewczynce, której mama była biedna i nie miała ładnej sukienki. Dziewczynka poszła do dziadka w góry. Dziadek obiecał jej, że jeśli pomoże mu zbierać miód, będzie mogła go sprzedać i kupić mamie sukienkę. Dziewczynka zrobiła to, choć bardzo bała się pszczół. A na targu pan, który usłyszał całą historię, kupił od razu cały miód. Bajka trochę o Mamie Zabu, trochę o samej Madinie, trochę o Czeczenii, gdzie szczyty zaśnieżonych gór sięgają nieba.
Przygotowywany jest film o Madinie – „Wszyscy wszystko zjedli” w reżyserii Kamila Witkowskiego („Zwierciadło” i „Sens” są patronami medialnymi tego dokumentu). Niedługo ukaże się książka „Kuchnia Madiny”. Będą tam nie tylko czeczeńskie przepisy kulinarne, lecz także historia życia tej silnej kobiety, wspaniałej matki, znakomitej kucharki. Która gra w teatrze, gotuje, układa bajki, a przede wszystkim ma duszę wojowniczki.