Zanim na dobre zorientujemy się we własnej biologii, uczymy się, jak ją pomijać, by wpisać się w idealny, instagramowy wizerunek kobiety, bardziej przypominający lalkę niż żywy organizm. Tymczasem – jak przekonuje ginekolożka, dr n. med. Preeti Agrawal – to właśnie fizjologia, a nie najpiękniejsza nawet powłoka zewnętrzna, sprawia, że wszystkie jesteśmy absolutnie boskie.
Ze statystyk wynika, że Polki żyją średnio już ponad osiem lat dłużej niż Polacy. Może czas zweryfikować pogląd na temat tzw. słabej płci?
To określenie zapewne wymyślili mężczyźni, którzy ewidentnie od zarania dziejów mieli problem z akceptacją biologicznej wyższości kobiet, dlatego konsekwentnie deprymowali wszystkie typowo kobiece cechy. Ale prawda jest taka, że to właśnie nam natura przyznała rolę Boga, bo dała naszym ciałom wszystkie cechy niezbędne do stworzenia nowego człowieka. A to przecież najwyższy akt twórczości. Te mechanizmy, które pozwalają kobiecie wydać na świat potomstwo, w dużej mierze zabezpieczają ją także przed wieloma chorobami. Hormony żeńskie odpowiedzialne za rozwój cech płciowych i popęd seksualny chronią przed chorobami serca, regulują poziom cholesterolu i działają przeciwmiażdżycowo. Nasz organizm ma znacznie lepsze mechanizmy naprawcze i jest bardziej odporny nie tylko na grypę.
Nie bez znaczenia jest też chyba styl życia. Kobiety zdrowiej się odżywiają i częściej odwiedzają lekarzy.
Ale to też jest uwarunkowane biologicznie. Natura wyposażyła kobiety w większą czujność, wrażliwość, empatię, długofalowe myślenie, umiejętność wypatrywania i przewidywania ewentualnych zagrożeń, odczytywania sygnałów niewerbalnych. To wszystko ma zapewnić ochronę potomstwu, ale wsłuchując się w potrzeby dzieci, gotując dla nich zdrowe posiłki, chodząc z nimi na spacery, troszczymy się także o siebie. Jesteśmy bardziej uwrażliwione na potrzeby innych, a przez to również na własne. Lepiej odczytujemy sygnały płynące z ciała i szybciej zauważamy zachodzące w nim zmiany. Tak biologia przygotowała nas do życia.
A nie uczymy się tego od matki?
I znowu wracamy do punktu wyjścia, bo przecież od ciała matki wszystko się zaczyna. W Ajurwedzie, starożytnej holistycznej medycynie indyjskiej, mówi się, że kobieta nie tylko tworzy dziecko, ale także wpływa na jego los. To właśnie w jej łonie kształtuje się prakriti, czyli typ konstytucyjny, który jest unikalnym zestawieniem trzech energii (vata, pitta, kapha), określających budowę naszego ciała, ale też odporność na stres czy wybory. A zatem jedyną w swoim rodzaju kombinację cech charakteryzujących każdą osobę jako niepowtarzalną indywidualność, dostajemy w łonie matki. Pierwsze dziewięć miesięcy od poczęcia jest najważniejszą szkołą życia, bo choć nie pamiętamy tego okresu, to właśnie wtedy powstają wszystkie fundamenty. Ten twórczy dar, który dostały kobiety, wymaga jednak od nich ogromnej odpowiedzialności i dużego poczucia własnej wartości, a niestety w naszej kulturze rola kobiet jest stale umniejszana. Wmawia nam się, że bycie matką jest czymś gorszym niż odniesienie sukcesu zawodowego, że miarą wartości człowieka jest dobra praca i wysokie zarobki. Tymczasem jako matka trójki dzieci i bardzo aktywna zawodowo kobieta muszę przyznać, że nie znam lepszego kursu menedżerskiego niż macierzyństwo.
Na początku ciąży zachwyciło mnie odkrycie, że z niewielkiej próbki mojej krwi można namnożyć całe DNA dziecka, ustalić ryzyko ponad 90 chorób i określić płeć dziesięciodniowego płodu.
Poczęte dziecko przez dziewięć miesięcy jest częścią ciała matki, jego komórki migrują do jej krwiobiegu. Po porodzie w kobiecych tkankach, kościach, mózgu i skórze wciąż istnieją ślady dziecka. Podczas jednych z badań natrafiono na komórki płodu w mózgu matki 18 lat po porodzie. Można więc powiedzieć, że nasze ciała tworzą kolejne pokolenia, ale jednocześnie każdy z naszych potomków współtworzy nas. Zawsze było wiadomo, że kobiety łączy z dziećmi specjalna więź, teraz po prostu są na to twarde dowody naukowe pokazujące biologiczny mechanizm tej relacji.
Ciąża i poród są jednak ogromnym obciążeniem dla naszego organizmu. Czasami konsekwencje odczuwa się latami.
To nie wynika z tego, że natura nas tak stworzyła, tylko z tego, że my przestałyśmy tę własną naturę rozumieć. Otoczyłyśmy się nowoczesnymi sprzętami i swoje ciała także zaczęłyśmy traktować jak maszyny, którymi możemy dowolnie sterować za pomocą współczesnej farmakologii. Ale to wszystko nie dzieje się za darmo.
W Indiach mówi się: jakie życie, takie zdrowie. Dlatego w Ajurwedzie kładzie się duży nacisk na odpowiednie przygotowanie pary do poczęcia dziecka. Terapie stworzone na Wschodzie współpracują z mądrością ciała, wzmacniają i usprawniają słabe punkty. Na Zachodzie wszystko dzieje się bardzo szybko, na nic nie ma czasu. Brakuje medycyny wellnessowej, profilaktycznej, która pielęgnuje zdrowie, poznaje człowieka, a nie objawy. Dlatego kobiety potrzebują kierunkowskazu, dzięki któremu lepiej zrozumieją swoje ciała. To pozwala uniknąć wielu komplikacji, nie tylko tych po ciąży.
Trudno jednak zrozumieć coś, czego się nie lubi, a takie odczucia w stosunku do własnego ciała u kobiet powodują m.in. problemy z zajściem w ciążę.
Bo współczesna medycyna nie analizuje kobiecych potrzeb, myśli czy przebytych traum. Nie sprawdza, co blokuje podświadomość, tylko za wszelką cenę szuka ograniczeń w ciele. Patrzy na kobietę przez pryzmat biochemii, nie widzi złożonej osobowości, tylko parametry, które są w normie lub nie. Tymczasem one są często tylko ostatnią kostką domina, wynikiem działania wielu różnych czynników, bo przecież kobieta to nie maszyna do robienia dzieci, a piękna, duchowa jednostka. Czasem nasz autonomiczny układ nerwowy jest totalnie rozchwiany i w związku z tym blokuje się całe ciało. To jedna z podstawowych funkcji biologicznych. Jeśli człowiek odczuwa stres, organizm mobilizuje się do walki lub ucieczki, nie do wydawania na świat potomstwa. Natura chroni w ten sposób zarówno dziecko, jak i matkę.
W takim przypadku cenniejsza niż kolejne, bezduszne badania jest empatyczna rozmowa, zainteresowanie, uświadomienie sytuacji, w jakiej kobieta się znajduje, i wspólne szukanie rozwiązań. Zawsze tłumaczę swoim pacjentkom, że bez względu na to, czy uda im się zajść w ciążę, czy nie, są kompletne, ich ciało doskonale wie, co robi. Warto się w nie wsłuchać, spróbować zrozumieć, co chce nam w ten sposób przekazać. Natura jest absolutnie doskonała i działałaby bez zarzutu, gdybyśmy tak bardzo nie wchodzili w jej kompetencje. Cokolwiek się dzieje, mam ogromne zaufanie do ciała. Jeśli coś w nim nie działa, to znak, że nasza świadomość kuleje, że coś przegapiliśmy. Trzeba nauczyć się siebie od nowa.
Co miesiąc dostajemy inną lekcję?
Organizm kobiety podlega cykliczności i liniowości jednocześnie. Te dwa procesy się na siebie nakładają, ich dostrzeżenie, zrozumienie i akceptacja są kluczem do lepszego, zdrowego, bardziej zrównoważonego życia. Okres miesiączkowania jest kluczowy dla przedłużenia życia na Ziemi, ale jak już wspominałam: w życiu kobiety pełni także funkcje ochronne, zapewnia jej lepszą odporność, daje możliwość cyklicznego oczyszczania organizmu zarówno z zanieczyszczeń fizycznych, jak i emocjonalnych, wprowadza zdrową równowagę. Na początku i w połowie cyklu mamy mnóstwo energii, jesteśmy najbardziej twórcze. Później następuje spadek kondycji, możemy zwolnić, wreszcie skupić się na sobie.
Ta cykliczność jest naszą największą sojuszniczką, ale niestety współcześnie postrzegamy ją jako wroga i przeszkodę. Cały czas chcemy być na tysiąc procent. Zamiast słuchać ciała, farmakologicznie blokujemy miesiączki, walczymy z PMS, łykamy proszki, by uśmierzyć ból i dalej żyć na pełnych obrotach. Comiesięczne niedyspozycje, które są naszym przywilejem i mocą, postrzegamy jako słabość, której należy się wstydzić i którą za wszelką cenę trzeba maskować. Świadomość procesów, które zachodzą w organizmie, pozwala nam funkcjonować na miarę naszych możliwości, a dzięki temu cieszyć się dobrą kondycją psychiczną i fizyczną. Im lepiej rozumie się swoje ciało, tym więcej widzi się w nim mocy, a nie problemów. A my tymczasem walczymy z cyklicznością, której podlegamy, i negujemy liniowość. Widzimy zmarszczki na skórze, a nie dostrzegamy tego, co się dzieje wewnątrz naszego organizmu.
Ale ta cykliczność w pewnym momencie życia kobiety się kończy. To czas, w którym nasze ciało już nas nie chroni?
Teoretycznie wraz z końcem miesiączkowania stajemy się tak samo narażone na choroby serca i układu krążenia jak mężczyźni, ale, znów powtórzę, wszystko zależy od tego, jak się żyło. Menopauza nie przychodzi z poniedziałku na wtorek, jej sygnały pojawiają się stopniowo. Jeśli je dostrzeżemy, w porę zareagujemy, jesteśmy w stanie odpowiednio przygotować się do tego okresu i przejść go zupełnie bezproblemowo.
Kiedy zauważasz, że metabolizm zwalnia, to sygnał, że trzeba pomyśleć o zmianie diety i trybu życia. Jeść zdrowiej, więcej się ruszać. Wiek nie jest jedynym kryterium określającym człowieka, o wiele ważniejsze jest nasze otoczenie, tkwiące w nas emocje. Dużo się mówi o dobrych lub złych genach, ale o tym, które z nich będą uśpione, a które aktywne, decyduje przede wszystkim sposób życia. Jeśli nie słuchasz swojego ciała, ignorujesz dyskretne sygnały, jakie ci daje, nie zwalniasz, w pewnym momencie wykorzystujesz swoją biologiczną siłę na maksa i organizm mówi „stop, już nie mogę”.
Nasze ciała dobrze wiedzą, kiedy odpuścić. Dla kobiet, które to rozumieją, menopauza jest cudownym czasem, w którym wszystko się uspokaja, a miesiączka nie steruje już ich życiem i aktywnością. W Indiach mówi się: ktoś cię urodził, później ty rodziłaś innych, a teraz czas na urodzenie siebie. Każdy okres ma swoje przywileje.
Kobiety po menopauzie coraz częściej żyją pełnią życia, tworzą kobiece kręgi, podróżują, odkrywają nowe pasje. Zdecydowanie gorzej w tym okresie radzą sobie mężczyźni.
To złożona kwestia. Zapewne mają na to wpływ także cechy osobnicze. Bez wątpienia jednak kobiece ciała mają większe zasoby, bo biologia zdecydowanie bardziej nas wspiera. Mężczyźni nie mają możliwości regularnego comiesięcznego oczyszczania swoich emocji, więc one się kumulują i przeładowany system nerwowy w pewnym momencie może przejść w stan apatii. Na szczęście energia kobiet może być dla takich mężczyzn inspiracją i siłą napędową.
Przez całe życie słyszymy, że sterują nami hormony, ale kiedy nagle wielu z nich zaczyna brakować, okazuje się, że nadal sobie świetnie radzimy.
Nasze organizmy są niezależnymi bytami, nikt i nic nimi nie steruje. Poziom hormonów ma na nas taki sam wpływ jak my na niego. Regulowany jest w przewodzie pokarmowym, przez wątrobę, układ nerwowy, przysadkę, nadnercza, a więc możemy go korygować właściwą dietą, troską o emocje czy odpowiednią ilością snu. Zanim zabierzemy się do usprawniania układu hormonalnego, trzeba więc spojrzeć na kobietę holistycznie. Sztuczne regulowanie i uzupełnianie poziomu hormonów to tylko działanie objawowe. A ja wolę szukać przyczyny. Chodzi o to, by zadbać o siebie ze zrozumieniem.
Ajurweda mówi, że nasze organizmy to mikrokosmos, którego systemy wewnętrzne są samowystarczalne. Wystarczy nauczyć się instrukcji obsługi, korzystania z tego, co mamy. Dużo opowiadam o tym w Szkole Świadomego i Zdrowego Stylu Życia, którą współtworzę. Moje kursy nie przez przypadek trwają dziewięć miesięcy, czyli tyle, ile powstaje nowe życie.
Dr n. med. Preeti Agrawal ukończyła medycynę integracyjną na Uniwersytecie Arizona Center for Integrative Medicine oraz jest specjalistką II stopnia z ginekologii i położnictwa. Od wielu lat leczy i propaguje holistyczne podejście do zdrowia i choroby. Jest autorką wielu książek i filmów promujących holistykę. Założycielka pierwszego w Polsce ośrodka leczenia integracyjnego Centrum Zdrowia IMC centrumimc.pl oraz Szkoły Świadomego i Zdrowego Stylu Życia; drpreeti.pl