"Dlaczego nikt nie widzi, że umieram” – tak brzmi tytuł książki Renaty Kim, dziennikarki „Newsweeka”. Książki o przemocy psychicznej. Tu ofiara przemocy nie ma podbitych oczu. Mało tego, często jest uśmiechnięta, radosna. Jak sama Renata. Nikt niczego nie widzi. „Książka powstała między innymi dlatego, że sama przeżyłam taką historię. Opisałam ją, jest wśród innych. Trzy lata mojego życia. Byłam śmiertelnie zakochana i bardzo szybko uświadomiłam sobie, że ten związek mnie niszczy. I bardzo szybko postanowiłam się wyzwolić, ale nie umiałam”. Największą jej obawą podczas pracy nad książką było to, czy czytelnicy zrozumieją. „Bałam się, że nikt poza ofiarami nie będzie wiedział, na czym polega problem. Nie ma spektakularnych dramatów. Nie ma scen, po których robi ci się słabo. Nie opisuję horroru, tylko drobiazgi. Odwołał w ostatniej chwili spotkanie? Skrytykował sukienkę? Jaka tu przemoc? To się zdarza. Nic takiego. Ale czytelniczki świetnie to wychwytują. Dostaję dużo sygnałów, że książka działa, że terapeuci polecają ją swoim pacjentkom”.
Jak w bajce
Najpierw jest cudownie. Spotkałaś tego jedynego. Kogoś, kto cię rozumie. Kto ma takie samo poczucie humoru. Z kim się dobrze bawisz. Ale eldorado szybko się kończy. I zaczyna się testowanie granic. Twoich. Na co sobie pozwolisz? Czy się sprzeciwisz? Czy podporządkujesz? Pojawiają się małe kłamstwa, nie w ważnych sprawach, ale są. Mówisz o tym – dowiadujesz się, że nic takiego nie miało miejsca. Ale to wraca, powtarza się, nabiera intensywności, w końcu zaczynasz wątpić we własną zdolność oceniania rzeczywistości. Kawałek po kawałku jest ci zabierana pewność siebie, poczucie własnej wartości. Na końcu – godność. „Często ofiara ma – na poziomie mniej lub bardziej świadomym, a często nieświadomym – przekonanie, że to wszystko się dzieje, bo ona na to zasługuje – mówi psychoterapeutka Paulina Pawlak. – Niekiedy doświadczała przemocy domowej: fizycznej albo psychicznej. Jeśli czuję, że jestem gorsza, że nie poradzę sobie sama w życiu, to staję się łatwym łupem dla pewnego typu drapieżników. Choć z zewnątrz ofiara to często kobieta sukcesu. A w środku niepewna siebie, prosząca o miłość dziewczynka. Idąca przez całe życie z przekonaniami, które ją krzywdzą”. Mamy w głowach stereotypy, że przemoc w rodzinie dotyczy marginesu społecznego. Zahukanych biedactw siedzących cicho w kącie. A to często – zwłaszcza kiedy mowa o przemocy emocjonalnej – adwokatki, lekarki, psycholożki, pielęgniarki. Osoby wybierające zawody, w których „ja” jest na drugim miejscu. W ich życiu prywatnym bywa podobnie. „Popatrz na mnie – mówi Renata – czy ja wyglądam na ofiarę? Kogoś, kto da z siebie szmatkę zrobić? Tymczasem jestem z domu, w którym była przemoc, pamiętam niepokój: W jakim humorze wróci ojciec? Czy będzie bardzo pijany, czy tylko trochę? Czy zrobi awanturę, czy pójdzie spać? Wyszłam za mąż, pracowałam, praca jest dla mnie tak ważna, bo dawała mi poczucie pewności siebie, ważności, docenienia. To wszystko, co przez lata dostawałam także od mojego dobrego, czułego męża. Tyle że to wszystko przychodziło z zewnątrz, ja sama nie do końca w to wierzyłam”. Weszła w przemocową relację w momencie, w którym przeżywała kryzys. „Zmarli rodzice, z mężem się już psuło, w pracy dużo stresów – i nagle wylazło całe moje trudne dzieciństwo. Zapracowywałam się na śmierć, żeby zasłużyć sobie na zapewnienie, że jestem świetna. Kiedy wszystko się rozpada, mąż odchodzi, dziecko za granicą, jesteś słaba – i pojawia się ktoś, kto mówi, że jesteś cudowna – wchodzisz w to. Ja weszłam”. Jeśli taka kobieta, w dodatku – jak mówi Paulina Pawlak – obdarzona hiperempatią, spotka sprawnego