1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. „Zaśmiecamy się prestiżem, kredytami, samochodami, żeby robić wrażenie i jesteśmy tym umęczeni”. Jak nadać życiu sens?

„Zaśmiecamy się prestiżem, kredytami, samochodami, żeby robić wrażenie i jesteśmy tym umęczeni”. Jak nadać życiu sens?

Pierwszym krokiem do życiowej zmiany powinno być zdanie sobie sprawy, że obecna sytuacja wywołuje w nas cierpienie (Fot. Getty Images)
Pierwszym krokiem do życiowej zmiany powinno być zdanie sobie sprawy, że obecna sytuacja wywołuje w nas cierpienie (Fot. Getty Images)
Niby nic strasznego się nie dzieje, mamy pracę, mamy co jeść i gdzie mieszkać... Tymczasem pod tym wszystkim, gdzieś głęboko mieszka sobie cierpienie, bo robimy rzeczy, które nie dają nam poczucia sensu – mówi przewodnik wysokogórski Paweł Kunachowicz, zachęcając do życiowej zmiany.

Kiedy, twoim zdaniem, jest dobry moment na to, by coś zmienić w swoim życiu? Jeśli rozmawiamy o złożonej, dużej zmianie, a nie o drobiazgach, trudno podjąć taką decyzję. Jak rozpoznać, że to właśnie teraz?
Ja tę decyzję podjąłem w momencie, w którym zorientowałem się, że dotychczasowe życie nie ma dla mnie sensu – jakkolwiek idealistycznie i górnolotnie to zabrzmi. Bezpieczeństwo finansowe, z którym wiązał się wykonywany przez mnie zawód, przestało być wystarczającym argumentem, żeby pozostać tam, gdzie byłem.

Nie ma zmiany bez głębokiej, prawdziwej autorefleksji, szczerego odpowiedzenia sobie na podstawowe pytanie: czy jest mi dobrze tu, gdzie jestem? Moment na zmianę jest wtedy, gdy – choć jest to trudne – uświadomimy sobie pewien ból, który w nas jest. Przy czym nie mam tu na myśli narzekania. Są ludzie, którzy wiecznie marudzą, wciąż coś im się nie podoba, zawsze jest nie tak i mogłoby być lepiej – taki mają sposób komunikowania się ze światem. Tymczasem poczucie wewnętrznego cierpienia to coś innego niż wieczne narzekanie na wszystko. Oczywiście jedno może wynikać z drugiego, ale najważniejsze jest to, że by cokolwiek w swoim życiu zmienić, trzeba się przed sobą samym przyznać, że jest się osobą nieszczęśliwą. Nie mówię w tej chwili o okolicznościach skrajnych, jak śmierć bliskiej osoby czy utrata zdrowia, bo tak dramatyczne okoliczności unieszczęśliwiają każdego. Mówię o sytuacji, w której w tzw. normalnych okolicznościach, gdy nic niespodziewanego się nie dzieje, nie czerpiemy satysfakcji z życia.

Zadziwiające jest to, że bardzo łatwo adaptujemy się do takiej niekomfortowej sytuacji, która jest na granicy cierpienia. Bo przecież nic strasznego teoretycznie się dzieje, mamy pracę, mamy co jeść i gdzie mieszkać, nie ma dramatu... Tymczasem pod tym wszystkim, gdzieś głęboko w nas, mieszka sobie cierpienie. To jest taki stan, w którym robimy rzeczy, które nie są naszym powołaniem, nie dają nam poczucia sensu, ale już do nich przywykliśmy. Moim zdaniem takie właśnie ciągłe poczucie niespełnienia może nam zakwasić codzienność na lata, jeżeli nic z tym nie zrobimy.

