„Im większym stajesz się koneserem wdzięczności, tym mniej padasz ofiarą niechęci, depresji i rozpaczy. Wdzięczność niczym eliksir stopniowo rozpuści skorupę twojego »ja« – zachłanność i potrzebę władzy – przemieniając cię w istotę szczodrą. Dzięki wdzięczności dokonuje się zaiste alchemiczna reakcja duchowa, pod wpływem której stajemy się wspaniałomyślni, wielkoduszni” (Sam Keen).
Artykuł archiwalny
Kiedy rano piłam kawę i jadłam pyszny kawałek placka drożdżowego, poczułam się szczęśliwa. Tak bardzo smakowało mi śniadanie. W jednej chwili uświadomiłam sobie, że zawdzięczam to mojej mamie, która poprzedniego dnia wcisnęła mi zawinięte w papier ciasto. Wtedy przyjęłam jako coś naturalnego to, że dzieli się ze mną wypiekiem, ale tego poranka chwyciłam za telefon i wybrałam do niej numer. Ze wzruszeniem dziękowałam jej za tak wspaniały dzień, który zaczęłam od porcji wybornego świeżego domowego ciasta.
Robert Emmons, profesor psychologii na University of California, a także autor książek, m.in. „Psychology of Gratitude” (Psychologia wdzięczności) i „Thanks! How The New Science of Gratitude Can Make You Happier” (Dzięki! Jak nowa nauka o wdzięczności może uczynić cię szczęśliwym), dowodzi, że umiejętność dziękowania redukuje stres i podnosi poziom szczęścia. Według niego wdzięczność to cnota i uczucie, pełna świadomość bycia odbiorcami dobra. To niestety często zapominany czynnik szczęścia. Emmons badał wdzięczność przez 10 lat, traktował ją nie tylko jako przedmiot akademickich rozważań, ale przede wszystkim jako praktyczne zagadnienie pozwalające poprawić jakość codziennego życia. Twierdzi, że szczęście zależy od jakości naszych relacji z ludźmi, z bliskimi, a wdzięczność jest narzędziem umacniającym związki. Wdzięczne osoby są mniej skupione na sobie, a bardziej na stosunkach z innymi. Wierzą, że ich sukces mniej zależy od wartości materialnych, a bardziej od jakości ich relacji. Wdzięczność możemy pojmować jako wkład w życie innych i innych w nasze, to spajające nas ogniwo. Według Emmonsa jest ona wręcz budulcem ludzkiego społeczeństwa. Umiejętność wyrażania uznania jest też podstawą dobrych związków partnerskich. Chroni nasze relacje, pozwala nam czuć się docenionymi i podziwianymi. Ale nie wystarczy odruchowo rzucane „dziękuję”. Im bardziej będziemy konkretni i szczegółowi w naszych podziękowaniach, tym więcej sami będziemy z nich czerpać. Warto więc uczyć się języka wdzięczności.
Uczestniczyłam w ćwiczeniu wprowadzającym do tej praktyki podczas warsztatu „Porozumienie bez przemocy” (Nonviolent Communication – NVC). Pierwszym zadaniem było napisanie na kartce podziękowania do jednej z osób znajdujących się w grupie, potem do kogoś bliskiego, a na końcu, co było najtrudniejszym etapem, przez pół godziny mówienie drugiej osobie, za co jestem sama sobie wdzięczna. To było niezwykłe doświadczenie, które zupełnie przestawia sposób myślenia. Okazuje się, że można sobie za wiele dziękować...
Emmons proponuje inną metodę (również praktykowaną w NVC) – pisanie dziennika wdzięczności przynajmniej przez trzy tygodnie. Zaleca, by codziennie znaleźć chwilę na refleksję, na przypomnienie sobie wszystkiego dobrego, co przydarzyło się danego dnia, momenty wdzięczności za zwyczajne wydarzenia, drobiazgi, np. za odwagę własnej wypowiedzi, piękną pogodę, deszcz, słońce, za czyjąś punktualność, uśmiech, zrobienie zakupów, sprzątniecie domu. I to wszystko najlepiej zapisać w formie listu do danej osoby albo do samego siebie. Sama świadomość, jak wiele miłych rzeczy miało miejsce w ciągu ostatnich 12 godzin, powoduje, że zaczynamy się do siebie uśmiechać, czuć ulgę i używać innego języka.
