1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. W siatach dźwigamy nie tylko ciężary, ale także nasze zasoby. Warto je docenić. Rozmowa z Natalią de Barbaro z okazji Dnia Kobiet

W siatach dźwigamy nie tylko ciężary, ale także nasze zasoby. Warto je docenić. Rozmowa z Natalią de Barbaro z okazji Dnia Kobiet

Natalia de Barbaro (Fot. Weronika Ławniczak/Papaya Films, stylizacja: Katarzyna Łaszcz)
Natalia de Barbaro (Fot. Weronika Ławniczak/Papaya Films, stylizacja: Katarzyna Łaszcz)
Jak wiele na co dzień nosisz na swoich barkach, ale i w swoich dłoniach? Ile z tego ciężaru bierzesz na siebie świadomie? A może to wcale nie balast, tylko twój zasób? Pyta z okazji Dnia Kobiet psycholożka Natalia de Barbaro.

Od jakiegoś czasu prześladuje mnie temat, który roboczo opatrzę hasłem: „kobieta z siatami”. Uderza mnie, jak wiele kobiet, które mijam na ulicy, dźwiga wielkie torby z zakupami, pod którymi prawie się uginają. Żeby było jasne: ja sama też jestem tą kobietą. Ile razy wracałam ze sklepu objuczona reklamówkami, których rączki aż wrzynały mi się w dłonie! Jak jadę do znajomych czy rodziny, to moje walizki są tak wypchane prezentami, że czasem trudno mi je podnieść i włożyć do bagażnika lub na półkę w pociągu. Przy czym zawsze się zapieram, że sama to zrobię. Po co ja tyle dźwigam? Po co my wszystkie tyle dźwigamy? Czego te siaty mogą być symbolem?
Zgadzam się, to jest symbol, w dodatku bardzo pojemny, nomen omen. Dużo rzeczy się tam spotyka. Ale najpierw opowiem ci o torbie na kółkach, którą sprawiłam sobie przed świętami, takim klasycznym wózeczku z klapką. Przygotowywałam na tę Wigilię bigos i właśnie z tym wózkiem wybrałam się kupować produkty. Wiesz, jakie to było dla mnie odkrycie? Ta sama kapusta, te same grzyby i inne składniki, które byłyby ciężkie, gdybym je niosła w siatkach, okazały się nagle lekkie, a wymagało to ode mnie jedynie przełamania stereotypu dotyczącego tego, że trzeba być już w zaawansowanym wieku senioralnym, żeby z takim wózkiem paradować.

Rozpoznaję siebie też w tym nieproszeniu o pomoc, o którym mówisz. Zawsze jak wracam z dużych zakupów samochodem, to negocjuję ze sobą podczas drogi, czy zadzwonić do męża i syna, jeśli są w domu, by zeszli i pomogli mi je wypakować, czy jednak nie, bo przecież nie są takie ciężkie. Ostatecznie dojeżdżam na miejsce z różnym efektem: raz dzwonię, a raz nie.

Ja czasem idę sama ze sobą na taki kompromis, że wypakowuję tylko zakupy szybko psujące się, a z resztą jeżdżę dalej i sukcesywnie przynoszę je do domu.
Pomysłowe! Myślę, że to stałe dokładanie do tych siatek, ale też dokładanie samych siatek, aż nam się wszystkie wrzynają w palce, i nieproszenie o pomoc w ich dźwiganiu – jest obecne dosłownie i metaforycznie w życiu wielu kobiet.

Co więcej, większość rzeczy w naszych siatkach jest wcale nie dla nas, ale dla innych. My tymi siatami ogarniamy cały świat dookoła. Rozmawiałam o tym niedawno z Agnieszką Grochowską.
No właśnie, jak powiedziałaś o tych siatach po raz pierwszy, to zaraz pomyślałam o moich przyjaciółkach singielkach, które – wydaje mi się – dźwigają ich na co dzień jednak znacznie mniej.

Jedna uczestniczka moich warsztatów niedawno rozstała się z mężem, jej dzieci też wyprowadziły się z domu. Opowiadała całej grupie, jak niedługo potem stanęła na środku supermarketu i poczuła, że nie wie, co właściwie ma kupić. „Co mam do tej siatki włożyć, skoro jestem tylko ja?” Więc ważna jest nie tylko decyzja, czy chcę te siaty dźwigać, ale też, co chcę w nich dźwigać, a czego nie chcę. I jeśli już je niosę, a w każdym razie pakuję, to czy sobie to ułatwiam, czy raczej utrudniam.

Właśnie, bo my te siaty dźwigamy dosłownie i metaforycznie. W swoich książkach używasz określenia „harówa emocjonalna”…
Nie jestem autorką tego terminu, to jedynie trochę wyostrzone moje tłumaczenie pojęcia z gender studies – emotional labor. Po raz pierwszy ukuła je socjolożka Arlie Hochschild. Jest to niepłatna, niewidoczna praca, którą wykonujemy, żeby inni wokół byli zadowoleni.

Myślę, że wiele z nas czuje wciąż wewnętrzny i zewnętrzny przymus, by nie tylko dbać o dzieci, partnera czy dom, ale też o starszych w rodzinie, relacje sąsiedzkie czy dobrą atmosferę w pracy. Ja z jednej strony lubię to robić, a z drugiej czuję, że w jakiś sposób się tego ode mnie oczekuje. Czasem zastanawiam się tylko, czy jestem w stanie pomieścić w sobie emocjonalnie jeszcze jedną osobę, której dobrem i zadowoleniem mam się przejmować.
Myślę, że to jest też kwestia odmiennych wrażliwości. Widzę i znam osoby, których kontakt z innymi ludźmi wcale nie obciąża w takim stopniu, jak na przykład mnie, a może też i ciebie. Niedawno widziałam fragment programu rozrywkowego, w którym jedną z gościń była cudowna aktorka Julianne Moore. Opowiadała, jaką męką jest dla niej zamawiać jedzenie przez telefon, a ja dokładnie wiedziałam, o co jej chodzi. Natomiast inny gość, brytyjski komik Ricky Gervais, nie mógł się jej nadziwić: „Ale o co chodzi? Przecież to jest banalnie proste”. No więc dla jednych telefon do cioci, która wciąż narzeka, że dawno do niej nie dzwoniłyśmy, jest czymś łatwym i nieobciążającym, a w innych taka rozmowa zostaje na długo, bo na przykład ciocia mówi o swoich chorobach czy zmartwieniach. Oczywiście trzeba też zadać sobie pytanie, czy dzwonię do cioci, bo czuję się w obowiązku i będę miała poczucie winy, jak tego nie zrobię, czy dzwonię, bo naprawdę czuję potrzebę. Wtedy mogę wybrać świadomie, że robię coś, co mnie męczy lub obciąża, bo ważniejsze są dla mnie wartości, jakie za tym stoją.

Ale wiem też, że wiele kobiet automatycznie pakuje do tych metaforycznych siat kolejne rzeczy, czyli godzi się na kolejne zobowiązania, mimo że nie bardzo ma na nie miejsce i siły. To tak jakbyśmy poszły do supermarketu i wrzucały do wózka kolejne produkty z półek, nie myśląc o tym, czy tego potrzebujemy i ile za to potem zapłacimy przy kasie.

Dlatego zawsze podziwiałam osoby takie jak ty – prowadzące warsztaty, terapie czy po prostu wysłuchujące innych – że z jednej strony mieścicie w sobie tyle historii innych ludzi, a z drugiej, że nie pozwalacie, by one wami zawładnęły, przybiły was czy inaczej obciążyły. Mam kolegę, który jest szefem większego zespołu i zawsze jak ktoś go prosi o nagły urlop, od razu się zgadza, bo zbyt obciążające jest dla niego słuchanie, czemu ten ktoś go potrzebuje. Z jednej strony go rozumiem, a z drugiej uważam, że zespół też tworzą ludzkie historie.
I coś czuję, że ty byś pewnie ich jednak wysłuchała… Gdzieś pod spodem twojej materii jest zaszyty twój wybór, odruch, twoja preferencja lub nawyk, żeby to przyjmować. Zaczęłam od wyboru, ale czy to jest zawsze wybór? Na przykład przy wysokiej wrażliwości – nie do końca. Ja mam tak, że wystarczy, żebym przeczytała jakiś tytuł na portalu informacyjnym, i ta historia już we mnie pracuje. Nawet nie muszę klikać w artykuł. Ostatnio zadałam sobie pytanie, jaki procent mojej uczuciowości byłabym w stanie oddać, żeby tego tak nie przeżywać, wiedząc, że to jest miecz obosieczny, bo oddając kawałek tej wrażliwości, oddaję tym samym kawałek swojej receptywności czy umiejętności odczuwania. Moją pierwszą odpowiedzią było, że ten kawałek byłby spory. Ale potem zaczęłam trochę spuszczać z tonu: pięć procent, może trzy… Ostatecznie wyszło mi na to, że ta uczuciowość to jest mój talent.

Jakiś wybór jednak mamy. Harówa emocjonalna w swojej definicji zakłada, że robimy coś pod presją. Coś, czego nie chcemy robić, ale jednak to robimy: z kompulsji, z lęku, z tzw. starego programu. A przecież te same rzeczy możemy robić, bo tak wybieramy, chcemy, bo jest to w zgodzie z naszymi wartościami.

Wtedy te rzeczy w siatach zamiast ciężarem mogą stać się naszym zasobem. Nie wiem, czy znasz taki literacki artefakt jak torebka Hermiony. Należy do jednej z bohaterek książek o Harrym Potterze, ma niepozorne rozmiary, ale dzięki magii mieści w sobie wszystkie potrzebne w podróży rzeczy, łącznie z namiotem, łóżkami polowymi czy małą kuchenką gazową. Może dałoby się tak zrobić, by te nasze siaty przemieniły się właśnie w torebkę Hermiony – małą, nieobciążającą, ale nadal ogarniającą naszą rzeczywistość?
Ale w życiu czasem jest ciężko. Nie wierzę w magię, która by nagle to odmieniła. Jednak ten sam ciężar – tak jak tę moją kapustę do bigosu – można różnie nosić. I są osoby, które choćby nie wiem co niosły, wyglądają tak, jakby niosły bardzo wiele. Dobrym sposobem na całkiem lekką torebkę jest wiedzieć, czego naprawdę potrzebuję, a co jest bagażem, którego dźwigać nie muszę.

Skoro już mówiłam o bigosie, to dla mnie progiem, którego długo nie umiałam przekroczyć, było zamówienie czegoś na świąteczny stół z knajpy. Albo poproszenie gości, byśmy podzielili się potrawami. Wcześniej czułam, że wszystko muszę zrobić sama. Myślę, że wiele kobiet ma tak na co dzień. Nie dość, że na ramieniu niosą ciężką torebkę, to jeszcze w jednej ręce mają jedną siatkę, w drugiej drugą, a przy uchu przytrzymywany ramieniem telefon, przez który stale rozmawiają. I robią tak nawet te z nas, które za to, by ktoś im te siaty niósł, mogłyby na przykład zapłacić. Albo podzielić się nimi z drugą osobą. Czy też po prostu tylu ich nie nieść.

Ja lubię duże torby, bo wydaje mi się, że są poręczniejsze i pomieszczą rzeczy w różnych rozmiarach. Jednak im większą mam torbę, tym więcej do niej wkładam i coraz bardziej się w niej gubię. W mniejszej każda rzecz ma swoją przegródkę, jest tylko jeden problem: nie wszystko mogę do niej schować. Zmieści się tylko to, co niezbędne…
W tym momencie poczułam, że chcę stanąć przed tobą z transparentem „Pochwała rzeczy niepotrzebnych”. Na przykład taki pierwszy jesienny kasztan… No jednak powinien w tej torebce się znaleźć, to znaczy ja CHCĘ, by się w niej zmieścił. Tak samo jak ten ładny kamyk, który znalazłam po drodze, czy kawałek wstążeczki, której kolor mi się spodobał. Przecież może być nam potrzebne to, co na logikę potrzebne wcale nie jest, co – jakby ktoś powiedział – jest bezużyteczne.

Bezużyteczne do czasu! Do dziś pamiętam, jak bohaterka książki Joanny Chmielewskiej „Całe zdanie nieboszczyka” dzięki szydełku i robótce, które zawsze nosiła w torebce, wydostała się z piwnicy, w której zamknęli ją złoczyńcy.
A mnie z kolei zawsze przypomina się, że w „Legalnej blondynce” to właśnie mało prawnicza, często pogardzana wiedza na temat trwałej ondulacji pozwoliła bohaterce wygrać ważną sprawę w sądzie. My bardzo często nosimy w torebkach nasze ukryte talenty!

Podobno na Zachodzie Europy przyjmuje się powoli zwyczaj wpisywania urlopu macierzyńskiego oraz bycia mamą do CV – jako zasób, nie lukę w karierze zawodowej. Te z kobiet, które są mamami, zdobywają w ten sposób wiele kapitalnych kompetencji, które mogą przydać się w pracy, jeśli zdecydują się do niej wrócić.

Tak jest! Doceńmy się za to, co w sobie i ze sobą nosimy.
Z drugiej strony nie ma też nic złego w tym, że dzisiaj chcemy wyjść z domu dla odmiany z małą torebką lub nerką mieszczącą tylko komórkę i klucze. Albo w ogóle bez torebki. Bo taki mamy nastrój, fantazję, potrzebę. Możemy swoje torebki porzucać, zmieniać, przepakowywać. Czyli mamy spore pole manewru, jeśli chodzi o to, ile niesiemy, w jaki sposób to niesiemy i czy niesiemy to same.

Nie chcę tu stawiać jakiejś nieprzekraczalnej granicy między płciami, ale jako małą dziewczynkę zawsze zastanawiało mnie, jak to jest, że mężczyźni mogą wyjść z domu jedynie z portfelem w tylnej kieszeni spodni. Że to jest wszystko, czego potrzebują.
Tak rzeczywiście może być. Ale to może być też związane z tym, jak wygląda dzień danej osoby. Bo jeśli mam zanieść ciasto mamie, która leży w szpitalu, dowieźć strój na WF córce, która znowu go zapomniała, wziąć teczkę z wynikami badań do lekarki – to potrzebuję dużej torby. No i jednak takie elementy codzienności, jak odwiedzanie bliskich w szpitalach, opieka nad dziećmi czy starzejącymi się rodzicami, ogarnianie wizyt lekarskich, urodzin, imienin lub innych świąt są – poza gospodarstwami singielskimi – w około 70–80 proc. nadal na głowach i barkach kobiet. Jestem w nieustannym proteście przeciwko tym proporcjom i namawiam do tego, by to zmieniać. Bo jest to po prostu niesprawiedliwe. Oczywiście w wielu wypadkach może być to związane z mitologią pod tytułem „Wszystko na mojej głowie”, pod którą jest bardzo dużo lęku przed porzuceniem i odrzuceniem. Czyli: „Czy będą mnie kochać, jak przestanę to wszystko robić, jak stanę się bezużyteczna?”.

Wiesz, co sobie jeszcze pomyślałam? Że jeśli jesteśmy ciągle obładowane siatami, to nasze ręce są stale zajęte. Nie możemy nic innego nimi zrobić, niczego innego się złapać czy chwycić.
A ręce to jest nasza sprawczość! Czytam teraz biografię autorki „Ani z Zielonego Wzgórza”, czyli Lucy Maud Montgomery, i ze zdumieniem zauważam, jak niewiele czasu miała na to, by być pisarką, a jak wiele zajmowało jej bycie żoną pastora i matką dzieciom. Utkwiło mi też w pamięci, że kiedy chciała pojechać na rozmowę kwalifikacyjną w sprawie pracy nauczycielki – jeszcze przed zamążpójściem – to nie miał jej kto zawieźć, bo dziadek uważał, że powinna zająć się szukaniem męża, a nie pracy.

Skoro mówimy metaforycznie o dźwiganiu emocjonalnych ciężarów, powinnyśmy też chyba wspomnieć, że w tych siatkach nosimy również rzeczy z naszej przeszłości. Czy nawet jeśli były bardzo trudne, mogłyby stać się naszym zasobem?
Wszystkie zmagania mojego życia, nawet te, których dzisiaj bym sama nie wybrała, kumulują się w jakiś zasób, którego mogę użyć bardziej świadomie. Czyli dana kobieta mogła na przykład przez całe dzieciństwo usilnie starać się o miłość rodziców nie bardzo obecnych, a dziś umiejętność czytania drugiego człowieka, która była potrzebna tamtej dziewczynce, wykorzystuje w swojej pracy zawodowej. Nie po to, by jak wtedy pozostawać w zależności, ale by tworzyć lepsze relacje. Możemy twórczo przekształcać nawet te niezdrowe kawałki w nas samych. I to jest piękne.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze