„Mam ADHD, jestem WWO, cierpię na depresję” – co tak naprawdę kryję się pod tymi etykietami? Z doświadczenia terapeutki Ewy Klepackiej-Gryz wynika, że często jest to konieczność określenia swojej tożsamości, wyjaśnienia niemożności sprostania zbyt wygórowanym oczekiwaniom świata, próba zrozumienia swojego cierpienia czy wreszcie pretekst do zatrzymania się choć na chwilę.
„Od dawna choruję na depresję, mam PTSD, boreliozę, tężyczkę i ADHD w trakcie diagnozy” – to pierwsze zdanie, które coraz częściej słyszę z ust pacjentów przed trzydziestką, pojawiających się po raz pierwszy w moim gabinecie.
Tym razem dokładnie to zdanie powiedziała Zosia, która przyszła do mnie skierowana przez swojego psychiatrę.
– Leczę się u niego od czternastego roku życia, ale ostatnio przepisane leki przestały działać. Dodatkowo biorę antybiotyk na boreliozę, benzodiazepiny na lęki, magnez i potas na tężyczkę. Lek na ADHD ostawiłam, bo nasila moje lęki.
Zosia ma 28 lat, ostatnie sześć spędziła na diagnozowaniu się; te same objawy analizowane u różnych specjalistów, kolejna diagnoza i nowe objawy.
– Do czego potrzebne są ci te diagnozy?
– Chcę wiedzieć co mi jest.
– Kiedy wiesz, co ci jest, twoje samopoczucie się poprawia?
– Nie wiem, ale przecież wiadomo, że ludzie z depresją mają leki, ADHD-owcy o wszystkim zapominają, przy tężyczce człowiek szybciej się męczy i tak dalej.
Generacja Z, czyli osoby urodzone pomiędzy 1995 a 2010 rokiem, to pierwsze pokolenie wychowywane w świecie smartfonów, internetu, mediów społecznościowych. Natłok informacji, przebodźcowanie, przymus dbania o ciało, rozległe umiejętności i świadomość funkcjonowania w świecie pełnym stresorów sprawiają, że zetki mają zupełnie inny stosunek do ciała i zdrowia niż poprzednie pokolenia. Doskonale wyedukowani w temacie zdrowia psychicznego wiedzą wszystko na temat: traumy, dysregulacji, spektrum, dysocjacji itp. Wiedzą, ale nie czują. Kiedy pytam: „Jak to jest mieć ADHD?” w odpowiedzi dostaję listę objawów, często ściągniętą z Internetu. Na portalach społecznościowych filmiki z opowieściami o ostatnim napadzie tężyczki czy zdjęcia ze szpitalnego łóżka z widoczną ręką z podłączoną kroplówka i podpisem „Borelioza ponownie zaatakowała” cieszą się ogromną popularnością. Mają miliony odsłon, tysiące lajków i setki komentarzy, z których większość brzmi: „Mam tak samo”.
„Mam tak samo, a jeszcze dodatkowo mam…” – to klucz przynależności do pokolenia Z. Przynależność do zbioru ADHD-owców, tężyczkowców, nerwicowców czy wysokowrażliwców jest zastępczą tożsamością, pozornie koi przestymulowany układ nerwowy dając iluzję przynależności do grupy.
Zetki nie wstydzą się mówić o emocjach, przyznawać do słabości: „Przez ADHD trudno jest mi utrzymać pracę” – wyznają. Widzą też związek pomiędzy psychiką i ciałem: „W niedzielę wieczorem na samą myśl o pracy nasilają się moje drżenia mięśniowe”, „Nie spotykam się z dużymi grupami ludzi, bo to mnie przestymulowuje”.
Z drugiej strony zbyt dużą wagę przywiązują do diagnozy, również tej postawionej samodzielnie przy pomocy internetu. Bezustannie narażeni na ocenę i hejt szukają wytłumaczenia każdego odchylenia od normy w wyglądzie czy funkcjonowaniu. Każdy dyskomfort emocjonalny etykietują konkretnym zaburzeniem: „Jako autysta (samodiagnoza) potrzebuję swojego świata, nie interesują mnie uczucia innych ludzi”, „ADHD-owcy zwykle cierpią na zaburzenia odżywiania i nałogi”.
Kompletnie nie czują (choć racjonalnie przyjmują do wiadomości) że ciało, symptomy odzwierciedlają konkretne emocje. Bardziej traktują swoje ciało jak sprzęt wymagający serwisu: „Moje ciało źle działa”, „Nie mogę trafić na kogoś, kto mnie wreszcie poprawnie zdiagnozuje”. Oczekują, że ich dolegliwości psychosomatyczne znikną, kiedy tylko dostaną magiczną tabletkę.
Długo nie mogłam zrozumieć, jakiej pomocy potrzebuje ode mnie Zosia. Przez pierwszych kilka sesji opowiadała głównie o tym, że kolejne lekarstwa przepisywane przez kolejnych specjalistów na nią nie działają (być może chodzi o poczucie wyjątkowości), że ma coraz więcej objawów i że trudno jest jej na co dzień funkcjonować.
– Rozumiem, że czujesz się bezsilna. Jak myślisz, co dzieje się z twoim ciałem?
– Zastanawiam się jaką jeszcze niespodziankę mi ono szykuje.
– Myślisz, że masz więcej chorób, tylko nie są one jeszcze zdiagnozowane?
– Wiesz, dziś coraz więcej ludzi ma wiele chorób. ADHD często występuje razem z zaburzeniami odżywiania, uzależnieniami… – kiedy zaczyna wątek objawów i diagnoz, Zosię trudno jest zatrzymać.
– Masz nadzieję, że któryś lekarzy zdiagnozuje u ciebie jakąś chorobę, która wytłumaczy wszystkie występujące objawy?
Po tym pytaniu zapada cisza. Zosia długo zastanawia się nad odpowiedzią.
– Być może.
– Chciałabyś zrozumieć co się z tobą dzieje?
– Chciałabym zrozumieć skąd te wszystkie objawy i co one oznaczają, no i czy nie pojawią się kolejne.
W tym momencie zrozumiałam, że Zosia definiuje samą siebie głównie poprzez objawy; kiedy śledzi w sieci posty na temat wszystkich chorób, które u niej zdiagnozowano dowiaduje się wiele o sobie. W zasadzie poza tą wiedzą nie ma zbyt dużego wglądu w to, kim jest, jaka jest, co jest dla niej ważne. To, co się dzieje z jej ciałem, ogarnia rozumem, ale nie czuciem. Poczucie bezpieczeństwa zapewnia jej np. informacja, że przewlekłe zmęczenie to jeden z objawów ADHD, więc kiedy czuje się zmęczona to wie, że nic złego się nie dzieje: „My ADHD-owcy tak mamy”. Kiedy ma zawroty głowy odczytuje to jako sygnał, że tężyczka daje o sobie znać. Nie myśli o tym, że na przykład ma za dużo na głowie albo że trudno jest jej podjąć jakąś decyzję. Kiedy jest smutna, to nie dlatego, że straciła coś, co jest dla niej ważne, ale, że „wróciła” depresja.
Poczułam, że zanim przejdziemy dalej muszę oddać głos jej wszystkim dolegliwościom.
Kolejne sesje poświęciłyśmy tematowi: jak to jest mieć depresje, tężyczkę, boreliozę, ADHD?. Odkryłyśmy, że wspólnym mianownikiem jej dolegliwości jest lęk.
Zetki nie odrzucają swojego ciała, oni nie bardzo wiedzą jak się w nim osadzić; jak się ugruntować czy jak wyregulować swój układ nerwowy. Symptomy zdiagnozowanych chorób przyjmują jako coś oczywistego i stałego: „bo my tak mamy”.
Nie bardzo wiedzą, jak się zaprzyjaźnić z własnym ciałem. Nikt ich tego nie nauczył. Ćwiczą jogę, tai-chi, sztuki walki czy oddech metodą X, ale bez kontaktu z ciałem. Nikt im nie tłumaczy: „Zanim zaczniesz ćwiczyć oddech przeponowy, najpierw poznaj, poczuj swój codzienny sposób oddychania”.
Wielu z nich nie miało bezpiecznej więzi z rodzicami, nie doświadczyli przyjmowania i akceptowania swoich emocji, nie dostali prawa i akceptacji swojego smutku, złości czy bezradności. Za to dolegliwości, od najwcześniejszych lat, zapisały się w ich ciałach jako wzorzec radzenia sobie z tym co (za) trudne.
Na kolejnej sesji wróciłyśmy do etapu pierwszych symptomów depresji u Zosi. Okazało się, że jej rodzice w tym czasie się rozwodzili. Czternastoletnia Zosia w obliczu groźby rozpadu rodziny czuła się bezsilna. Prawdopodobnie ta bezsilność zmaterializowała się w postaci depresji. Depresja to zablokowany w ciele smutek i złość.