manipulatora, zaczyna się związek oparty na przemocy. Na schemacie siły i słabości. Przemocowcy często w dzieciństwie byli ofiarami i znają tylko jeden sposób postępowania: albo dominujesz, albo jesteś zdominowany. Czarno-białe widzenie. I zaczyna się problem. On powoli wkracza na kolejne ważne dla kobiety terytoria. Jej przyjaciele? Odgradza ją od nich. Zawłaszcza. Pasje? Tylko jeśli robią to razem, ale on coraz częściej jakoś nie ma ochoty. Zaczyna się kontrolowanie. Ma ją na własność, na każde skinienie. Ona w jednej chwili musi zrewidować swoje plany, rzucić wszystko – bo on tak chce. Zaczyna się krytyka. Mówienie o niej jako o „tej, która ma problemy”. Czasem to przemocowiec prowadzi ofiarę do psychologa, terapeuty, psychiatry, „bo to jej trzeba pomóc”, „bo to z nią coś jest nie tak”. Okazuje się więc, że z nich dwojga to on jest ten wspaniały, on jest silny, a do tego się o nią troszczy. „Sprawcy przemocy szczerze w to wierzą – mówi Paulina Pawlak. – Myślą, że są idealni i że wszystkiemu winna jest ofiara. To z nią coś jest nie tak. I potem to ona funkcjonuje z jakiegoś rodzaju piętnem: to ty potrzebujesz pomocy, nie ja”.Dlaczego nie dasz w pysk
Każda z bohaterek książki Renaty Kim słyszała w pewnym momencie od przyjaciół to samo: no dobrze, ale dlaczego nie dasz mu w pysk, dlaczego nie odejdziesz, dlaczego na to pozwalasz? Paulina Pawlak twierdzi, że ważny jest lęk przed zmianą albo przekonanie, że sama sobie nie poradzę. Doznaję krzywdy, ale to coś mi znanego. A świat zewnętrzny jest zagrażający. Może też działać poczucie winy. Bo w związku są i fajne momenty, więc ofiara myśli: „On chce dla mnie dobrze, był przecież czuły, coś mi dał, pogłaskał, nawet przeprosił. Nie mogę go zostawić”. Gra w niej masa emocji. W dodatku im więcej się w relację zainwestuje, tym trudniej z niej zrezygnować. A kobiety z reguły inwestują dużo. Niektóre – wszystko. Taką mają wizję miłości – oddać całą siebie, roztopić się w tym uczuciu. „Pamiętam, ile razy próbowałam zrywać, a on nie odpuszczał – mówi Renata. – Bo ja byłam mu potrzebna. Mój czas, moje pieniądze, to, że byłam w nim taka zakochana – to go podbudowywało. A mnie się wydawało, że on beze mnie nie może żyć. Spotykaliśmy się, przez pierwsze 15 minut było okej, potem zaczynały się wyrzuty, mój ból, jego lekceważenie. Czułam się coraz gorzej, nie mogłam jeść, spać. Ale kiedy powiedziałam koledze, w jakim jestem stanie, on stwierdził, że patrzy na moje zdjęcia na Facebooku i widzi promienną, uśmiechniętą osobę. Zaczęłam się nad tym zastanawiać – chyba bardzo nie chciałam przyjąć do wiadomości, że dzieje się coś naprawdę złego. Nie chciałam przyjąć do wiadomości sygnałów, które dawało mi moje ciało, bo wtedy musiałabym coś z tym zrobić. A na rezygnację z tej relacji nie byłam gotowa. I ciągle się łudziłam, że będzie dobrze. Codziennie słyszałam, że on mnie kocha. Nic w jego zachowaniu na to nie wskazywało, ale ja się tych słów czepiałam. Ważyłam 43 kg, nie spałam, nie jadłam, paliłam, piłam. Cud, że wypadku nie spowodowałam, nie straciłam pracy, dziecka… Straciłam małżeństwo, choć ono i tak się już wcześniej rozsypywało. Ale kiedy mąż przyszedł i powiedział: »rozwód«, to we mnie żadnej emocji nie było, żadnej chęci walki o ten związek”.Przychodzi w końcu czas, kiedy ofiara już wie, że to ją niszczy, a i tak w tym tkwi. Dlaczego wtedy nie ma odruchu: ratuj się, dziewczyno? Paulina Pawlak: „Trudno dostrzec konkretny moment, to proces, odbieranie poczucia własnej wartości, osłabianie, kawałek po kawałku. Trudno się zatrzymać i stwierdzić: »aha, to złe«. Poza tym to była moja decyzja, mój wybór. Jak przyznać, że się myliłam, że to wszystko trafiało w próżnię?”.