Ale żeby coś w tym kierunku zrobić, potrzeba ogromnej odwagi. Nie wszyscy ją mamy.
Ludzie często pytają mnie o odwagę. Tymczasem nie uważam się za człowieka jakoś wyjątkowo odważnego. Owszem, trochę śmiałości potrzeba, by po wielu latach pożegnać się nieodwołalnie z karierą prawniczą i wyprowadzić z rodziną do innego kraju po to, by żyć w górach i robić to, co się kocha. Ale nie odwaga jest tutaj moim zdaniem najważniejsza, a głębokie przekonanie, że to ma dla mnie sens. Zawsze będę powtarzał, że warto szukać swojego własnego sensu, nawet gdyby to miało trwać tygodniami, miesiącami, latami i wiązać się z ogromnym wysiłkiem, bo gdy się go znajdzie, o wiele łatwiej jest podejmować ryzyko.

Poczucie sensu zmniejsza strach i daje siłę. Kiedy nie masz wątpliwości, że to, co chcesz zrobić, jest dla ciebie dobre i zgodne z tobą, masz najlepsze paliwo do zmiany. A jeśli nie wiesz, co chcesz robić? Może być tak, że będą ci się w głowie kotłować różne pomysły. Jeden wyda ci się gorszy od drugiego; w jeden nie wierzysz, drugi nie wierzy w ciebie. To nie szkodzi. Tak ma być. Proces wykrystalizowania się, co naprawdę chcemy robić w życiu, wymaga czasu. To nie jest proste, bo trzeba właściwie siebie wymyślić od nowa. Czasami dobrze jest wtedy… nie robić nic. Trwać sobie w zawieszeniu, nie podejmować żadnych decyzji, ruchów, kroków. Na takie zatrzymanie warto znaleźć w sobie przestrzeń. Bo ono – wbrew pozorom wcale – nie jest jałowe.

Jest jednak coś takiego jak strach przed zmianą. Co jeśli bardzo cenimy sobie poczucie bezpieczeństwa, stabilność, nie mamy łatwości pójścia w nieznane?
Jeśli chodzi o poczucie bezpieczeństwa, to jestem sobie w stanie wyobrazić, że może ono być dla kogoś na samej górze listy priorytetów, ale to nie jest moja lista. Dla mnie wartością nadrzędną jest poczucie, że to, co robię, ma głębszy sens. Z tego nie umiałbym zrezygnować i w imię tego poświęciłem prestiżową, zdaniem wielu, posadę, wiele lat studiów i ciężkiej pracy.

Kiedy jestem z klientami na wyprawie w górach i przed nami stroma wspinaczka albo wymagający, stromy zjazd, często pytam: „Boisz się?”. Zazwyczaj odpowiadają: „Nie, no co ty, nie boję się, spoko”. A ja wtedy mówię: „A ja się boję”. Moim zdaniem nie ma mowy o wspinaniu się, uprawianiu sportów ekstremalnych i w ogóle o funkcjonowaniu w wymagających warunkach w naturze bez poczucia strachu. Lęk związany z ryzykiem jest absolutnie naturalny i potrzebny. Liczy się to, co z nim zrobimy. Chodzi nie o to, by się nie bać, bo poczucia niepewności nie da się wyeliminować, ale o to, by wyłączyć w sobie schemat myślowy, że niepewność to zagrożenie. Zacząć myśleć, na przekór strachowi, że to przygoda, niespodzianka, coś nowego i fascynującego. Jeśli wzbudzimy w sobie więcej ciekawości niż lęku, jesteśmy na dobrej drodze.

Trzeba jednak mieć świadomość, że jeżeli chcemy zamienić to zakopane wewnątrz nas cierpienie i dyskomfort na poczucie komfortu, radości każdego dnia, to musimy coś poświęcić. Gdy decydujesz się wziąć udział w maratonie górskim, nie możesz oczekiwać, że dobiegniesz do mety bez poobcieranych nóg, zakwasów i wylanych siódmych potów.

