1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Relacje
  4. >
  5. Tylko nie mów, że „wszystko będzie dobrze”. Jak sensownie wspierać osobę w kryzysie?

Tylko nie mów, że „wszystko będzie dobrze”. Jak sensownie wspierać osobę w kryzysie?

Zanim cokolwiek powiesz, najpierw posłuchaj. Często ludzie, którzy doświadczają straty lub innego życiowego trudu, potrzebują po prostu o tym opowiedzieć. (Fot. Getty Images)
Zanim cokolwiek powiesz, najpierw posłuchaj. Często ludzie, którzy doświadczają straty lub innego życiowego trudu, potrzebują po prostu o tym opowiedzieć. (Fot. Getty Images)
Te słowa same cisną się na usta, gdy widzimy, że ktoś cierpi, ma pod górkę albo spotkała go życiowa tragedia. Najczęściej chcemy dobrze, a wychodzi jak zwykle… Bo te słowa nie znaczą nic. Nie wspierają, nie oferują pomocy, są jak wydmuszka. Tylko czym je zastąpić i co zrobić, by osobie przeżywającej trudny moment naprawdę dodać otuchy, a nie tylko poklepać ją po ramieniu?

Dlaczego w ogóle to mówimy i dlaczego to… nie działa?

Z kilku powodów. Często po prostu nie mamy bladego pojęcia, co innego moglibyśmy powiedzieć, a tym bardziej zrobić. „Wszystko będzie dobrze” to dość łatwa zasłonka dla bezradności. Sięgając po tę popularną niby-pocieszajkę, wpisujemy się, niekoniecznie świadomie, w toksyczną pozytywność. To taki optymizm, u podstaw którego stoi przekonanie, że ludzie powinni utrzymywać pozytywne nastawienie bez względu na to, jak trudna jest sytuacja, w jakiej się znaleźli. To może wynikać z myślenia magicznego i prawdziwej ufności w to, że nasze postrzeganie sytuacji ma rzeczywistą moc sprawczą, a samo nasze nastawienie do problemów może przełożyć się na scenariusz wydarzeń w przyszłości.

W tym sposobie myślenia sama wiara w dobry dla nas obrót spraw, np. za sprawą opatrzności, która ma nam z niewyjaśnionych bliżej przyczyn sprzyjać, ma wystarczyć, by życie ułożyło się po naszej myśli. Mamy poczucie, że lepiej myśleć pozytywnie, niż pogrążać się w rozpaczy i snuć czarne scenariusze, więc pakujemy to nasze przekonanie w złoty papierek frazesu i obdarowujemy nim kogoś, komu przecież z serca życzymy dobrze. Chcemy go przekonać, że może przez cały czas czuć się dobrze niezależnie od okoliczności, jeśli tylko tego zapragnie, albo sami chcemy być właśnie tak odbierani – jako zawsze uśmiechnięci i pozytywni, bo w końcu nikt nie lubi marud i narzekaczy, prawda? Tyle tylko, że niezależnie od nawet wrodzonego optymizmu są takie okoliczności, w których po prostu nie ma niczego pozytywnego. Dopatrywanie się pozytywów w położeniu osoby, która właśnie straciła dziecko i mierzy się z niewyobrażalnym cierpieniem, jest skrajnie nie na miejscu. Tam ich po prostu nie ma.

Jest w tej sytuacji i takie zagrożenie, że „będzie dobrze” obudzi fałszywą nadzieję na pozytywny obrót spraw, który miałby być niezależny od naszej sprawczości. Skoro wszystko się ułoży, to po co podejmować jakiekolwiek działania, szukać rozwiązań, aktywnie uczestniczyć w tym, co się dzieje, na rzecz poprawy swojego położenia? Nic, tylko usiąść i czekać, aż dobre nadejdzie bez naszego udziału. To potężna pułapka.

