„Dojrzałość to czas uwolnienia seksu od nieseksualnych potrzeb. Odrzucenia przekonania, że jest on sposobem na zdobycie i utrzymanie miłości” – mówi seksuolożka Alicja Długołęcka.
Łechtaczka staje się bardziej wrażliwa, gdyż w mniejszym stopniu osłania ją kapturek”. To jeden z fizjologicznych dowodów z Pani najnowszej książki na to, że istotami seksualnymi jesteśmy całe życie. A wiele dojrzałych kobiet mówi: „Ja już nie chcę, nie potrzebuję”. Ciało pokazuje co innego? Że jest zdolne do doświadczania przyjemności?
Z wiekiem zmienia się nasz stosunek do ciała na bardziej zmysłowy. To może być zaskakujące, bo niestety żyjemy w kulturze, która mówi, że ciało ma „być sprawne” i „się podobać”. Nie doceniamy jego zmysłowości i tego, że za jego sprawą doświadczamy przyjemności. Do odczuwania przyjemności zmysłowej, która jest wrodzona, ale którą wychowanie stopniowo nam odebrało, wracamy właśnie w wieku dojrzałym. A to dlatego, że wtedy nasze ciało zaczyna „szwankować”, musimy więc zwracać na nie większą uwagę. Wtedy też nie jest już dla nas tak ważne, jak wyglądamy, ale czy nasze ciało jest zdrowe. Jeśli się odważymy, to właśnie wtedy odkryjemy, że jest bardziej zmysłowe, a pieszczoty partnera czy partnerki dają nam więcej przyjemności niż kiedyś.
Kobiety dojrzałe odczuwają pieszczoty intensywniej?
Dlatego że nie są już tak nastawione na zadowolenie partnera. Czas klimakterium to właśnie czas budowania nowej tożsamości seksualnej, czyli odkrywania tego, co sprawia przyjemność – jakie bodźce, jakie przeżycia. Lubię mówić, że po pięćdziesiątce wszystko nam wolno! Łatwiej wtedy odrzucić wyobrażenia na temat tego, jak powinno być w seksie. Przeglądanie się w męskich oczach – ten szkodliwy stereotyp o wartości seksualnej kobiety wciskany przez kulturę – traci swoją moc i znaczenie. Nasza filiżanka opróżnia się – jak mówi buddyjskie przysłowie – podpowiadając jednocześnie rozwiązanie: tylko ja mogę ją napełnić. Czyli jest to czas na urealnienie, odkrycie, co tak naprawdę dla mnie jest w seksie ważne: może więcej czułości, może naturalności? A może nie chcę już mieć wielu partnerów albo nie chcę tego, z którym jestem?
Pisze pani, że dojrzałość to czas uwolnienia seksu od nieseksualnych potrzeb. Odkrywania, że na przykład ukrywała się pod nim potrzeba bliskości. Kiedy to zobaczymy, możemy bardziej skupić się na seksie?
Dojrzałym kobietom życie już pokazało, że seks nie jest sposobem na potwierdzanie swojej wartości czy na zdobycie wiecznej miłości. Niestety, dla wielu to było bolesne „rozczarowanie”, ale też uwalniające „odczarowanie” z fałszywych przekonań. Na tym polega cudowność bycia dojrzałym, że jest się mądrym, czyli świadomym siebie, urealnionym, akceptującym swoje słabości. Schematy, które zostały nam wdrukowane, już nami nie kierują. Powiedziałabym, że proces dochodzenia do dojrzałości to przesiewanie dotychczasowych doświadczeń przez sito: „To biorę od życia, a tego nie chcę”.
Moja przyjaciółka przyznała się publicznie, że jest osobą biseksualną. Czy klimakterium to czas ujawniania tego, co było ukrywane, czy pojawienia się nowego nawet w sferze tożsamości seksualnej?
Może być i tak, i tak. Rozmawiam o tym w mojej książce z Agnieszką Graff. Po pięćdziesiątce kobieta w wyniku różnych doświadczeń i przemyśleń może dojść do wniosku, że jest jej bliżej do budowania udanej głębokiej relacji z kobietą niż z mężczyzną. Dodam gorzko – zwłaszcza z mężczyzną z jej pokolenia, który przywykł do patriarchalnych reguł! Ale może być też tak, że kobiecie związki z mężczyznami nie udawały się, bo tłumiła swój homoseksualny pierwiastek i nigdy się do końca w te relacje nie angażowała. Teraz ma odwagę być sobą i związać się z kobietą. Można również odkryć, że było się bardziej konformistyczną, niż się myślało. Albo że tłumiło się w sobie pewne preferencje, bo się nam w głowie nie mieściło, że ja, feministka, lubię być w łóżku uległa i to mnie bawi. Kiedy jesteśmy dojrzałe, już nami w takim stopniu nie kierują etykiety ani lęki.
Pisze pani, że po pięćdziesiątce wystarczy się z kochaną osobą położyć i przytulić, by energia seksualna krążyła i stosunek już nie był potrzebny. I że pożądanie możemy rozbudzić choćby szybkim oddechem.
Wrócę do filiżanki: nadal mamy potężną dawkę energii seksualnej i możemy z nią zrobić, co chcemy, a więc napełnić wreszcie po swojemu tę filiżankę. Ale z reguły nie mamy pojęcia, czym ta nasza seksualność jest. Kultura już dawno nią zawładnęła i dlatego jest ona dla nas bardziej wyobrażeniem niż tym, czego doświadczamy. Klimakterium to może być przestrzeń na budowanie innych niż dotąd relacji. Już nie pod dyktando. Jeśli nasi partnerzy też dojrzewają, to zaczyna się ekscytujący proces budowania nowej, pogłębionej seksualnie relacji.
Może to też być czas odkrywania siebie z nowym, dużo młodszym partnerem, jak w „Powodzenia, Leo Grande”?
Właśnie, ten film to metafora mówiąca, że odkrywać siebie cieleśnie i zmysłowo możemy przez całe życie. Dojrzałość też sprzyja temu, żeby wybrać partnera, przy którym dobrze i bezpiecznie czujemy się tak w seksie, jak i w życiu. To już nie ma być ktoś, kto nam pomoże zrealizować jakieś cele (będzie ojcem moich dzieci), czy ktoś, komu pozwolimy się wykorzystywać (ona wychowa moje dzieci). Już mniej stereotypowo myślimy o związkach. Nowa relacja już nie musi oznaczać nowej rodziny. Możemy mieszkać osobno, być przyjaciółmi albo żyć w związku otwartym. Ważne, by było to zgodnie z tym, co jest dla nas najlepsze. Warto w końcu mieć seks, w którym chodzi po prostu o przyjemność wbudowaną w relację szytą na naszą miarę.
Jedna z bohaterek Pani książki wypowiada kontrowersyjne dla wielu kobiet w tym wieku słowa, że w czasie klimakterium „możemy obcować z esencją energii seksualnej”.
Dużo miejsca poświęcam „samomiłości” też dlatego, że bardzo głęboko w nas tkwi przekonanie, iż to mężczyzna ma pożądać i zdobywać kobietę i dawać jej przyjemność. A więc że to nie my jesteśmy sprawcze, że nasza seksualność nie od nas zależy, ale że to czynniki zewnętrzne – patrz: mężczyzna – mają spowodować, że poczujemy pożądanie i przyjemność. Nie jesteśmy więc nauczone odpowiedzialności za siebie i swoją zmysłową przyjemność. W rezultacie kobiety mówią: „Seks mnie nie interesuje, jest przereklamowany”. I rzeczywiście, jeśli seks kojarzy się z dostawaniem czegoś od partnera – to bywa bardzo ubogim i rozczarowującym doświadczeniem. Dlatego warto ruszyć ścieżką odkrywania przyjemności zmysłowej i wdzięczności dla ciała. Spróbować, co nam ją daje: masaż, wspólna kąpiel, a może pisanie po ciele? Albo ostre eksplorowanie w niespodziewanych sytuacjach?
Z Pani rozmowy z Izą Cisek-Malec wynika, że obcować z esencją energii seksualnej możemy przez wizualizację, czyli wyobrażanie sobie jakiegoś kochanka czy też kochanki. Czy to prawda?