Czasem myślę, że człowiek jest skonstruowany tak, że bardziej się boi stracić to, co już ma, niż chce zyskać coś nowego.
W tym momencie warto uruchomić krytyczne myślenie względem swoich priorytetów. Nie krytykować siebie, ale włączyć przycisk „sprawdzam” i dowiedzieć się, czy to, co wydaje mi się tak ważne, czego utraty tak bardzo się boję, rzeczywiście jest dla mnie aż tak istotne, czy tylko się do tego przyzwyczaiłem. Myślę, że jest cała masa rzeczy, które wysysają z nas energię i pieniądze, a gdy im się bliżej przyjrzymy, to dojdziemy do wniosku, że spokojnie możemy bez nich żyć i bez nich nawet czuć się lepiej. Dla wielu ludzi taką rzeczą jest status społeczny. Żeby go utrzymać za wszelką cenę, zrobią wiele.

Opisałem w mojej książce historię człowieka, który stracił pracę w zarządzie wielkiej spółki. Gdy byliśmy razem w górach, opowiadał mi, jak zaciągnął wówczas kredyt i wyleasingował jakiś wielki samochód z wysokiej półki po to, żeby robić wrażenie, że wszystko jest okej, kiedy odwoził córkę do elitarnej szkoły. Dla mnie to było przerażające.

To jaskrawy przykład lęku przed utratą. Tyle że chyba częściej dopadają nas bardziej prozaiczne strachy. Na przykład takie, że rezygnując z ciepłej posadki – która nas co prawda męczy i nie daje nam satysfakcji, ale jest pewna – stracimy podstawową płynność finansową i, mówiąc wprost, nie będziemy mieć na opłacenie rachunków.
Pewien bogaty znajomy powiedział mi kiedyś, gdy miałem poważne kłopoty finansowe: „Wydawaj mniej, niż zarabiasz, niezależnie od tego, ile zarabiasz”. Wtedy sobie pomyślałem, że łatwo dawać takie rady, gdy jest się milionerem, ale teraz, po latach, uważam, że to była cenna uwaga. W wielu sytuacjach warto obniżyć swoje oczekiwania i skonfrontować się z własnymi ograniczeniami. Nie mówię oczywiście o ekstremalnej biedzie, ale o sytuacji, w której wystarczy chwila refleksji na temat swojego stanu posiadania i realnych potrzeb, by dojść do wniosku, że wcale nie potrzebujemy aż tak wiele. To znowu jest rozmowa o wartościach. Bo czy naprawdę ten nowy samochód, mieszkanie w modnej okolicy czy jakiekolwiek inne materialne rzeczy to jest coś, co nas posuwa do przodu? Nie chcę wyjść na ekstremistę, który uważa, że można być szczęśliwym, żyjąc w szałasie i żywiąc się wyłącznie darami lasu – choć pewnie można. Chodzi mi jedynie o to, by zauważyć, że jesteśmy otoczeni absurdami. Najlepszym sposobem na zrobienie miejsca na coś nowego jest odpuszczenie, rezygnacja z czegoś, co już mamy.

I teraz chyba może nadejść ten trudny moment, o którym piszesz w książce: „Nie możemy wciąż kontemplować czy planować. Nie możemy się zamknąć w bańce dywagacji. Kiedyś trzeba podjąć działania”. Twoja książka nie jest romantyczną powieścią o tym, by mierzyć siły na zamiary i rzucać się bez przygotowania na głęboką wodę. Przeciwnie, pisząc o nadawaniu życiu sensu, konkretnie mówisz, co można zrobić i przygotowując się do zmiany, i wdrażając ją krok po kroku, by plan miał szanse się powieść.
Najważniejsze jest to, żeby początek zmiany znaleźć w sobie. Niestety, mamy tendencję, żeby zmianę postrzegać w kategoriach zewnętrznych. Chcemy, żeby coś się wydarzyło. Oczekujemy, że z zewnątrz przyjdzie jakiś bonus i sprawi, że nasze wymarzone scenariusze z automatu się uruchomią, a marzenia wreszcie spełnią. Ktoś ma nam zaproponować fantastyczną pracę, a wtedy my się zgodzimy na zmianę. No cóż, to tak nie działa. Mam mnóstwo znajomych prawników, biznesmenów, którzy od 15 czy 20 lat opowiadają o tym, że gdy coś tam się wydarzy, to oni wtedy zrezygnują z tego, co robią, i będą wiedli zupełnie inne życie. Najczęściej nie wydarza się nic, więc nic też się nie zmienia. Bo żeby się zmieniło, to trzeba samemu coś ze sobą zrobić.

Co?
Zapisuj na kartce, co jest dla ciebie ważne. W moim przypadku to było obcowanie z przyrodą i życie w ruchu, aktywność, sport. Nie od razu wiedziałem, że chcę być wysokogórskim przewodnikiem. Odkrywanie tego było długim procesem. Kiedy już znajdziesz TO COŚ, upewnij się, że to jest dobre dla ciebie. Jak? Jest mnóstwo możliwości – rozmawiaj z ludźmi, którzy to robią zawodowo, pytaj i słuchaj ekspertów w swojej dziedzinie. Zastanów się, czy chcesz mierzyć się z problemami, z którymi oni się mierzą w swojej pracy. Wsłuchaj się, czy to z tobą rezonuje.

Jeżeli masz na siebie taki pomysł, że wyprowadzisz się na wieś, założysz gospodarstwo agroturystyczne i będziesz się zajmować zwierzętami, to najpierw przekonaj się, co to znaczy wstać o piątej rano, założyć kalosze i w błocie, w zimie, przy plus albo minus dwóch stopniach wyjść i karmić te zwierzęta codziennie. Znajdź okazję, by to sprawdzić, zamiast sobie wyobrażać. Tylko w ten sposób możesz się dowiedzieć, czy to jest opowieść o tobie, czy może tylko marzenie z kanapy, które w realu cię zwyczajnie pokona. Im więcej dowiesz się o tym, co cię czeka, tym mniejszy będzie ci towarzyszył strach. Jasne, że może się wydarzyć wiele niespodziewanych rzeczy i nie przewidzisz wszystkiego, ale będziesz przynajmniej mieć dobrą podstawę do tego, by się nie przewrócić o pierwszy krawężnik na swojej nowej drodze. Istotne jest, by mieć plan zdobywania nowych umiejętności, bo, nie oszukujmy się, zmiana na pewno będzie wymagała nauki, inaczej nie byłaby zmianą. Możesz to zaplanować.

Dużo piszesz o wsparciu w procesie zmiany.
Tak, bo to jest ważne. Trzeba mieć koła ratunkowe. Bezcenny jest mądry mentor, ktoś, kto dobrze zna interesującą nas dziedzinę i bez zawiści podzieli się swoim doświadczeniem, odpowie na wszelkie pytania, rozwieje wątpliwości, przyjrzy się naszym umiejętnościom, priorytetom i celom, i w razie potrzeby coś nam doradzi. Takiego kogoś warto poszukać. I to wcale nie musi być jakiś mistrz świata w swojej dziedzinie. Wystarczy, że będzie dobry w tym, czym się zajmuje, życzliwy i otwarty, chętny, by pomóc. Są tacy ludzie, przekonałem się o tym. Wsparcie można też znaleźć w mądrej przyjaźni, w której będziemy mogli liczyć na wysłuchanie, słowa pociechy, otuchy, ale też na mądrą krytykę.

A co jeśli nie wszystko od początku będzie szło tak, jak sobie wymyśliliśmy? Jak się nie zniechęcić?
Jeśli oczekujesz, że zaczniesz się czymś zajmować od zera, i od razu osiągniesz spektakularny sukces, możesz się rozczarować. Może w ogóle być tak, że zamiast rozpędzonej kariery na początku, pojawi się poczucie nawet nie porażki, ale pustki. Spowolnienie czy marginalizacja to coś, na co warto się przygotować. Być może przez jakiś czas będziesz się toczyć poboczem, a nie mknąć autostradą. Zanim przyjdzie i na dobre rozkręci się nowe, warto dać sobie czas i porządnie się oczyścić ze starego, znaleźć w sobie miejsce na chwilowy zastój. On też jest potrzebny.

Poza tym jest takie fajne słowo, które nie wszyscy lubią. To pokora, która pomaga akceptować to, że pewnych nowych rzeczy trzeba się nauczyć, a efekty nie zawsze pojawiają się od razu. To też pewne remedium na perfekcjonizm. Często myślimy sobie, że owszem, zdecydujemy się na zmianę, ale zakładamy, że od razu będziemy w tej nowej dziedzinie najlepsi. Potem oczywiście się frustrujemy, bo cała masa ludzi jest lepsza od nas, więc swoje marzenie porzucamy, bo nie interesuje nas miejsce poza podium. Myślę, że nie tędy droga. Jest na przykład wielu doskonałych pisarzy na świecie, genialnych, niedoścignionych. Ale czy to oznacza, że mam nie pisać książki, bo przecież im nie dorównam? No nie. Dla mnie już sam fakt, że napisałem książkę, która zainteresowała choćby ciebie i parę innych osób, coś im dała, skłoniła do refleksji, już ma sens. Wcale nie wiem, czy ten sens byłby większy, gdybym dostał Pulitzera.

Niełatwo zaryzykować wiele, a potem musieć, nawet przed samym sobą, przyznać się do porażki. Przyznam, że ogromne wrażenie zrobiło na mnie to, że porzuciłeś karierę prawniczą bezpowrotnie. Spaliłeś mosty...
Tak, i zrobiłem to absolutnie świadomie. Nie chciałem zostawiać sobie furtki, która umożliwiłaby mi powrót do tego, co tak dużym wysiłkiem porzuciłem. Mam przekonanie, że nie można ponieść porażki, decydując się na życie w zgodzie ze sobą. Jasne, może się nie udać konkretny projekt, jakiś pomysł może nie wypalić. Stracimy pieniądze, jakiś czas, energię. Tyle że dla mnie to absolutnie nie oznacza, że życiowa zmiana się nie udała!

Jeśli zdecydujemy się iść drogą, na której jesteśmy wierni swoim wartościom, i nie spoczniemy, dopóki nie będziemy w tym autentyczni i prawdziwi, to można tylko wygrać. Może nie od razu, może nie spektakularnie, ale zawsze zwycięstwem jest już sam fakt, że – nawet potykając się – stawiamy kroki w dobrym kierunku, a nie cofamy się w poczuciu porażki tam, gdzie było nam źle.

Gdy się zabierałem do opisania tego, co właściwie miałoby być moją nową drogą, nie potrafiłem sformułować celu, pomysłu ani precyzyjnie nazwać tego, co lubię i czego chcę. Ciągle jednak pojawiało się w mojej głowie to samo: natura, ruch, estetyka, przyroda, wolny umysł i tworzenie – jednak nie sklejało się w nic logicznego ani tym bardziej w formę, która mogłaby być także źródłem utrzymania. Zostałem ostatecznie przewodnikiem wysokogórskim i zamieszkałem we Francji, ale przecież równie dobrze mogło się to nie udać. Czy to byłaby porażka? Nie, bo wtedy mógłbym wykonywać inny zawód w innym kraju, ale na pewno nie zrezygnowałbym z szukania dla siebie miejsca blisko natury i nie wróciłbym do kancelarii za biurko!

Moją zmianą było to, że odważyłem się zakwestionować opowieść o sobie, która została mi wydrukowana, gdy byłem mały, i potem, gdy byłem już dorosły. Taka zmiana nie może się nie udać, nawet jeśli po drodze zaliczy się kilka porażek. One są cenne, bo pomagają dotrzeć do prawdy o sobie. Są testem, czy kierunek, który obraliśmy, aby na pewno jest naszym powołaniem. Jeśli nie jest, trzeba szukać dalej.

Paweł Kunachowicz, międzynarodowy certyfikowany przewodnik wysokogórski, instruktor narciarstwa alpejskiego. Autor książki Zmiana. Jak na nowo napisać swoją życiową historię”. Mieszka w Chamonix.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze