Tantra dla kobiet to jedna z nielicznych ścieżek rozwoju skupiona na przeżywaniu i doświadczaniu, a nie analizowaniu i ocenianiu. Od złości po rozkosz, pozwala smakować życie we wszystkich jego odcieniach. Otwiera na pieszczotę i przyjemność. Pogłębia twój intymny kontakt z samą sobą – zwłaszcza jeśli praktykujesz ją wśród innych kobiet. Co warsztaty tantryczne wniosą w twoje życie i co cię na nich czeka? Opowiada Sonia Alicja Bednarek, nauczycielka tantry.
Tantra do tej pory kojarzyła mi się z praktyką dla par. Tymczasem ty organizujesz warsztaty tantryczne tylko dla kobiet. Jestem bardzo ciekawa, co się na nich dzieje, ale najpierw zapytam po prostu: co współczesna tantra daje kobiecie?
Najprościej mówiąc: zaprasza ją do swego rodzaju „świętego striptizu” przed samą sobą, do zdejmowania tego, co nie jest już prawdziwą nią (a może nawet nigdy nie było) i w ten sposób odsłaniania jej unikatowej esencji i piękna. Zaprasza też do spojrzenia na swoją kobiecość z przewodnią myślą „Kochana, możesz być każda”. Z tantrycznej perspektywy moc to kobiecość. Odbiega to od kolektywnej narracji o kobiecości jako esencjonalnie receptywnej, a nawet pasywnej, prawda? I ta moc ma wiele odsłon! I każda z nas nosi je w sobie, po prostu sama wybierasz, za którymi podążysz. A to z kolei daje nam bezpośrednie połączenie z wewnętrzną siłą, która transformuje naszą świadomość.
Na swoich warsztatach pracujesz z tantrycznymi boginiami – czy dobrze rozumiem, że to archetypy tych różnych jakości kobiecości?
Tak, choć bogini to nie tylko archetyp. Mało kto w Polsce praktykuje tantrę przez pryzmat tantrycznych bogiń. Gdy zaczynałam je studiować, ku mojej radości odkryłam, że nie są one, jak w mitologii greckiej, oddzielne, tylko wzajemnie się w siebie przemieniają i się dopełniają. I tak na przykład bogini miłosnej unii przechodzi w boginię radykalnego gniewu i transformacji – gdy inne środki zawiodły. W tantrze żeńska energia nazywa się Shakti. Ta czysta kobieca, kreatywna, erotyczna, dającą życie energia jest jak diament z nieskończoną ilością połyskujących fasetek. Każda fasetka to inna bogini, inna mądrość, inna moc, inna twarz Shakti, inna odsłona np. kobiety.
Czy jesteśmy w stanie wymienić te fasetki, te boginie, te moce?
Część na pewno, bo mamy takie boginie jak Kali, Lakshmi, Durga, Parvati, Lalita Devi, Saraswati, by wymienić kilka. Ale w przypadku kobiecości i jej odsłon to trochę tak, jakbyśmy chciały ocean zamknąć w basenie. Oczywiście i ja na początku odczuwałam wielką potrzebę, by zdefiniować moją kobiecość, umieć powiedzieć, jaka ona jest. W pewnym momencie zaczęłam jednak odczuwać bunt. Przecież jest mnie więcej! Jakiś głos we mnie mówił, że to jest niedefiniowalne. Oczywiście pewne jakości dominują we mnie, ale wielką wolność dało mi uzmysłowienie sobie, właśnie dzięki tantrycznym boginiom, że to nie oznacza braku dostępu do innych, nawet skrajnie różnych cech i że są chwile, w których właśnie „mogę być każda”.
Co ci to dało?
Dostrzegłam, że moja chęć, by zdefiniować swoją kobiecość, wynikała z patriarchalnych wzorców. Mam wrażenie, że na etapie, w którym jesteśmy, nie chodzi o definiowanie kobiecości. Jedyna kultura, jaką od tysięcy lat znamy, jest oparta na patriarchacie, więc różne tego rodzaju mentalne próby są nim często, nawet niepostrzeżenie i w niezamierzony sposób, przesiąknięte. A tantra jest jedną z nielicznych ścieżek, która oferuje współczesnym kobietom odkrywanie, czym tak naprawdę jest organiczna kobiecość, ta sprzed patriarchatu. Robi to przede wszystkim poprzez odczuwanie i ciało, a potem, nazywanie i, jeśli to możliwe, definiowanie. To m.in. oznacza coraz bardziej świadome obejmowanie wszystkich, zarówno pięknych, jak i trudnych, wersji siebie. Dzięki temu przestajemy kadrować siebie, amputować te części naszych osobowości, które są niewygodne dla nas czy otoczenia. Zamiast tego zaczynamy odkrywać mądrość, jaka do tej pory była pod nimi ukryta, a więc nie mogła być nazwana.
Ja często słyszę, że jestem „za bardzo”.
Tantra uczy, by nie bać się być „za bardzo”, ale by być taką świadomie – to ważne słowo. Wtedy możemy być z tą jakością siebie w sposób coraz mniej represyjny, za to coraz bardziej wspierający to, co jest dla nas cenne, co w sobie kochamy. Czy to nie jest niesamowite, gdy kobieta tak za sobą staje? Przy czym, jeśli już pojawia się ta obawa, że jesteśmy „za bardzo”, w naszej praktyce nie zaczynamy od analizy z czego ona wynika.To byłaby męska perspektywa, w której zresztą mieści się podejście psychoterapeutyczne. Nawet w kręgu kobiet, jeśli zaczęłybyśmy od analizowania uczuć, ich genezy itp., to byłoby to spotkanie w perspektywie męskiej. Również potrzebnej, ale nie wtedy, gdy szukamy kobiecych sposobów na siebie.
A czym byłoby spotkanie w kobiecej energii?
Praktyka, która byłaby odpowiedzią nie na pytanie „dlaczego to czuję?”, tylko „jak mogę świadomie poczuć to bardziej?” W praktyce tantrycznej jogini, jeśli czujesz smutek, zamiast go odpychać, uczysz się rozluźniać w nim by, jako energia, mógł przez ciebie przepłynąć. Być może wtedy pojawi się odpowiedź, skąd się ten smutek wziął. A być może nie. Bo to absolutnie nie ma znaczenia. Najważniejsze, że to, co do tej pory było tłumione, nareszcie może przepłynąć. Na tym polega bycie w kobiecej energii: bycie płynną, a więc swobodną, a więc coraz bardziej rozluźnioną. To często trudne, ale jakże piękne.
Widzisz, wszystkie emocje, stany niosą w sobie potencjał. One są jak paliwo w samochodzie. Każda emocja, niezależnie od tego czy chciana, czy niechciana, to Shakti, a Shakti to energia, a energia to moc, która, jeśli tak wybierzesz, odżywi cię.
Co się w takim razie dzieje na warsztatach? Czy odbywają się praktyki, które to umożliwiają?
Dokładnie tak. To praktyki, które zapraszają, byś była ze sobą naprawdę intymna. Jesteśmy wychowywane w kulturze, która wsadza nas w pewne ramy. Mamy różne metody na to, by kadrować siebie, by z oceanu robić basen. Na warsztatach tantrycznych uczymy się być z różnymi odsłonami siebie, nawet, a zwłaszcza, tymi niekoniecznie akceptowanymi. To wielka kobieca mądrość.
Czy na twoich warsztatach są elementy nagości?
Fizyczna nagość zdarza się podczas masaży czy konkretnych rytuałów, ale nie na każdym warsztacie. Na pewno też nie jest ich najważniejszym elementem. Czasem, dzięki nagości, można głębiej wejść w daną praktykę, choć tu każda z nas określa swoje granice. Możesz zatańczyć w ubraniu, a możesz zatańczyć nago. Ty decydujesz o tym, czy i ile się odsłonisz, niezależnie od innych kobiet. Gdy rozmawiałam o tym z moją asystentką, ona powiedziała: „Wiesz co, ja mam takie wrażenie, że w niektórych praktykach mogę być okutana od stóp do głów, a czuję się taka naga”.
Dlaczego w takim razie warto się rozebrać?
Wiesz, kobieca praktyka nie jest o tym, jak w pięciu krokach mogę naprawić i zmienić siebie. Jest bardziej o zdejmowaniu tego, co mnie przykrywa, bym mogła odzyskać swoją prawdziwość. To jest ten święty striptiz przed samą sobą. Nieraz stanięcie nago w danej praktyce pozwala na zrzucenie kolejnej maski. W końcu nawet w bieliźnie stajesz się jakaś, w zależności od tego, czy to seksowne koronki czy miękka bawełna. A gdy usiądziesz naga, twoja podświadomość dostaje sygnał, że może już dość ukrywania samej siebie, nawet jeśli to będzie tylko na tę chwilę.
Jakie praktyki odbywają się na warsztatach?
Tańczymy, praktykujemy z oddechem, wibracją dźwięku, mamy medytacje statyczne, angażujące zmysły czy w ruchu, wizualizujemy, poddajemy się masażom i same masujemy w tzw. jodze dotyku, pracujemy z energią emocji, mamy wewnętrzne zapytania i wglądy. Są też ceremonie, rytuały. Powiesz, że takie rzeczy dzieją się na wielu innych warsztatach – i to prawda. Czym więc wyróżnia się praktyka tantryczna? Radykalnie, nawet jeśli jednocześnie niewyobrażalnie miękko, wrzuca cię w intymność z samą sobą. To się dzieje już gdy zaczynamy warsztaty. Na przykład wtedy, gdy uczestniczki siadają naprzeciwko siebie i patrząc w oczy drugiej, jeszcze obcej kobiecie, tak jakby to patrzyło ich serce, mówią „Jestem tu po to, żeby…”. Często pojawia się wtedy silne wzruszenie, a nawet łzy. I gdy pobędą tak przez parę chwil, przestają mówić „z głowy”. Pojawia się miękkość – a to jest portal do głębszej kobiecości. I wtedy odzywa się jakiś głębszy głos, połączony z ich prawdziwą intencją.
