1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania

„Być drugą to naprawdę nie jest wstyd”. Rozmawiamy z Magdą Linette, tenisistką

Magda Linette, tenisistka (Fot. Monika Piecha)
Magda Linette, tenisistka (Fot. Monika Piecha)
Magda Linette dotarła do półfinału Australian Open, jednego z najważniejszych turniejów tenisowych na świecie. Nikt się tego nie spodziewał. Bo tenisistkom w jej wieku wróży się raczej koniec kariery niż spektakularne sukcesy. Skąd Magda Linette czerpię siłę i motywację?

Zaskoczyła Pani całą Polskę, choć pewnie nie tylko. Ciekawi mnie, czy też zaskoczyła Pani siebie.
I tak, i nie. Po to trenujemy, żeby być na największych turniejach i je wygrywać, o to przecież tak naprawdę chodzi. Za każdym razem, kiedy jadę na turniej, to z takim nastawieniem, żeby go wygrać, inaczej to nie miałoby sensu. Byłam raczej zdziwiona, że jestem nadal spokojna, skupiona na tym, co dalej, bo miałam jeszcze przed sobą dwa mecze do końca turnieju. Wygrana w ćwierćfinale nie była dla mnie czymś, co mnie przerosło, a kiedyś obawiałam się, że sukces na tym etapie może mnie sparaliżować, zupełnie tak nie było. A więc z jednej strony dotarcie do półfinału mnie nie zaskoczyło, ale z drugiej – nie spodziewaliśmy się – ja i mój team – że na tym turnieju tak dobrze mi pójdzie, tym bardziej że mecz po meczu miałam bardzo trudne przeciwniczki, wszystkie wyżej rozstawione ode mnie. Bardziej jednak mnie to ucieszyło, niż zaskoczyło.

Na wielu turniejach działo się jednak inaczej, nie mogła Pani przejść…
Tej magicznej trzeciej rundy. (śmiech)

No właśnie. I przez to od lat pozostawała Pani na drugim planie.
Ale to też dlatego, że inne dziewczyny robiły fantastyczne wyniki. Za każdym razem, jak ktoś mnie pyta, czy jest mi przykro, że jestem w Polsce druga, odpowiadam, że tak naprawdę żeby być pierwszą w naszym kraju, musiałabym być pierwszą na świecie. Poprzeczka zawieszona jest bardzo wysoko. Ale być drugą to naprawdę nie jest wstyd. Myślę, że dla naszego kraju to może być powód do dumy.

Absolutnie! Zastanawiam się jednak, co teraz zadziałało, a czego zabrakło do pełni szczęścia wcześniej?
Na pewno teraz lepiej kontrolowałam emocje, pierwszy raz przez cały turniej byłam bardzo stabilna. Nawet we wcześniej rozgrywanym turnieju, United Cup, bardziej im ulegałam. A tutaj, mimo że w każdym meczu, poza półfinałem, spadałam z przełamania w dół [przełamanie w tenisie to sytuacja, w której zawodnik wygrywa gema, gdy podaje jego przeciwnik – przyp. red.] i musiałam nadrabiać, ani razu nie wywoływało to we mnie negatywnego nastawienia. Na pewno więc zadziałała kontrola emocji, to, że byłam spokojna przez cały czas. Wierzyłam, że jak dam z siebie wszystko, będę mieć kolejną szansę.

Miałam wrażenie, że nawet nie cieszy się Pani tak, jak można by się cieszyć z takiego wyniku.
Rzeczywiście, byłam jakby na jednej emocjonalnej linii, bez jakichś niesamowitych wybuchów radości. Zareagowałam inaczej, niż myślałam, ale to mi właśnie pomogło, że nie przeżywałam ani dołków, ani ekscytacji.

Strona mentalna jest w tenisie bardzo ważna, więc super, że potrafi Pani się skupić.
Zawsze wymagałam od siebie bardzo dużo. Każde, nawet drobne niepowodzenie, jak utrata punktu, mocno na mnie wpływało, a co za tym idzie – powodowało utratę kolejnych punktów. I odbicie się z tego stanu zabierało mi trochę czasu. A teraz, chyba pierwszy raz w życiu, po błędach szybko mentalnie się regenerowałam. Na pewno to jest dla mnie i mojego teamu ogromnym sukcesem, a teraz kolejnym krokiem będzie utrzymanie tej umiejętności.

Przy okazji tego sukcesu podkreśla się, że przyszedł do Pani w momencie, kiedy wiele zawodniczek myśli o końcu kariery. Mnie zadziwiają Pani upór, wytrwałość, konsekwencja. Przez wiele lat nie opuszcza Pani w rankingach pierwszej setki, ale nie udawało się postawić tej kropki nad i. Co mimo to motywowało Panią do pracy?
To, że u nas w kraju mamy zawodniczki, które osiągają ogromne sukcesy, ma swoje plusy, ale i minusy. Bo w porównaniu do nich moje sukcesy były średnie. Ale jest mało tenisistek, które utrzymywały się przez osiem lat w pierwszej setce. Gdyby nie kontuzja, brałabym w tym czasie udział we wszystkich turniejach Wielkiego Szlema. Dość regularnie dochodziłam do trzecich rund, wygrałam dwa turnieje WTA, trochę więc tych sukcesów mam na koncie.

Moja droga jest inna, niekoniecznie zła, po prostu bardziej zawiła, ale moja. Na straty byłam spisywana już od 21. roku życia, mówiono, że jestem za stara. Można więc powiedzieć, że się przyzwyczaiłam i przestałam tym przejmować. Bardziej martwiło mnie to, czy moje ciało, które powoli zaczynało okazywać oznaki zmęczenia, będzie w stanie wytrzymać. Ale poza tym czułam, że nie wycisnęłam jeszcze maksimum ze swojej kariery, że mam rezerwy, bo byłam blisko czołówki, a nawet wygrywałam z dziewczynami, które zwyciężały w turniejach Wielkiego Szlema. To są małe rzeczy, które motywują na co dzień do pracy.

Tenis to ciężki sport. Wymaga nie tylko talentu, zdrowia, ale też szczęścia i pieniędzy. Miała Pani chwile zwątpienia?
Tak, zdecydowanie, już od samego początku, bo moja rodzina nie należy do zbyt majętnych, więc początki były trudne. Zaczęłam grać w turniejach juniorskich dopiero w wieku 16 lat, wtedy, kiedy większość dziewczyn kończy grać w takich turniejach, ale ja właśnie dopiero wtedy dostałam finansową pomoc od prywatnych osób. Ta pomoc skończyła się, kiedy w wieku 21 lat przeszłam do turniejów seniorskich, a nagrody na małych turniejach są małe. To było demotywujące. Nie mogłam jeździć z trenerem, musiałam szukać najtańszych możliwych opcji, jeśli chodzi o hotele i przejazdy. Ale zawsze miałam dużo szczęścia do ludzi. Gdy było bardzo ciężko, zawsze znalazł się ktoś, kto wyciągnął do mnie pomocną rękę, na każdym kolejnym etapie taki ktoś się znalazł, co było naprawdę niesamowite. Od ośmiu lat jestem w pierwszej setce, już mam finansową stabilność, to ogromna różnica. Ale z kolei musiałam operować kolano, zrobić sobie pięciomiesięczną przerwę.

Można zwątpić i dać sobie spokój.
Powrót okazał się trudny, nie szło tak, jak bym sobie tego życzyła. Obawa, że mi się nie uda i spadnę na niższy poziom, gdzie nagrody finansowe nie są tak wysokie, a poziom i tak jest trudny, była przytłaczająca. W pewnym momencie pogodziłam się z tym, że jeżeli mi nie wyjdzie, no to trudno, zajmę się czym innym, w końcu w międzyczasie ukończyłam studia. Ale udało mi się odbudować i zdobyć fajną pozycję startową.

Tenis to był pomysł rodziców?
Tak, mój tata jest trenerem tenisowym, z tego, co wiem, miałam grać, zanim się urodziłam. (śmiech) Moja mama też pochodzi ze sportowej rodziny, uprawiała lekkoatletykę. Ale sama garnęłam się do sportu, błagałam rodziców o pierwszą rakietę, zaczęłam grać, jak miałam trzy lata, a trenować z tatą – trzy lata później. Jako dziecko byłam ruchliwym rozrabiaką.

Pani późniejszy trener powiedział, że miała Pani talent do pracy. Brzmi to trochę zabawnie. Jakby nie miała Pani talentu do tenisa, tylko była pracowita.
Bardzo często słyszałam, że nie jestem jakoś wybitnie utalentowana. Moja mama, słuchając tych opinii, mawiała: „Ale masz talent do tego, żeby ciężko pracować, co nie każdy ma”. Nie do końca się zgadzam z tym, że brakowało mi talentu. Uważam, że jestem uzdolniona ruchowo, bardzo szybko łapię sportowe czy taneczne ruchy, problem tylko w tym, że szybko potrafię je zapomnieć, więc muszę długo utrwalać to, czego się nauczyłam. Tak naprawdę moja pracowitość wynika też stąd, że nie mieliśmy pieniędzy, i wiedziałam, że sport jest moją szansą, żeby nasze życie stało się lepsze. Widziałam poświęcenie rodziców i to mnie napędzało do pracy.

Pani przykład pokazuje, że praca i determinacja są podstawą, bo talent można roztrwonić.
Tak jest na sto procent.

I jeszcze że bez rodziny ani rusz.
Ważne, żeby to było zdrowe wsparcie. Bo często obserwuję, i na Florydzie, gdzie trenuję, i w Polsce, że to wsparcie rodziców przeradza się w coś chorego – dzieci mają każdego dnia mnóstwo różnego rodzaju zajęć, a nie mają czasu dla siebie.

Pani jako dziecko ten czas miała?
Bardzo dużo nie, ale wcześnie zaczęłam trenować z innymi dziećmi, więc czułam, że mam interakcję z rówieśnikami. Wiadomo, że czasu na wyjścia miałam mniej niż koleżanki, ale trochę tego luzu było. Mam wrażenie, że pomogły mi zajęcia w grupach, bo w ten sposób nie tyle szlifuje się pewne zagrania, ile uczy myślenia o grze, co wspaniale widać na przykładzie Igi Świątek i Agnieszki Radwańskiej, które pięknie czytają przeciwniczki i rozumieją, na czym polega gra. Praca w grupie pomogła mi się tego nauczyć. A inna korzyść – nauczyłam się fajnych relacji z rówieśnikami. Mam wrażenie, że dzisiaj, kiedy stawia się na indywidualne treningi, dzieci mają przesyt i nie mogą już patrzeć na tenis.

To, że Pani rodzice sami uprawiali sport, oznaczało pewnie, że lepiej rozumieli trenujące dziecko, ale z drugiej strony – czy właśnie dlatego zbyt dużo nie wymagali? I czy to nie rodziło napięć, nie było dla całej rodziny toksyczne?
Nie było toksyczne, ale łatwe też nie. Nie mieliśmy dużo funduszy, więc pojawiała się presja na jakość gry, każdy turniej rodził pytania, czy idę w dobrym kierunku, czy warto wydawać kolejne pieniądze. To oczywiście wpływało na nasze relacje, chwilami było trudno. Specjalizacja tenisowa zaczyna się bardzo szybko, a tenisowa rodzina nie jest typową, taką, która wyjeżdża na wakacje i jest szczęśliwa. Przegrany turniej odbija się na wszystkich, więc było dużo kłótni, nerwów, sporo niefajnych momentów. Uważam jednak, że moi rodzice i tak sobie nieźle poradzili, widziałam dużo gorsze przypadki, ale na pewno był duży nacisk na wyniki. To trudny temat, bo jeżeli wydaje się dużo pieniędzy na sport dziecka i chce się jak najlepiej, a te pieniądze są ostatnimi, jakie się ma, presja jest tym większa.

Relacje rodzinne dało się mimo to ocalić?
Tak, teraz jest super, rodzina mnie wspiera, ogląda moje mecze, dzwonimy do siebie. Jestem bardzo dumna z mojej siostry, pięć lat ode mnie starszej. Przestała grać w młodym wieku, to była jej decyzja, ale tak naprawdę gdyby chciała robić coś innego, byłoby rodzicom trudno, bo wszystkie pieniądze i całe skupienie szło na mnie. Od samego początku dobrze rokowałam, rodzice widzieli we mnie potencjał. Myślę, że dla niej to było trudne, musiała swoje marzenia odsunąć na bok. Tym bardziej się więc cieszę, że dzisiaj mamy dobry kontakt, że nigdy nie żywiła do mnie urazy. Pracuje w przedszkolu jako logopedka i gorąco mi kibicuje.

Ktoś zauważył, że każdą chwilę poza treningiem spędzała Pani na nauce i czytaniu książek, a nie na siedzeniu z telefonem. Nie dość, że była Pani pracowita na treningach, to jeszcze rzetelnie podchodziła do nauki.
Podchodziłam na tyle rzetelnie, na ile się dało, bo czasu na naukę miałam mało. Ale tak, jestem nauczona, że jeśli coś robić, to na sto procent. W tamtych czasach nie było Facebooka ani Instagrama, więc było mi łatwiej. Od zawsze uwielbiałam czytać, chciałam mieć jak najlepsze oceny. Uważam to za plus, ale i za minus, bo czasami wolałabym nie skupiać się tak bardzo na ocenach, tylko wyciągać z danych przedmiotów dużo więcej. Miałam takie podejście, że musi być dobra ocena, a przecież nie o to w nauce chodzi.

Oczami wyobraźni widzę małą, ale nad wiek dojrzałą Magdę.
Myślę, że tak, byłam nad wiek dojrzała, jeśli chodzi o samodyscyplinę, ale zupełnie niedojrzała w aspekcie emocjonalnym. Czasami wydaje mi się, że dorastanie emocjonalne zabiera mi dużo więcej czasu niż moim rówieśniczkom.

Samodyscypliny można się nauczyć czy to wrodzona cecha?
Tego mnie nauczono, ale też z pewnością jest to bardzo mocno wrodzone. Bo czasami zastanawiam się, dlaczego moja siostra odpuściła. Myślę, że nasi rodzice wychowywali nas bardzo podobnie, z naciskiem na to, co jest ważne, na czym się skupiać i jak do danego celu dojść. A mimo to dla mojej siostry wszystkiego było za dużo. Mnie natomiast motywowała odpowiedzialność za to, że pieniądze idą na mnie, i dlatego robiłam wszystko, żeby się udało.

Pani chłopak, Izo Zunić, był Pani trenerem. Ale wasz związek należy już do przeszłości. Czy to znaczy, że łączenie pracy z miłością nie jest dobre?
Znam tenisowe pary, które razem pracują i tworzą fantastyczne rodziny. Na przykład Tatjana Maria, której trenerem jest mąż; mają dwójkę fantastycznych dzieci, córka trenuje i niedługo o niej usłyszymy. Albo Uns Dżabir [na kortach znana lepiej jako Ons Jabeur – przyp. red.], druga rakieta na świecie, też ma męża trenera, od przygotowania kondycyjnego, i też są wspaniałą parą. Izo był dla mnie nieprawdopodobnym wsparciem, bez niego nie byłabym tu, gdzie jestem. A rozstaliśmy się zupełnie nie z powodu sportu.

Co robi Magda Linette, kiedy nie gra w tenisa?
Działam społecznie w Radzie Zawodniczek WTA. Dużo czytam, uwielbiam Remigiusza Mroza, jego książki przenoszą w inny świat, odprężają. Spotykam się ze znajomymi. Interesuję się modą, moją najlepszą przyjaciółką jest fotografka, która robi mi zdjęcia, także te ilustrujące wywiady. W czasie pandemii odkryłam, jaką frajdą jest gotowanie. Moja rodzina śmiała się kiedyś, że jedyne, co umiem ugotować, to wodę na herbatę. Teraz całkiem fajnie wychodzą mi ciasta, w ogóle nie trzymam się przy tym przepisów. Ma być smacznie, niekoniecznie zdrowo. (śmiech) Przynajmniej raz w roku gdzieś wyjeżdżam, żeby pozwiedzać, bo na zwiedzanie przy okazji turniejów nie ma czasu.

Oddzielam Magdę tenisistkę od Magdy osoby. Robię wszystko, żeby nie definiowały mnie porażki. To dla mnie trudne, bo nawet drobne rzeczy, gdy na przykład ktoś na mnie zatrąbi na drodze, powodują duży dyskomfort. Uczę się nie brać krytyki do siebie. Ale też nie popełniać tych samych błędów. To, że tenis zabiera mi 80 proc. życia, nie pomaga dbać o siebie jako osobę. Bo w dodatku jak idzie dobrze, to wszyscy są mili, a jak źle – to wiadomo. Ale się staram.

Magda Linette (ur. 1992), tenisistka, 21. w rankingu WTA (stan na luty 2023). Jej pierwszym trenerem był jej ojciec Tomasz Linette. Półfinalistka wielkoszlemowego Australian Open 2023 w grze pojedynczej i French Open 2021 w grze podwójnej.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze