Dni są krótkie, słońca ubywa, rano trudno wstać. Spadek energii i pogorszenie nastroju odbija się na życiu erotycznym. Jak nie popaść w marazm i uniknąć chłodu w sypialni, radzi sex coach Marta Niedźwiecka.
Codzienne obowiązki, stres, mniejsza dawka promieni słonecznych wpływają na pogorszenie nastroju. Im dalej w jesień, tym robi się gorzej. Często jesteśmy tak zmęczeni, że tracimy ochotę na seks. Pozornie to normalny objaw – skoro nie mamy na nic siły, chęć rezygnacji z tej aktywności wydaje się naturalna. Pozornie, bo właśnie w tym momencie powinna nam się zapalić lampka ostrzegawcza.
Przy braku słońca i niewystarczającej ilości odpoczynku rezygnacja z seksu oznacza odłączenie od ostatniego źródła mocy, którym dysponujemy. Odcinamy się od bliskości fizycznej i emocjonalnej, która zasila nas i nasz związek. Osłabienie jest nieuniknione, nie tylko na poziomie psychicznym – oddalamy się od siebie, częściej się kłócimy, jesteśmy drażliwi, ale też na poziomie fizycznym – seks działa relaksująco, wzmacnia odporność organizmu, poprawia samopoczucie. Po prostu powoduje, że chce się żyć.
Pośpieszny i pełen stresów tryb życia powoduje, że jesteśmy „zamarynowani” w kortyzolu, hormonie stresu. I choć zalety jego produkcji są nie do przecenienia – powoduje mobilizację ciała wobec zagrożeń – to długotrwała ekspozycja, pozbawiona okresów regeneracji, fatalnie odbija się na samopoczuciu. Po dniu pracy ciało jest tak zmęczone, że mamy wrażenie, że nic już nie damy rady zrobić. Jeżeli nie zaczniemy radzić sobie ze stresem poprzez oddychanie, aktywności fizyczne i różne techniki relaksacji, będziemy utrzymywać organizm w stanie „przegrzania”.
Co się dzieje, gdy stres i przeciążenie wyczerpują nas tak mocno, że temat dbania o związek spychamy na dalszy plan? Cierpi na tym relacja, bo jednym z ważnych elementów jej zasilania jest właśnie bliskość fizyczna. W seksie – jak w żadnej innej aktywności – dochodzą do głosu nasze uczucia i oczekiwania. Zaniedbanie tej sfery w związku jest poddaniem ważnej jego części, rezygnacją z „my” na rzecz zadań i obowiązków.
Takie umniejszanie seksu przydarza się wielu parom. Warto więc zachować czujność i stworzyć własną metodę radzenia sobie z nawałem zadań, pracą, przeciążeniem. Najskuteczniejsze w tym zakresie są nie rewolucje, wywracające życie do góry nogami, ale metoda małych kroków. Małych, lecz nieustannych i systematycznych. Porzucając przekonania oparte na idealizmie lub egoizmie – „seks musi być romantyczny i spontaniczny, inaczej się nie liczy”, „moje treningi są ważniejsze niż twoja potrzeba dotyku” – można stworzyć wspólną ścieżkę troszczenia się o relację, seks i odpoczynek. I wtedy niegroźna będzie nawet długa, mroźna zima.
Pary najczęściej dobierają się na zasadzie komplementarności, co powoduje, że potrzeby obojga partnerów bywają rozbieżne. Niekiedy do rozładowania codziennego napięcia kobieta i mężczyzna potrzebują zupełnie innych bodźców – dla niego idealny jest np. popołudniowy jogging, a dla niej chwila wytchnienia podczas relaksującego masażu. Wyzwanie polega na tym, żeby nie tylko wspólnie postanowić zadbać o relaks, ale też by razem zacząć działać w tym kierunku. Czasem wymaga to decyzji o porzuceniu obowiązków, które uważamy za podstawowe – gotowania czy sprzątania – na rzecz czasu, który zyskamy dla siebie i dla związku. Jedno z partnerów może pobiegać, drugie poćwiczyć jogę, ale później dobrze się spotkać w jednym miejscu – np. podczas wspólnej kąpieli z pianką. Dzięki temu potem do sypialni oboje pójdą wyciszeni, wolni od ciężaru całego dnia i gotowi na przyjemną formę bliskości. Jeżeli partnerzy nie mają ochoty na seks z penetracją, mogą wybrać masaż, przytulenie, pieszczoty. Takie podejście powoduje, że następny dzień można rozpocząć z dodatkową dawką mocy. Chociaż noc po seksualnych uniesieniach stanie się krótsza, to i tak oboje będą na energetycznym plusie.
Najczęstszym argumentem, jaki słyszę, gdy rozmawiam z parami o wprowadzeniu zmian do życia seksualnego, jest skarga na rutynę i przeciążenie codziennymi obowiązkami. Zazwyczaj priorytety układają się następująco: dzieci, praca, dom, „my”. Robimy bardzo wiele, aby dzieci były szczęśliwe i zadbane, kariera kwitła, dom spełniał nasze oczekiwania. Często jednak nie dostrzegamy, że standardy, którym staramy się sprostać, tak naprawdę narzucamy sobie sami. To sposób myślenia determinuje to, jak gospodarujemy naszą energią. Spiętrzenie obowiązków, które uważamy za priorytetowe, powoduje, że czasu dla siebie zostaje nam bardzo niewiele.
Szczególnie delikatną kwestią jest temat dzieci. Pary często zapominają, że na początku drogi, która doprowadziła ich do bycia mamą i tatą, było uczucie, które połączyło dwoje ludzi. Lubię mówić, że dzieci są efektem ubocznym miłości, bo zdanie to budzi duży sprzeciw i dlatego pozwala przyjrzeć się naszemu podejściu do tej kwestii. Co nas w nim oburza? Dlaczego czujemy, że nasze dzieci stanowią jednocześnie i coś cennego, i główną przeszkodę do realizacji naszych celów?
Dzieci nie są dla związku dwojga dorosłych jedynym i najważniejszym celem. Są bardzo ważne, ale zaburzenie równowagi szkodzi każdej ze stron. Jeżeli dzieci uniemożliwiają intymne bycie razem, rozmowy, czułość i seks, jest to ważny sygnał, że pora poszukać sposobu na znalezienie nowej drogi do siebie. Nie jest wyrodnym rodzicem ktoś, kto chce spędzić romantyczny wieczór sam na sam ze swoim partnerem. Takie chwile bez dzieci są wręcz obowiązkowe, bo stanowią gwarancję tego, że para będzie ze sobą dłużej, niż do ostatniej transzy kredytu lub wyprowadzki dzieci. Na trosce o związek korzystają wszyscy, także dzieci, które widzą swoich rodziców kochających siebie, okazujących uczucia i dających ciepło.
Jednym z najważniejszych elementów związku jest udane życie intymne partnerów – to, jak czują się ze sobą, czy są ważni dla siebie nawzajem, w jaki sposób się kochają i czy ich potrzeby emocjonalne i seksualne są zaspokojone. Dlatego niezależnie od pogody i pory roku dbajmy o to źródło mocy.