– W mojej rodzinie oficjalnie nikt się nie smucił. Kiedyś zapytałam mamę, czy jest smutna, odpowiedziała, że jest zamyślona.
Złość również nie była przyjmowana: grzeczne dziewczynki się nie złoszczą. Jej rodzice nigdy nie podnosili na siebie głosu, ale bywało, że tygodniami ze sobą nie rozmawiali. W obliczu choroby córki na chwilę się zjednoczyli i dali jej to, co mogli. Najbardziej znany psychiatra, najlepsza terapia – pomogło na dwa, trzy lata.
Szybko okazało się, że epizody depresyjne stały się dla Zosi formą ucieczki od trudnych przeżyć. Nie chciała czuć smutku, nie miała odwagi czuć złości, przez co straciła kontakt z ciałem. Lęk to była jedyna emocja, której nie były w stanie zablokować ani mechanizmy obronne, ani żadne leki. Zosia kompletnie nie czuła związku pomiędzy obniżeniem nastroju a tym, co się wydarzyło wcześniej.
W miarę upływu czasu do depresji dołączyły ataki paniki i nowe objawy w postaci zaciskania gardła i drżeń mięśniowych. Kolejny lekarz zdiagnozował tężyczkę, boreliozę zdiagnozowała sobie sama. Podejrzenie PTSD zgłosił jej terapeuta. Kiedy powiedziała psychiatrze, że prokrastynuje – zalecił leki na ADHD „na próbę”.
Każda kolejna diagnoza na chwilę ją uspokajała. Kiedy lęk wracał, i to najczęściej ze zdwojoną siłą, sama odstawiała lekarstwa i szukała kolejnego lekarza i kolejnej diagnozy.
Na tym etapie Zosia nie była gotowa do koncentracji na ciele – nie widziała związku pomiędzy tym, co się działo w pracy czy w życiu a nasilającymi się objawami. Kiedy pytałam, czego potrzebuje – odpowiadała, że trafnej diagnozy, bo „chyba nikt nie wie, co mi właściwie jest”.
Zosia miała wiele diagnoz, więc wiedziałam, że nie chodzi o kolejną, tylko o pomoc jej w zrozumieniu samej siebie, w odkryciu swojej prawdziwej tożsamości. Wiedziałam, że potrzebuje przede wszystkim autentycznej, bezpiecznej relacji opartej na zaufaniu. To proces, który wymaga czasami wieloletniej terapii. Zaczęłyśmy od „ratowania” tego, co było najpilniejsze.
Zosia często zmieniała pracę, w każdej szybko się nudziła; wtedy objawy jej dolegliwości nasilały się i szła na zwolnienie lekarskie. Wracała do pracy na tydzień, dwa i znowu się „rozchorowywała”. W końcu rezygnowała z pracy i szukała nowej. Ten scenariusz powtarzał się od sześciu lat. Kiedy ustaliłyśmy, że Zosia chciałaby zostać w obecnej pracy na dłużej, zaczęłyśmy przyglądać się, co ukrywa się pod jej znudzeniem. Dużo czasu nam zajęło odejście od koncentracji na diagnozie: „Mam depresję, PTSD i ADHD, dlatego szybko się nudzę” i próba zauważania sygnałów ciała i realnych emocji. Odpowiedzi na pytania: „Co czujesz w ciele, kiedy zaczynasz znowu pracę?” czy: „Jak czujesz w ciele nudę?” pokazały, że tak jak przed laty depresja pozwoliła jej uciec od czucia bezsilności, tak dziś nuda (na którą szukała diagnozy) ukrywała lęk przed oceną, zmęczenie nadmiarem bodźców, nieumiejętność radzenia sobie ze stresem, zamarcie w obliczu trudnych zadań.
Im bardziej mi ufała, tym bardziej zagłębiała się w odczuciach swojego ciała. Zafascynowała się obserwacją oddechu i ruchem. Nauczyła się przy pomocy tych dwóch narzędzi regulować poziom napięcia, co skutecznie zmniejszyło lęk. Zrozumiała, że żadna diagnoza nie zastąpi jej relacji z ciałem. Coraz rzadziej powtarzała: „My ADHD-owcy tak mamy”. Gdy zbliżyła się do siebie, kolejne diagnozy przestały być jej potrzebne.