Książka nie jest poradnikiem, nie znajdziemy w niej jednego przepisu dla wszystkich kobiet. Iza Cisek-Malec, była trenerka tantry i psychoterapeutka, dużo mówi o roli technik oddechowych i wizualizacji w seksie. Potwierdzam, że dzięki oddechom możemy wywoływać reakcję psychogenną. Co to znaczy?
Wiemy, że mężczyźni od samego myślenia mogą mieć wzwód, ale nie zawsze jesteśmy świadome tego, że kobiety też, wyobrażając sobie coś podniecającego, odczują zwilżenie pochwy i będą miały erekcję łechtaczki. No bo jak to? Tak same, bez aktywnego działania mężczyzn? No właśnie tak! Dlatego dla wielu kobiet ogromne znaczenie będzie miało danie sobie prawa do wizualizowania tego kogoś czy czegoś, co je podnieca. Fantazją można otworzyć się na przyjemność seksualną związaną z pieszczeniem i dotykaniem narządów płciowych samodzielnie lub przez drugą osobę.
W mojej książce jest także rozmowa z Izą Dziugiel, zajmującą się pracą z ciałem, która podkreśla, że to nie fantazjowanie, ale uważność na doznania płynące z ciała kobiety, wynikające z pieszczenia części intymnych, są źródłem podniecenia. To podejście jest zgodne z niedawnymi odkryciami mówiącymi o tym, że o wiele częściej, niż myśleliśmy, pożądanie kobiet jest pożądaniem reaktywnym. A więc musi być akcja, żeby była reakcja. Tymczasem dla wielu kobiet to bywa odkryciem, że umiejętne pieszczoty łechtaczki, które są dla nich przyjemne, mogą stać się źródłem pożądania reaktywnego. A więc droga i z głowy, i z ciała jest dobra. Można sobie wybrać. Zwłaszcza że ta „esencja energii seksualnej”, o której Pani wspomina, to moim zdaniem właśnie połączenie tego, co czujemy z ciała, z tym, co tworzymy w umyśle. To przepływ między nimi daje pełnię pożądania i podniecenia.
Kolejny cytat z Pani książki: „Sprawdź, jak się zmieniła twoja wagina”, moim zdaniem mówi o akceptacji zmiany i chęci poznawania siebie, choć już nie jesteśmy takie młode i piękne.
Jeśli tylko będziemy chciały, to możemy doświadczyć tego, że jesteśmy procesem. A nie odbiciem siebie w cudzych oczach albo obrazem siebie sprzed 20 lat. Jesteśmy tym, kto cały czas się zmienia. Zjawisko o nazwie silver tsunami pokazuje, że można przestać farbować włosy, robić botoks, walczyć z czasem, a zacząć dostrzegać osobiste piękno. Z jedną z moich rozmówczyń, psychoterapeutką procesu Agnieszką Czapczyńską, spędziłam tydzień na warsztatach ceramiki w Centrum Rzeźby Polskiej. Były tam też 70-latki, na które patrzyłyśmy z zachwytem, jakie są piękne! W ten sposób możemy też widzieć siebie, o ile zaczniemy rozumieć i akceptować to, że jesteśmy istotami w procesie. Możemy pomyśleć o swoich piersiach, że stają się bardziej miękkie, delikatniejsze, że inaczej odczuwamy ich ciężar, że może są bardziej „wygodne”. Warto zacząć poznawać swoją waginę właśnie w okresie, kiedy rewolucja hormonalna powoduje zmiany fizjologiczne tkanek w jej obszarze. Wargi stają się cieńsze, wnętrze delikatniejsze, zmniejsza się lubrykacja. Trzeba się z nią obchodzić uważniej.
„Uderzenia gorąca” Iza Cisek-Malec radzi traktować jako uderzenia mocy. A Katarzyna Skórzewska proponuje uznać klimakterium, od greckiego źródłosłowu, za najwyższy stopień drabiny.
Stąd tytuł mojej książki, „Przypływ”, bo te uderzenia to jest właśnie zwiastun przypływu nowej energii. Nie nazywajmy ich uderzeniami, bo ciało nie jest przeciwko nam, nie bije nas. To jest energia płynąca z nas samych. Uczmy się więc, czym ona jest i jak nią zarządzać. Tego, jak to zrobić, dowiemy się od innych kobiet. Po to powstała moja książka. Te przypływy na początku bywają trudne, ale dużo zależy od tego, jak do nich podejdziemy. Często są sygnałem, że czas na zmianę, bo dźwigamy na sobie za dużo, że czas przestać zadawalać innych, a pomyśleć o sobie: więcej spać, więcej spotykać się z ludźmi, uczyć się szacunku do swojej kobiecości.
Sygnałem wyzwolenia tej kobiecości jest dla jednej z bohaterek Pani książki „śmiech z brzucha”. Tymczasem właśnie tej części swojego ciała kobiety często nienawidzą.
To efekt patriarchalnego spojrzenia na kobietę, która może być albo madonną, albo ladacznicą. Czyli ma rodzić, ale jednocześnie być wiecznie młoda. W czasie klimakterium możemy przestać być i jednym, i drugim – i wreszcie stać się sobą. Przestać używać swojej kobiecości w tych dwóch ścieżkach prowadzących do męskich oczu, a zacząć iść swoją własną drogą. Dla mnie symbolem tego wyzwolenia jest bogini Baubo. Jej obraz pochodzący z książki mam nawet w swojej łazience. Jest brzuchem, który się śmieje, bo jest uwolniony ze schematów. W naszej kulturze może być symbolem dystansu, autentyczności, bycia sobą.
Baubo to kobieta bez głowy, z ogromnym brzuchem i piersiami.
Baubo to uwolniony brzuch, uwolniona, śmiejąca się miednica. Już jako dziewczynki jesteśmy uczone, że nasza seksualność nam zagraża i jest źródłem cierpienia. Od samego początku ta krew, słyszymy, że to okropne i że musimy na siebie uważać, bo możemy zajść w ciążę, że od tej pory mężczyźni będą na nas czyhali. Kobiecość rodzi się w bólu i lęku. Ale też w tym, co zniewala kobietę: „Nie ubieraj się tak, bo cię zgwałcą”. No, a potem poród, który rozrywa krocze. A na końcu stare pudło, czyli kobieta menopauzalna z uderzeniami gorąca, histeryczka. Bezmyślna. To wszystko, o czym mówię, jest dla mnie irytujące i nie do zaakceptowania. Oczywiście, że trzeba uświadamiać dziewczynki i kobiety o różnych zagrożeniach, ale bardzo ważne jest, jak to robimy i czy zachowujemy proporcje pomiędzy tym, co zagrażające, a tym, co pozytywne.
Mówimy więc od dzisiaj – za Pani rozmówczyniami – o „transformacji menopauzalnej”, a nie o starzeniu się?
Bo też faktem jest, że następuje zmiana menopauzalna. Przecież statystycznie miesiączkujemy ponad 30 lat, a więc żyjemy w cyklu księżycowym i zgodnie z nim się czujemy. Nagle to się kończy. A więc jasne jest, że musimy się siebie na nowo nauczyć.
Pisze Pani też, że „starucha”, u nas aseksualna, w mitach celtyckich ma taki temperament, że młodzi mężczyźni wysiadają! Czy wyrazem prawdziwego temperamentu kobiet w pełni dojrzałych są dziś kuguarzyce?
Kuguarzyce, piękne drapieżne koty, stawiają na przyjemność, nie zastanawiając się nad tym, co będzie potem. Osobiście jestem skłonna identyfikować się z określeniem WHIP, które jest skrótowcem od angielskiego: Women who are Hot, Intelligent and in their Prime, i oznacza kobiety, które są seksowne, inteligentne i w pełni swoich możliwości. Nasze pokolenie powraca do archaicznego sposobu rozumienia dojrzałej kobiety jako tej mądrej i wolnej. A naszą misją jest zbudować dla niej jeszcze większy obszar wolności. Córki i wnuczki patrzą na nas, na to, jak się starzejemy, a my – robiąc to świadomie – zmieniamy panującą kulturę. Dla siebie i dla nich.
(Fot. materiały prasowe)
dr Alicja Długołęcka, pedagożka, edukatorka seksualna, psychoterapeutka, autorka książki „Przypływ. O emocjach i seksualności dojrzałych kobiet”