Zamiast skupiać się na niezadowoleniu, narzekaniu, rozczarowaniu, niedosycie w tej czy innej sprawie, stopniowo koncentrujemy się na pozytywnych aspektach i coraz częściej używamy sformułowań typu: udało mi się, jestem szczęściarzem, powodzi mi się itp. Nasze zachowanie zmienia się też, gdy postrzegamy siebie jako odbiorców wielu dobrych doświadczeń. Wówczas motywuje to nas do bycia hojnymi i empatycznymi. Np. zamiast wytykać mężowi, że znowu zapomniał kupić owoców, dostrzegamy, że zamówił bilety do kina albo wrócił tego dnia wcześniej do domu; zamiast wytykać dziecku jego potknięcia, brak perfekcji, zauważamy to, co mu się udało, np. nie krytykujemy, że przepłynęło basen w dłuższym czasie niż jego kolega, ale wyrażamy radość, że przepłynęło całą długość bez zatrzymania.
Badania Emmonsa są precyzyjne i wskazują na to, że „dziękczynne myślenie” podnosi poziom poczucia bycia szczęśliwym o ponad 25 procent. Dzieje się to na różnych poziomach: np. dziękuję po przebudzeniu, że przede mną kolejny dzień, dziękuję sobie, za to, że codziennie biegam po parku, że starcza mi na to siły, co pozwala czuć się zdrową i pełną energii, dziękuję losowi i Bogu, że się urodziłam po wojnie, że mieszkam w Polsce, że skończyłam takie, a nie inne studia, że zwiedziłam pół świata, że idąc do sklepu, mam duży wybór produktów, że żyję w społeczeństwie, gdzie kobiety mają prawo głosu, pracy i niezależności. Przychodzi moment, że również potrafię docenić smutne i trudne doświadczenia, np. że w moim odczuciu rodzice zawsze więcej uwagi poświęcali młodszej siostrze, ale dzięki temu nauczyłam się tak potrzebnej mi dziś samodzielności i zaradności, że pierwszy mąż traktował mnie z wielką surowością i nie potrafiłam w nim wzbudzić uznania, dzięki czemu zrozumiałam, czego tak naprawdę potrzebuję od partnera, jakie popełniałam błędy, a dziś umiem więcej dać bliskiej osobie i docenić jej oddanie. Gdy pewnego dnia uzna się bolesne przeżycia za cenne, nie oznacza to, że należy biec do tego, który skrzywdził, i mu za to dziękować. Wtedy doskonale sprawdzi się formuła listu, który zostanie szczerze napisany, choć nigdy nie zostanie wysłany.
Szlifowanie i udoskonalanie języka wdzięczności to proces. Nie należy oczekiwać, że gdy tylko zaczniemy wyrażać głośno wyrazy uznania i pochwały, od razu poczujemy się doskonale. Jak uczy Marshall Rosenberg, twórca szkoły Porozumienia bez Przemocy, samo prawienie komuś komplementów, często tak naprawdę odcina nas od tej osoby albo danego doświadczenia. W sposób niezamierzony pochwały mogą nie tylko budować bariery, ale też stawiać nas w roli sędziego. A przecież nie chodzi nam o wyrażenie osądu, ale o uczczenie tego, że ktoś wzbogacił nasze życie, pozwolił zaspokoić większą lub mniejszą potrzebę. Wówczas, gdy wyrażamy wdzięczność, mówiąc: „Dziękuję, że wyciągnęłaś mnie na ten spacer, czuję, że stres zszedł ze mnie i ogarnia mnie błogość i spokój, a twoja obecność przywróciła mi wiarę w przyjaźń”, w sposób jednoznaczny komunikujemy drugiej osobie, co dla nas zrobiła, a taka pochwała głębiej dociera do obu stron: dającej i biorącej, co w konsekwencji umacnia tę relację.
Profesor Emmons przestrzega przed przeszkodami w okazywaniu wdzięczności. Jako jedną z nich wymienia zakorzenione w nas poczucie, że zasługujemy na coś bądź mamy prawo do czegoś, np. by wymagać od męża wierności, od dziecka pilności w szkole, od przyjaciółki dyspozycyjności, od rodziców oddania. To pułapka, która utrudnia uświadomienie sobie, jak bardzo zależymy od dobrej woli innych. W czasach, kiedy współczesna psychologia podkreśla znaczenie niezależnej jednostki, kiedy konsumpcja robi z nas wyrafinowanych egoistów, łatwo możemy zapomnieć, że prawdziwa wdzięczność jest możliwa wtedy, gdy uznamy naszą zależność od innych ludzi i od relacji z nimi.
Na podstawie wieloletnich badań nad wdzięcznością profesor Robert Emmons dowiódł, że osoby po 10 tygodniach pisania dziennika wdzięczności nie tylko czuły się szczęśliwsze, ale również zdrowsze. Odnotowano, że lepiej i dłużej spały w nocy, odczuwały mniej bólów w ciele, a także chętniej decydowały się na uprawianie sportów. Stawały się większymi optymistami, a także były bardziej otwarte na pomaganie innym.