„Wszystko będzie dobrze” bywa lekceważące. Wyobraź sobie, że spotykasz przypadkiem na ulicy znajomą, której dawno nie widziałaś. Na twoje niezobowiązujące pytanie „co tam u ciebie?” odpowiada: „fatalnie, właśnie straciłam pracę, mój mąż wyprowadził się miesiąc temu, więc zostałam sama z dwójką dzieci”. Jeśli uczciwie zadasz sobie pytanie, czemu miało służyć twoje „nie martw się, będzie dobrze”, może się okazać, że wcale nie wsparciu jej w kryzysie, a… szybkiemu zakończeniu rozmowy – z różnych przyczyn. Być może zupełnie po ludzku cię to nie obchodzi, bo nie jesteście ze sobą blisko, a być może nie chcesz zaangażować się w jej problem, więc po prostu ucinasz temat, zanim się rozwinie. Bo to zdanie jest jak kasownik – nie zaprasza do zwierzeń, nie manifestuje gotowości do słuchania czy tym bardziej wsparcia. Stawia kropkę na koniec zdania, często jeszcze zanim zostało ono do końca wypowiedziane.

Mówiąc, że „na pewno wszystko się ułoży”, możemy szczerze chcieć kogoś pocieszyć, w nadziei, że nawet tak powierzchowne zdanie choć odrobinę ulży w cierpieniu, ale często przy okazji chcemy ulżyć… sobie. W dobie wszechobecnego terroru pozytywnego myślenia, rekordowo popularnych hashtagów typu #goodvibes na Instagramie, obecność w naszym otoczeniu kogoś, kto akurat obok „pozytywnych wibracji” nawet nie stoi, bywa niewygodna. Nie chcemy konfrontować się z cudzym problemem, bo instynktownie potrzebujemy chronić siebie. Ktoś, kto jest chwilowo wykolejonym wagonikiem, mógłby przecież pociągnąć nas za sobą poza tory, emocje są w końcu zaraźliwe, a samo słuchanie o cudzych trudach i niepowodzeniach drenuje nas z energii.

Jak mówi w jednym z naszych wywiadów Ewa Stelmasiak, często „próbujemy sami poradzić sobie w ten sposób z własnym dyskomfortem. My też nie musimy być gotowi na słuchanie o trudnych sprawach akurat w danej chwili. Chcemy to jak najszybciej zakończyć i nie mieć z tym kontaktu. To jest strategia unikania, mechanizm obronny, który ogranicza nasz kontakt z niełatwymi uczuciami – i swoimi, i innych osób. Umieć towarzyszyć innym w bólu, w cierpieniu, w rozpaczy – to wielka i niełatwa sztuka”. Właśnie dlatego tak ważne jest, by – zanim cokolwiek się powie w takiej sytuacji – zapytać samego siebie – czy chcę w tym uczestniczyć? Czy mam czas, energię, siłę, przestrzeń, stosowne zasoby i gotowość w sobie, by zaoferować wsparcie? Jeśli odpowiedź brzmi „nie”, zamiast popularnego banału lepiej powiedzieć: „Przykro mi z powodu tego, co cię spotkało. Nie mogę ci pomóc, ale mam nadzieję, że dasz sobie radę”. To oczywiście realnie niewiele zmieni w sytuacji tej osoby, ale przynajmniej jest uczciwe, a ty pozostajesz autentyczna. Jeśli jednak odpowiedź brzmi „tak” i chcesz naprawdę wesprzeć kogoś, na kim ci zależy, zrób to mądrze i z wyczuciem. To nie jest łatwe i wymaga wysiłku, ale da się to zrobić.

Czytaj także: Toksyczny optymizm. Dlaczego jesteśmy zmęczeni pozytywnym myśleniem?

8 zasad mądrego i skutecznego wsparcia

Choć każda sytuacja jest inna, istnieje kilka uniwersalnych zasad wspierania ludzi w trudnych sytuacjach, które pozwolą wyjść poza banalne „wszystko będzie dobrze”, ale z troską także o siebie.