Co dzięki temu staje się możliwe?
Przestajesz ze sobą walczyć. Mamy w sobie stany, emocje, których chcemy więcej i te, których wolałybyśmy mieć mniej. Tantra uczy, by otwierać się na wszystkie. Bo jeżeli przylgniesz do tych, których chcesz więcej i będziesz unikała tych, których chcesz mniej, to dalej będziesz uwięziona, będziesz kadrowała i umniejszała siebie. Nasza wolność i moc leży w swobodnym ruchu od jednych do drugich. Nawet niewygodne emocje, jak smutek czy złość, podobnie jak rozkosz, mogą dać ci swoją mądrość i przyjemność – pod warunkiem, że będziesz ich ciekawa, a nie z nimi walczyła. Tantryczna Lalita Devi, bogini erotycznie przebudzonej kobiecości, potrafi przemienić się w Kali, boginię m.in. radykalnego gniewu, która potrafi zrobić niezłe zamieszanie.
Mam wrażenie, że w naszym kraju przyjemność i złość nie są wartościami, które są akceptowane w kobiecie.
Kompletnie. Do tego patriarchat je rozdziela, ale tantra łączy. Często przywołuję akurat te dwie jakości, bo są wyraziste. Energia gniewu, w pewnej intensywności „smakuje” podobnie do energii rozkoszy, także w jej pewnej intensywności. To dlatego, że obie są energiami przełomu, otwarcia się na coś więcej. I jeśli obawiasz się tej pierwszej, nie umiesz z nią świadomie być, to obawiasz się także tej drugiej. Dlatego jeśli boisz się swojej żarliwości, dzikości, nieokiełznania, nie będziesz doświadczała przyjemności w takim potencjale, w jakim jest to możliwe. Dodam, że ten potencjał jest nieograniczony. Kocham głębię do jakiej zaprasza praktyka tantryczna. Ona wyciąga nas z tego, co automatyczne, powierzchowne. Z pewnością jest dla osób, które chcą odkrywać naturę rzeczy, które są w tym żarłoczne, zmysłowe, które chcą z doświadczeń w swoim życiu czynić sztukę.
A co daje fakt, że praktykujemy wśród innych kobiet, a nie np. z partnerem?
Wiele uczestniczek pisze do mnie przed warsztatami, że nareszcie chciałyby czuć się bezpiecznie wśród innych kobiet. Ten brak poczucia bezpieczeństwa to również pokłosie patriarchatu, który podsyca kobiecą rywalizację, niesprzyjanie sobie. To w końcu jedna z podstaw jego istnienia. Na warsztatach uczymy się być inaczej. Badamy, jak możemy być ze sobą w bardziej przyjazny, otwarty sposób, jak możemy być ze sobą rozluźnione, autentyczne, jak możemy przyjmować wsparcie, wspólnie uzdrawiać, świadomie wyrażać, szanować swoją różnorodność, na nowo ufać.
Mamy też szansę przejrzeć się w drugiej kobiecie, zainspirować nią i dzięki temu sięgnąć głębiej, dostrzec blokady w swoim wnętrzu, swoje tęsknoty albo pragnienia. Jeśli coś nas w drugiej kobiecie denerwuje, porusza, zachwyca, prawdopodobnie w jakiś sposób dotyczy nas samych.
Natomiast praktykując z partnerem, bardziej wychodzimy na zewnątrz, ponieważ zajmujemy się nie tylko sobą, ale także relacją z ukochaną, ale jednak zewnętrzną osobą. Z drugą kobietą łatwiej jest poczuć siebie, skupić się rzeczywiście na sobie – być może jak nigdy wcześniej. I odkryć, że tak naprawdę to nie od innego człowieka zależy, że poczuję się piękna. To nie on daje mi rozkosz, ale moja głęboka zgoda na rozluźnione odczuwanie piękna cała sobą czy na nowy wymiar przyjemności. Oczywiście nasz partner, partnerka może to wspierać i ten wyraz miłości jest bardzo potrzebny, ale nasze finalne „tak” zawsze zależy od nas. Inaczej mówiąc, chodzi o magiczne słowo „pozwalam”...
