Partnerzy znacznie częściej zaczynają romansować z innymi nie wtedy, kiedy się od siebie oddalają, ale kiedy są zbyt blisko – twierdzi szwedzka seksuolog dr Dagmar O’Connor.
Nawiązując do tytułu pani najsłynniejszej książki: naprawdę można kochać się z tą samą osobą do końca życia i wciąż to lubić?
Jak najbardziej. Choć trzeba przyznać, że obecnie żyjemy o wiele dłużej niż nasi przodkowie – oni dożywali ledwie 30 lat, wcześnie zakładali rodziny, mieli dzieci i wcześnie umierali. Dziś zdarza się, że wiążemy się z kimś, mając powiedzmy dwadzieścia kilka lat, i stajemy przed perspektywą co najmniej kilkudziesięciu lat wspólnego życia. To prawdziwe wyzwanie dla związku. Bo jak tu fascynować się sobą i seksem przez tak długi czas? Z mojego doświadczenia, a zajmuję się terapią par od 40 lat, wynika, że małżonkowie znacznie częściej zaczynają romansować z innymi nie wtedy, kiedy się od siebie oddalają, ale kiedy są zbyt blisko.
O, to ciekawe!
Jest oczywiście różnica między jednym romansem w życiu a notorycznymi zdradami. Jeśli zawsze wikłasz się w trójkąty, to znaczy, że wiecznie jesteś niezadowolona z tego, co masz.
Najważniejszą rzeczą w związku jest przestrzeń. Jeżeli jedna osoba zbytnio zbliża się do drugiej, tamta odsuwa się od niej, i na odwrót. Są osoby, które nie potrafią inaczej wywalczyć dla siebie przestrzeni niż poprzez sprowokowanie konfliktu. Uczę ich tego, by komunikowali się ze sobą na temat swoich potrzeb, żeby mogli rozpoznawać, kiedy zaczynają się dusić w parze, i wtedy na przykład szli na samotny spacer, poczytali sobie książkę, pobyli choć przez chwilę „poza związkiem”.
Ludzie, którzy nie są w kontakcie ze swoim Wewnętrznym Dzieckiem, czyli nie zdają sobie sprawy ze swoich uczuć, mówią zwykle: „Kłótnia wybuchła nagle, po prostu się zdarzyła”. Mówię im wtedy: „Nie, to nieprawda, to się nie dzieje ot, tak. Co się wydarzyło przed kłótnią?”. I wtedy słyszę: „To był taki piękny dzień, byliśmy sobie tacy bliscy, trzymaliśmy się za ręce”. I już wiem, że byli ze sobą za blisko, więc żeby się od siebie odseparować, musieli doprowadzić do kłótni.
Znam jedną parę, która za każdym razem, gdy miała bardzo bliski, zmysłowy seks, rozkręcała kłótnię. W końcu umówili się, że kiedy zrobi się między nimi naprawdę błogo i intymnie, jedno z nich pójdzie na przechadzkę wokół bloku.
Inna kobieta kończyła każdy związek, gdy czuła, że wchodzi w zaawansowaną fazę. Wspólnie odbyłyśmy podróż do jej przeszłości. Okazało się, że kiedy była dorastającą dziewczynką, lubiła siadać ojcu na kolanach – nie było w tym nic zdrożnego – czysta miłość córki do ojca. Jednak wtrąciła się matka. Zaczęła krzyczeć na ojca: „Koniec z tym, ona już dojrzewa!”. I zepchnęła ją z kolan taty. Wytworzył się w niej taki schemat: kiedy będziesz z kimś za blisko, on cię odepchnie. Dlatego porzucała mężczyzn, żeby nie być porzuconą.
Czy każdy ma problem ze zbyt dużą bliskością w związku?
Tak, jeśli nie zna siebie dobrze. Intymność z drugą osobą można nawiązać dopiero wtedy, gdy nawiąże się ją ze sobą samym. Nie wiem, czy uda się to przetłumaczyć na polski, ale słowo „intimacy” (z ang. „intymność”) dla mnie znaczy tak naprawdę „into me see” (z ang. „zajrzeć w głąb siebie”). To prawdziwe znaczenie tego słowa.
W niektórych związkach mąż kupuje żonie podpaski, a ona chodzi po domu w maseczce upiększającej. Czy takie zachowania nie zabijają namiętności?
Wszystko zależy od tego, co kogo podnieca. Niektórych mężczyzn podnieca na przykład, kiedy kobieta paraduje w maseczce albo załatwia przy nich czynności fizjologiczne, inni przerażeni wykrzykną: „nie, nie, błagam o więcej prywatności”.
Granice intymności to indywidualna sprawa. Może ona wyrastała w rodzinie, gdzie drzwi były zawsze otwarte, a on musi mieć swoją strefę intymną, swoją prywatność nawet podczas porannego golenia. Trzeba się nawzajem poznać. Wiele osób nie robi tego przed ślubem. Nie pyta swojego partnera o jego upodobania. Bo najważniejsze, że jest porządnym człowiekiem. Ale co to w ogóle znaczy „porządny człowiek”? Może ona wcale nie chce „porządnego człowieka”, tylko „człowieka, który przejmie kontrolę”.
Inni po latach wspólnego życia nie czują się już jak mąż i żona, ale bardziej jak brat i siostra lub matka i ojciec. Pisze pani o tym także w swojej książce…
Myślę, że jeśli małżeństwo czuje się niczym brat i siostra, to musiało być to w ich związku już od początku. Badania pokazały, że wieloletni partnerzy nie widzą siebie nawzajem takimi, jacy są obecnie, ale mają przed oczami obraz drugiej osoby z czasów, kiedy się w niej zakochały. Ta pamięć tkwi w ich głowach. Seksualna atrakcyjność nie jest bowiem związana z wiekiem.
Pracowałam z parami, u których zanikła namiętność. Zaczynałam od informacji o tym, że sam fakt, że ona kiedyś była, oznacza, że może powrócić. Namiętność nie wygasa zupełnie, ale by płonęła, musi być stale podsycana. Zwykle uniemożliwiają to ukryte urazy, a pod złością i agresją bardzo często kryje się zranienie lub strach, a te z kolei w większym stopniu wiążą się z tym, co wydarzyło się w dzieciństwie, niż z tym, co stało się w związku. Jeśli człowiek je zrozumie, zaakceptuje i wybaczy, złość i agresja znikną i namiętność będzie mogła powrócić.
A co z parami, którym sen z oczu spędza strach przed niewiernością partnera?
Mówiłyśmy wiele o potrzebie przestrzeni. Niektóre osoby realizują ją poprzez odsuwanie od siebie partnera na zasadzie: „on mnie już nie kocha, na pewno mnie zdradzi”. Trafiła do mnie kiedyś kobieta, która była przekonana, że mąż jej nie kocha. Tak naprawdę to on wręcz zaciągnął ją na terapię. Kochał ją bowiem ponad życie. I robił wszystko, żeby jej to okazać. A ona go wiecznie odsuwała.
Większość par, które do mnie przychodzą, ma taki problem: on obawia się, że jej nie zaspokoi, ona, że on ją zawiedzie. Co zrobić z takim połączeniem? On musi przyjrzeć się jej problemowi, ona – jego. Jeden trop jest taki: on lub ona w ten sposób budują dystans, drugi: on lub ona nie jest tą właściwą osobą. Ale skoro żyjesz z kimś przez 20 lat, naprawdę sądzisz, że to nie jest dla ciebie właściwa osoba? A może problem tkwi w tobie? Czy to samo myślisz o swoich dzieciach: „to nie jest odpowiednie dziecko dla mnie”? Po prostu je akceptujesz takim, jakie jest.
Wiele par przychodzi do mnie, bo staje przed decyzją: rozwieść się czy nie? Mówię im wtedy: „Tak naprawdę nie interesuje mnie, czy się rozwiedziecie, czy nie. Chcę tylko, żebyście zrozumieli, dlaczego kiedyś wybraliście tego mężczyznę i tę kobietę. A potem możecie podjąć dowolną decyzję”. Zaznaczam, że mam dość wysoki wskaźnik osób, które jednak pozostają razem.
W książce radzi pani, by małżeństwa, które ze sobą prawie nie sypiają, zaczęły od sesji wzajemnego dotykania. Sam dotyk i długo, długo nic więcej.
Tak…, jak się potem okazuje, wiele z nich podczas takich sesji płacze, bo dawno ich nikt tak nie dotykał, trudno też im skupić się na własnych odczuciach, boją się, że w ten sposób okazują się egoistami. A przecież żeby czerpać satysfakcję z seksu, trzeba być egoistą! Jeśli nie wiesz, co sprawia ci przyjemność, jak możesz dać ją drugiej osobie?!
Podobno bardziej obawiamy się bycia dotykanym niż dotykania innych?
To, co najczęściej obserwuję, to jednak strach przed dotykaniem samych siebie. A dotyk potrafi być bardzo relaksujący, dawać spokój, poczucie bezpieczeństwa, pocieszenie. Nie musisz czekać, aż ktoś ciebie dotknie, możesz objąć sama siebie. Jeśli nie znasz mocy swojego dotyku, co wniesiesz do związku?
Dagmar O’Connor, szwedzka seksuolog z tytułem doktora, członkini Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego. Szkoliła się u Mastersa i Johnson, pionierów badań nad naturą ludzkiej reakcji seksualnej. Zajmuje się psychoterapią indywidualną i terapią małżeństw. Jej książka „Jak się kochać z tą samą osobą do końca życia i wciąż to lubić” ukazała się po raz pierwszy w 1985 roku i stała się światowym bestsellerem.