Zanim zareagujesz, posłuchaj

Gdy dowiadujemy się od kogoś – zwłaszcza nam bliskiego – że posypało mu się w jakiejś sferze życia, często traktujemy to jako impuls do natychmiastowego działania albo przynajmniej doradzania, jak działać. Jest problem? Trzeba się go pozbyć, najlepiej szybko i skutecznie – a my przecież wiemy, jak. W ten sposób pomagamy też sobie – „dobre rady” wysypane niczym z rękawa dają przynajmniej pozorne poczucie sprawczości. Radząc, nie musimy mierzyć się z własnymi trudnymi emocjami, których wolelibyśmy nie czuć, a które nam towarzyszą, gdy ktoś zwierza nam się z przykrych sytuacji. Gdy się nakręcamy na dawanie rad, przestaje nam być smutno i przykro, te uczucia zastępujemy zadowoleniem z własnej skuteczności i zaradności. To jednak przynosi zwykle niewiele dobrego. Zanim zasypiesz znajomą, która właśnie dostała w pracy wypowiedzenie, linkami do stron z ofertami pracy i artykułami z Linkedin, jak szukać jej efektywnie, zatrzymaj się. Skąd wiesz, że ona właśnie tego potrzebuje? Nie wiesz, ale zakładasz, że wiesz. Tymczasem nie ma żadnych ustalonych norm na to, czego potrzebujemy w chwilach kryzysu. Tego się trzeba dowiedzieć za każdym razem! Często ludzie, którzy doświadczają straty lub innego życiowego trudu potrzebują po prostu o tym opowiedzieć. Chcą tylko zostać wysłuchani i nie oczekują niczego więcej.

Zanim zabierzesz głos, pozwól jej mówić. Whitney Goodman, autorka książki „Toksyczna pozytywność”, podkreśla, że pierwszym krokiem do wsparcia kogoś w trudnym momencie jest ciekawość tego, z czym ta osoba się mierzy, autentyczna chęć zrozumienia tego, jak się czuje. Poleca też zadawanie pytań otwartych typu: „Możesz opowiedzieć coś więcej o…?”, które są jednocześnie zapewnieniem, że chcesz i jesteś gotowa słuchać. Już samo stworzenie możliwości do opowiedzenia o problemie i towarzyszących mu emocjach ma moc terapeutyczną. Ważny warunek jest taki, byś naprawdę słuchała i chciała zrozumieć, a nie słuchając, obmyślała swoją reakcję i szykowała rozwiązanie. Stephen R. Covey, twórca teorii 7 nawyków skutecznego działania, największy problem komunikacji międzyludzkiej widzi w tym, że większość ludzi nie słucha z zamiarem zrozumienia, a z zamiarem udzielenia odpowiedzi. Dla odmiany zrób na odwrót, posłuchaj historii, żeby naprawdę ją zrozumieć.

Czytaj także: Człowiek, który pomaga, powinien umieć słuchać. Przypominamy rozmowę z terapeutą Andrzejem Wiśniewskim