Wspaniałym aspektem pracy w kobiecym kręgu jest też to, że dojrzałą kobiecość wzajemnie inicjują inne kobiety, a nie mężczyzna, nie książę na białym koniu czy ten, który pocałunkiem przebudza śpiącą królewnę. To bardzo leczące, gdy kobiety zaczynają doceniać siebie nawzajem, dostrzegać i celebrować swoje piękno. Budują bezpieczną przestrzeń, w której każda może się odsłonić. Rozpuszczają zazdrość. W końcu tantra mówi, że jest jedna kobieta na planecie Ziemia, a każda z nas jest kolejną z jej nieskończonych odsłon.
Czy po skończonych warsztatach dostajemy jakieś praktyki do stosowania w domu?
Jestem świeżo po warsztatach stacjonarnych. Wiele kobiet powiedziało, że będzie zaczynało swój dzień od praktyki, którą wykonywałyśmy tam, bo budzi w nich poczucie miękkości i klarowności, zaufania i bycia prowadzoną jak nigdy wcześniej. Zdarza się też, że dostajemy od innych kobiet specjalnie dedykowaną praktykę, która wesprze odżywienie tej jakości, o jaką chcemy zadbać w życiu.
Po opisane czy nagrane praktyki zapraszam do programów online, gdzie jest ich mnóstwo. Sa takie, które wymagają kwadransa, pół godziny, godziny. Ale także takie, które łatwo wpleciesz w swoją codzienność, na przykład w formie tzw. mikro-praktyk, na które poświęcisz kilkanaście sekund, za to wiele razy dziennie. Możesz chociażby miłośnie dotykać jakiejś powierzchni czy swojej twarzy, budząc swoją sensoryczność, ale też wrażliwość na niuanse, delikatność, subtelność, miękkość, rozluźnienie, dobroć dla siebie i wiele więcej, i to tylko poprzez sam zmysł dotyku.
Możesz również uczynić praktykę z prozaicznych czynności – np. zmywając, wyobrażasz sobie, że zmywasz kolejne z niezliczonych form bogini. Na warsztatach Lakshmi, która jest boginią obfitości i kocha piękno, jedna z kobiet powiedziała: „Gdzie mi tam do Lakshmi, jak ja cały czas sprzątam!”. Powiedziałam jej na to: „W rzeczywistości Lakshmi wszystko jest niezwykłe!”. To ode mnie zależy, czy będę sprzątać w cierpieniu, czy zrobię z tego splendor, bawiąc się wodą, dotykając różnych powierzchni, otwierając się na to, że piana, w której zanurzam dłonie, mnie pieści. Jeżeli o cokolwiek chodzi w tantrze, to o kochanie się ze światem.
Czy dzięki praktykom tantrycznym można osiągać orgazm w dowolnym momencie, np. pod wpływem pięknego widoku?
Tak, tylko nie chodzi o orgazm w powszechnym tego słowa znaczeniu. I nie o osiąganie, a bardziej o uleganie. Dlatego mówi się, że praktyka tantryczna jest kobieca. Potrzebujesz ulec jakiejś energii, doznaniu, by je prawdziwie przyjąć, nasiąknąć nim. Męskość z kolei penetruje, przenika, osiąga, ale i tak ostatecznie, w pewnym momencie potrzebuje ulec, np. właśnie pięknemu widokowi. To kwestia świadomości, która wyrasta z większej wrażliwości w codziennym byciu, w dotykaniu, w smakowaniu, patrzeniu, słuchaniu każdą komórka swojego ciała. Naprawdę, tantra bardzo poszerza nasz sposób doświadczania, nasza percepcję rzeczywistości, nasza świadomość i jest o przebudzeniu, ale - nawet jeśli poprzez to, co trudne czy nieprzyjemne - to ostatecznie w atmosferze kochania się z życiem, ze światem. Lubię przywoływać tu anegdotę Daniela Odier, który jako młody adept tantry, miał poczucie, że jest zmysłowym, a nawet hedonistycznym mężczyzna, ale gdy patrzył na Lalita Devi, inicjującą go w Indiach tantryczną jogini (która przybrała imię tantrycznej bogini – przyp. red.), wiedział, że tak nie jest. Ona zdawała się być ze wszystkim w pieszczocie, z każdym poruszeniem listka, z każda zmianą, z każdym wdechem i wydechem. Kiedyś powiedziała do niego: „daj mi jeden dobry powód, żeby nie kochać się 24 godziny na dobę.” No właśnie, czy jest taki powód?
Sonia Alicja Bednarek, jest tantryczną yogini i ambasadorką kobiecej świadomości. Założycielka Namiętnej Obecności (www.namietnaobecnosc.pl). Zgłębia tantryczne antyczne mity i zawarte w nich dla nas wskazówki. Od 2010 roku prowadzi warsztaty głównie dla kobiet inspirowane tantryczną ścieżką Shakti. Jest też autorką Shakti Online – programów i praktyk dla kobiet.