Nie zaprzeczaj i nie umniejszaj – postaw na emocjonalne potwierdzenie

Jeśli ktoś mówi ci, że czuje się źle, jest mu smutno, przykro, ogarnia go rozpacz, strach, zwątpienie czy gigantyczna frustracja, to znaczy, że właśnie tak jest. Jeśli przyjaciółce, która po 10 latach małżeństwa właśnie dostała do skrzynki pozew rozwodowy, na który kompletnie nie była gotowa, powiesz: „oj nie przesadzaj z tym rozpaczaniem, przecież od dawna tylko się kłóciliście, wreszcie masz szansę znaleźć naprawdę sensownego faceta!”, w ogóle jej nie pomożesz. Taki komunikat jest unieważniający, a osoba w takiej sytuacji potrzebuje poczuć, że ma pełne prawo czuć dokładnie to, co właśnie czuje. Walidacja to nie aprobata. Nie musisz zgadzać się z tymi emocjami, możesz na podstawie obserwacji jej relacji z mężem mieć poczucie, że rozwód wyjdzie jej na dobre, ale takie refleksje zostaw w tym momencie dla siebie. Jej emocje nie są twoimi emocjami, ale chodzi o to, by je uznać, podkreślić, że dopuszczasz fakt, że tak się czuje, i z tym nie dyskutujesz, a nawet potwierdzasz, że to zrozumiałe. „To naturalne, że tak się czujesz w tej sytuacji. Rozumiem tę reakcję, masz prawo czuć się zraniona i się bać”. Uciszanie kłębowiska cudzych emocji pseudopozytywnymi banałami nie tylko nie przynosi niczego dobrego – sprawia, że ktoś, kto cierpi, czuje, że to niewłaściwe, że nie ma do tego prawa albo że coś jest z nim nie w porządku, a to nieprawda.

Fatalnym pomysłem jest też porównywanie zaistniałej sytuacji do innych z życia wziętych, ale dużo gorszych. Przykładanie cudzego cierpienia do jakiejkolwiek skali zawsze będzie umniejszające. To, że znasz historię kobiety, która nie dość, że dowiedziała się o swojej chorobie nowotworowej, to jeszcze dzień później straciła męża w wypadku samochodowym, ale pozbierała się i dziś jest szczęśliwa, naprawdę nie doda otuchy koleżance, która bardzo się boi, bo usg wykazało niepokojącą zmianę w piersi. Cierpienia, lęku, obaw nie kładzie się na szali i nie waży z aptekarską skrupulatnością. To należy uznać i nie poddawać tego dyskusji.

Czytaj także: Nie mów: „Nie bądź smutny, uśmiechnij się, inni mają gorzej”. Dziecko w kryzysie – jak mu dać mądre wsparcie?

Nie zagaduj swoją historią, ta opowieść nie jest o tobie

Mamy taki odruch, który oczywiście bywa pokrzepiający, ale częściej po prostu odwraca uwagę od cierpiącej osoby, a przekierowuje go na nas samych. Po dwóch zdaniach opowieści o tym, że ktoś ma bardzo ciężką sytuację w rodzinie, wjeżdżamy taranem: „Jak ja wiem, co czujesz! Dokładnie to samo przeżywałam 3 lata temu, opowiem ci, jak to było”. W tym momencie historia osoby, która ma problem tu i teraz, przestaje być ważna. Głównym aktorem na scenie jesteś ty, a ta druga osoba zostaje obsadzona w roli trzecioplanowej, a to jej na pewno nie pomoże. Nie ma niczego złego w przytaczaniu historii, które mogą komuś pokazać, że to, co przeżywa, nie jest końcem świata i ma szansę skończyć się dobrze, ale na pewno nie natychmiast po zwierzeniu i nie na zasadzie spychania problemu, który jest tu i teraz, na dalszy plan. Poza tym nie możesz mieć pewności, że w tym konkretnym przypadku scenariusz będzie podobny. To, że tobie rozstanie z byłym partnerem wyszło na dobre i teraz cieszysz się z nowej cudownej relacji, nie oznacza, że w przypadku twojej przyjaciółki będzie podobnie. Tego nie sposób przewidzieć. „Nie zakładaj, że wiesz, jak ktoś się czuje, tylko dlatego, że przeżyłaś podobną sytuację” – pisze Goodman. Nie zakładaj też, że będzie tak, jak w twoim przypadku, bo sprawy mogą potoczyć się biegunowo odmiennie.

Oferuj konkretną pomoc

Po uważnym wysłuchaniu i wyrażeniu akceptacji dla każdego uczucia, które towarzyszy osobie w kryzysie, jest czas na współczujące działanie. Sama empatia, czyli zrozumienie tego, co ktoś czuje, nie jest tożsama z realną pomocą. Empatia to wiedza i świadomość czyichś emocji, a współczucie to krok dalej – podjęcie aktywnej próby wsparcia. W takich momentach często mówimy „możesz na mnie liczyć”, „zadzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała, jestem”. To ważne słowa, ale często niewystraszające. Zanim jednak zaczniesz dawać rady, zatrzymaj się. Być może faktycznie ta osoba będzie ci wdzięczna, jeśli powiesz, co zrobiłabyś na jej miejscu albo jaki jest twój pomysł na wyjście z impasu. Ale pewności co do jej potrzeby mieć nie możesz. Jeśli nie wiesz do końca, co mogłoby pomóc, czego oczekuje ktoś, kto jest w dołku, nie domyślaj się - zapytaj. „Czy jest coś, co mogę teraz dla ciebie zrobić”, „Czego ci konkretnie potrzeba?”, „Potrzebujesz rozmowy, tego, bym cię wysłuchała, czy raczej rady?”. Jeśli czujesz się na siłach, chcesz i masz czas, gotowość, energię, możesz pomóc tej osobie przyjrzeć się zasobom, jakimi dysponuje i spróbować określić zakres pomocy, jakiej jej potrzeba. Dzięki temu ona zyska nową perspektywę, drugą parę oczu w ocenie jej sytuacji, a ty zyskasz konkret – np. umowę, że pomożesz jej przeglądać oferty pracy albo zdobędziesz numer do świetnego prawnika, który pomoże jej przejść przez sprawę rozwodową.

Na tym etapie bardzo ważne jest pilnowanie własnych granic. Pamiętaj, że jeśli do czegoś się zobowiążesz, coś obiecasz, ważne jest, byś dotrzymała słowa. Czujnie oceń swoje możliwości. Na fali współczucia bardzo często deklarujemy chęć pomocy pod wpływem silnych emocji, a potem konstatujemy, że to, do czego się zobowiązaliśmy, to zbyt wiele, że nie damy rady albo damy, ale własnym kosztem. Nie obiecuj tego, czego nie dowieziesz – to bardzo ważne. Dlatego też tak ważne jest, by umawiać się na konkretny zakres pomocy. Chodzi o to, by uniknąć sytuacji, w której osoba wspierana będzie czuła, że może liczyć na ciebie w każdym aspekcie problemu – bez twojej wyraźnej zgody. Możesz powiedzieć: „skontaktuję cię z prawnikiem, ale na samą rozmowę musisz pojechać sama. Nie mam możliwości pomóc na tym etapie”.

Czytaj także: Empatia to nie współczucie. Zamiast pomagać, często szkodzi

Używaj przycisku „sprawdzam”

Często jest tak, że w trudnych momentach ludzie odmawiają przyjęcia pomocy z różnych powodów – ze wstydu, dlatego że nie chcą nikogo sobą obarczać, ale też dlatego, że mają ogromny mętlik w głowie i nie bardzo w trudnych emocjach wiedzą, czego im potrzeba. Chcesz pomóc? Przypominaj się ze swoją ofertą. Już pomagasz? Monitoruj efekty, sprawdzaj postępy, czujnie przyglądaj się temu, jak zmienia się sytuacja osoby, którą dotknął kryzys. Być może pomoc, której nie potrzebowała wczoraj, dziś już jest na wagę złota. Taka czujność jest też zapewnieniem, że naprawdę obchodzi cię to, co się z nią dzieje, że oferta pomocy to nie były słowa rzucone na wiatr, a to nie do przecenienia.

Daj sobie prawo do odmowy

Pamiętaj, że niezależnie od skali cudzego problemu, masz prawo chronić siebie i odmówić pomocy, jeśli tak właśnie czujesz. Umiejętność mierzenia własnych zasobów i asertywność to nie odwracanie się plecami do kogoś, kto cię potrzebuje. Wyznaczanie limitów w tej kwestii to przejaw zdrowego egoizmu. Jeśli nie będziesz dbać o siebie, bardzo szybko wypalisz się w pomaganiu, a na tym nie zyska nikt.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze