1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. „Chcę świata, w którym płeć jest przezroczysta”. Rozmowa z Ane Piżl, znaną jako Ane Ratownica

„Chcę świata, w którym płeć jest przezroczysta”. Rozmowa z Ane Piżl, znaną jako Ane Ratownica

Ane Piżl (Fot. Aga Bilska)
Ane Piżl (Fot. Aga Bilska)
Jako ane_ratownica pisze Na Instagramie o udzielaniu pierwszej pomocy, o prawach osób transpłciowych i o tym, że każdy może iść na basen w kąpielówkach. Ane jest osobą niebinarną i marzy o świecie mniej skoncentrowanym na płci. „Nie chcę się non stop zajmować tym, czy jestem, LGBT+, chcę się zajmować innymi rzeczami. Życiem”.

Znalazłam na twoim Instagramie wpis sprzed pół roku: „Gadamy jeszcze o płci, czy się wam znudziło? Bo mnie już się trochę nudzi”. Przyznam, że chciałabym jednak o płci, mimo nudy, pogadać…
Napisał_m to trochę przewrotnie. Z jednej strony marzy mi się świat bardziej oderwany od płci – to nie ja o niej ciągle mówię, to świat mi o niej nieustannie przypomina. Z drugiej strony mam niegasnący zapał do tego, żeby działać na rzecz równości płci i o tym rozmawiać, bo edukacja w zakresie rozumienia gender jest w Polsce żadna.

Starasz się wypełniać tę edukacyjną lukę. I twój przekaz jest pozytywny. Do tej pory spotykałam się z osobami transpłciowymi, niebinarnymi, u których dominowała narracja cierpienia, bólu, niezrozumienia. Twój głos jest afirmujący, radosny.
Myślę, że często dziennikarze i dziennikarki próbują nas osadzić w tej narracji cierpienia, bo to, mówiąc brutalnie, dobrze się sprzedaje. Ból się klika. Trudniej jest zaakceptować „innych”, jeśli ci są dumni, kolorowi i szczęśliwi. Do „cierpiącego” można wyciągnąć rękę z pozycji „wybawcy” i poczuć się lepiej. Tak jest na pewno łatwiej. Ale cierpienie i codzienne trudności nie są jedynym doświadczeniem osób transpłciowych. Mnie moja niebinarność przynosi dużo radości, daje mi wolność i lekkość. Zresztą spodziewam się, że wielu osobom przeżywanie swojej płci – kobiecości, męskości – też daje radość. Moja radość i wolność wynikają z miejsca, w którym jestem w życiu – jest mi po prostu dobrze.

I z poczucia bezpieczeństwa?
Na pewno też. Zupełnie inaczej żyje się, gdy nie musisz się rozglądać, z której strony nadejdzie cios. U nas wiele osób doświadcza codziennej dyskryminacji – nie trzeba być osobą transpłciową, żeby doświadczać wykluczenia. Wystarczy jakkolwiek odbiegać od białej, młodej, sprawnej normy. A życie w ciągłym stresie mniejszościowym jest wykańczające. Wiem, o czym mówię. Kiedy człowiek jest cały czas przyczajony i gotowy do obrony, to wystarczy maleńki punkt zapalny, by zareagował mocno, czasem niewspółmiernie mocno – to zrozumiałe. Teraz żyję w świecie, gdzie nikt na mnie dziwnie nie patrzy – to zmienia w głowie wszystko.

Mówisz: u nas. Czyli w Polsce? Mieszkasz teraz za granicą.
Ale Polska jest we mnie, Polska mnie niezmiennie boli i obchodzi. I zawsze powiem: u nas w kraju. Cały czas pracuję na rzecz tolerancji w Polsce – robię webinary, szkolenia dla polskich firm, piszę podręczniki dla polskich szkół z zakresu równości i transkluzywności, nie odpuszczam. Choć to trudna praca, bo u nas na jakikolwiek temat się rozmawia, czy to będzie wyznanie, czy seksualność, czy poglądy na rodzenie dzieci, od razu wybuchają jakieś wojenki. Każdy się okopuje na swojej pozycji i uważa, że posiadł jedyną słuszną receptę na szczęście. A to nie jest ścieżka, która prowadzi do tolerancji. W tolerancji mamy się zgodzić na to, że różnimy się w naprawdę istotnych kwestiach, ale dajemy sobie przestrzeń i wolność wyborów. Nie mam potrzeby, żeby wszystkich przekonać do słuszności mojego modelu życia. Ja mam tak, ty masz inaczej. Nie musimy się w każdej rzeczy spotkać i zgodzić. Możemy mieć różnie i dalej tworzyć jedno dobre społeczeństwo.

Strach przed innością trzyma się u nas mocno. Do tego w przypadku tożsamości płciowej dochodzi jeszcze rodzaj braku zrozumienia dla wyjścia poza prosty binarny świat.
Urodziliśmy się w binarnym świecie, więc trudno wyjść poza te ramy. Dlatego nie dziwię się, że niebinarność jest dla wielu osób niewyobrażalna i trudna do zrozumienia. Ale męskość albo kobiecość też nie jest przecież łatwa do zdefiniowania. Gdyby zapytać 100 mężczyzn o to, jak przeżywają swoją płeć, padłoby pewnie 100 różnych odpowiedzi. Dlatego lubię mówić o męskościach i kobiecościach w liczbie mnogiej. Niedawno miał_m przyjemność prowadzić wywiady z osobami transpłciowymi i ich rodzicami. Zadawał_m im dokładnie to pytanie: co dla ciebie znaczy być mężczyzną czy być kobietą? I to było trudne pytanie.

Słuchałam jednej z tych rozmów i także sama sobie to pytanie zadałam. Po czym stwierdziłam, że nie bardzo umiem na nie odpowiedzieć.
No właśnie. Myślę, że to dobry punkt wyjścia – zdać sobie sprawę z tego, że nie każdy ma na to gotową odpowiedź. I że to jest w porządku. I że nawet jeśli nie wiesz, jak zdefiniować kobiecość, nie podważa to twojej tożsamości. To, że czegoś nie umiemy nazwać albo zrozumieć, nie oznacza, że mamy to odrzucać. Podobnie z niebinarnością – nawet jeśli jej nie rozumiesz, to nie musisz jej negować.

A skoro zadawał_ś swoim rozmówcom pytanie, to i ja zapytam: co to dla ciebie znaczy być osobą niebinarną?
Nie jestem ani kobietą, ani mężczyzną – nie mam żadnego poczucia przynależności do płci. Oczywiście mówię tu o mojej tożsamości płciowej, a nie o anatomii, ale przecież pytając kogoś o to, co to znaczy dla niego być mężczyzną, też nie pytamy go o prostatę. Myślę, że niebinarność najłatwiej jest zrozumieć nie przez to, czym jest, tylko przez to, czym nie jest. Pewnie większość naszych czytelniczek, które czują się kobietami, jest całkowicie pewna, że nie są mężczyznami. I ja też mam w sobie tę pewność. I tak samo wiem, że nie jestem kobietą. I to wszystko. Niestety, Polska każe mi cały czas wybierać między jedną a drugą opcją. Wszędzie są dwie kratki do wyboru. Ktoś powie, że to wynika z biologii. Nie do końca. To, że mamy różne kolory skóry, jest faktem. Ale to, czy chcemy w każdym formularzu zawrzeć pytanie o kolor skóry, to już jest wybór. Płeć jako konstrukt kulturowy służy nierównościom. I jeszcze dzieli wszystkich na dwa, nie ma innej opcji. 10 lat temu w Grecji, doświadczył_m pożaru. Po akcji gaśniczej strażak dał mi formularz do wypełnienia. A w nim obok danych osobowych było pytanie o wyznanie i dwie kratki: katolik albo prawosławny. Nic poza tym. I żadna kratka nie była moja, ale musiał_m coś zaznaczyć. Dokładnie tak samo czuję się, wypełniając formularz, gdzie widzę: pan albo pani. Do polskich instytucji wciąż nie dotarło, że te dwie kratki nie wyczerpują świata. W Holandii, gdzie teraz mieszkam, jest oczywiste, że można identyfikować się poza płcią. Zresztą w coraz większej liczbie krajów jest to jasne.

Mamy potrzebę nazywania wszystkiego, przymus odhaczenia się w tych kratkach.
Napisał_m kiedyś na Instagramie, że nie jestem LGBT+, że uwierają mnie szuflady. Ta nieustanna presja na etykietki. Tym bardziej że podział na osoby homo-, bi- i heteroseksualne jest oparty na binarnym koncepcie płci. Czyli jeśli jako osoba niebinarna wchodzę w relacje z kobietami, więc z osobami o innej niż ja tożsamości płciowej, to matematycznie jestem heteroseksualna. Ale przecież doświadczenie osób heteroseksualnych – pod kątem ich praw i funkcjonowania w społeczeństwie – jest zupełnie inne niż moje. Przez ostatnich 20 lat doświadczył_m nierównych praw i dyskryminacji – m.in. musiał_m wyjechać za granicę, żeby wziąć ślub – dlatego mówiąc o wykluczeniu, identyfikuję się jako lesbijka, choć matematycznie, skoro nie jestem kobietą, nie jestem też lesbijką. Szafa LGBTQiA jest ciasna i kanciasta. Na szczęście jest w tym akronimie również litera Q, czyli queer – gdzie mogą odnaleźć się osoby, których nie opisują inne etykietki. I marzy mi się, żeby ta płynność i otwartość były wystarczające do identyfikacji. W końcu o wiele bardziej jesteśmy po prostu ludźmi. Ale jest też druga ważna strona medalu – wymazanie wszelkich kategorii utrudnia rozmowę o nierównościach, dopóki te istnieją. Utrudnia też znalezienie swojego miejsca na etapie poszukiwania lub odkrywania swojej tożsamości. 20 lat temu doskonale wiedział_m, że nie jestem ani kobietą, ani mężczyzną, ale nie znał_m słowa „niebinarność”, bo to pojęcie nie istniało w polskich słownikach, więc czuł_m się dziwakiem. Słowa pozwalają nam porządkować świat i lepiej rozumieć siebie.

To przeszłość. A jak widzisz przyszłość?
Moje marzenie jest odlegle i utopijne, ale chcę świata, w którym płeć jest przezroczysta. To pewnie źle brzmi dla osób, które lubią kobiecość i męskość, ja też zresztą je lubię jako pewien element kultury – ale w postpłciowym społeczeństwie nie rezygnujemy z używania kobiecości i męskości, nie jesteśmy nimi jednak ograniczeni. Z kobiecości i męskości mogą korzystać osoby wszystkich płci. Bawić się nimi, podważać i czerpać garściami. Nie musimy na każdym kroku deklarować płci i nic od niej nie zależy – ani wysokość zarobków, ani rodzaj zabawek w sklepie dla dzieci. Spójrzmy na rasizm, który wciąż ma się w świecie, niestety, bardzo dobrze, ale zgadzamy się przynajmniej co do tego, że kolor skóry nie powinien mieć jakiegokolwiek znaczenia dla wartości człowieka, jego roli i praw. Marzy mi się, żeby istniała taka sama zgoda na temat płci. Żebyśmy zauważali, że owszem – mamy różne układy rozrodcze, więc biologicznie różnimy się pod względem płci. Ale nie powinno to wpływać na nic poza rozmnażaniem się, które być może nie jest jednak głównym celem ludzkości. Zaskakująco często ludzie w rozmowach o równości płci odwołują się biologii. Nie lubię wycierania sobie ust argumentami medycznymi, które maskują uprzedzenia. Tak samo jest ze stereotypami dotyczącymi osób grubych – ludzie zamiast sobie je uświadamiać i nad nimi pracować, lekceważą grube osoby, a zasłaniają się troską o zdrowie, czyli znowu wycierają sobie usta medycyną. Tymczasem kiedy ktoś bierze amfetaminę czy prowadzi niezdrowy tryb życia, a jest atrakcyjny i szczupły, to jakoś nie czują do niego obrzydzenia. Argument ze zdrowiem jest więc w dużym stopniu przykrywką. Potrzebujemy edukacji już na wczesnym etapie.

Fajnie by było, ale chyba musimy na to trochę poczekać.
Ile będziemy czekać? 25 lat temu słyszał_m, że Polska nie jest gotowa na małżeństwa jednopłciowe i że te zmiany powinny następować powoli, że społeczeństwo musi odrobić lekcję. 25 lat później jesteśmy w tym samym miejscu. Czas płynie. Nie chcę przesadnie gloryfikować Unii Europejskiej, ale jednak inne kraje są na to gotowe. Coś z Polską poszło nie tak.

Dziś widziałam badania, które mówią, że 32 procent społeczeństwa popiera małżeństwa jednopłciowe.
Czyli niemal 70 procent jest przeciwko albo nie ma zdania? No właśnie. Decyzja o wyjeździe z Polski nie była dla nas z żoną wcale prosta – miał_m dużo rzeczy, które mnie tu trzymały, łącznie z firmą, którą prowadził_m w Polsce i z której czerpał_m wysokie zyski. Ale przestał_m się w Polsce czuć bezpiecznie. I co ciekawe – nawet jeśli w sondażach rośnie akceptacja osób LGBT+, to 20 lat temu nie czuł_m się w Polsce tak zagrożon_, jak czuję się dziś. Mam wrażenie, że kiedyś ludziom było trochę wszystko jedno. Nie traktowali osób LGBT+ jak wroga, po prostu się tym nie zajmowali. Kiedy na studiach wynajmował_m pokój z dziewczyną, sąsiadce było obojętne, czy jesteśmy współlokatorkami, czy parą. 10 lat później sąsiedzi, w centrum Warszawy, napisali nam na drzwiach, że jesteśmy drugiego sortu. Władza dała przyzwolenie na to, że można ludzi nienawidzić ze względu na ich płeć, seksualność i inne cechy. Partia rządząca dała przykład szczucia i mowy nienawiści. I mimo że ciężko nam było wyjechać, nie chcemy czekać kolejnych 20 lat, bo życie nam ucieknie. Jest wiele ciekawszych i ważniejszych rzeczy niż nieheteronormatywność lub niebinarność. I nie chcemy się non stop zajmować tym, czy społeczeństwo nas zaakceptuje, czy nie.

W Holandii, gdzie mieszkasz, tak właśnie się czujesz?
Tak. Wcześniej była to Hiszpania – i żyło nam się tam też naprawdę dobrze. Wiele osób powie, że nigdzie nie ma pełnej tolerancji, są incydenty rasistowskie, w Hiszpanii maczyzm ma się nieźle, jest przemoc domowa wobec kobiet – i to wszystko prawda. Nie ma idealnego miejsca na świecie, bo ludzie są w ogóle mało idealni, ale osoby, które to mówią, mieszkając w Polsce, chyba nie zdają sobie sprawy z przepaści, jaka jest w otwartości, w tolerancji, w tym, że nikt ci się w życie nie wtrąca, że ludzie sobie dawno temu przepracowali jednopłciowe małżeństwa, in vitro, różne modele wychowywania dzieci, eutanazję, patchworkowe rodziny, różny kolor skóry. I naprawdę nikomu – kurierowi, urzędnikowi, lekarzowi – nie drgnie powieka, kiedy mówię cokolwiek o żonie albo w pytaniu o płeć zaznaczam trzecią opcję.

Choć znajomi moich mieszkających w Holandii dzieci mówią: ale u nas też nie jest idealnie, gdyby było, nie musielibyśmy organizować parad równości, a one ciągle się odbywają.
Myślę, że parady równości zostaną, choćby po to, żeby celebrować kulturę, która wyrosła z oporu. Czym innym jest jednak celebracja queerowej kultury, a czym innym walka o równe prawa. Ostatnio jedna osoba w Polsce powiedziała mi, że lubi, gdy ktoś ma tęczową przypinkę, bo wie, że do takiej osoby może bezpiecznie podejść na ulicy i o coś zapytać. W Holandii nie muszę szukać żadnych przypinek, by wiedzieć, że nikt mnie nie zaatakuje na ulicy, za to jak wyglądam. W Polsce przed pójściem do lekarza część osób transpłciowych sprawdza tworzoną oddolnie listę lekarzy i lekarek, do których można pójść bez ryzyka narażania się na transfobię. Szokujące? Tak. Tutaj jak potrzebuję porady, to idę do lekarza i nie zastanawiam się, czy będzie mnie tolerował.

Napisał_ś na Instagramie o publicznych toaletach. Że słyszysz uwagi, że nieustannie ktoś cię z nich wyprasza. Pisał_ś o polskich toaletach?
Tak. Nie chcę mówić, że jesteśmy jedynym punktem na mapie, gdzie taki problem istnieje, bo w Azji też się z tym regularnie spotkał_m. Ale w Holandii, Hiszpanii czy Belgii nikt nigdy nie zwrócił mi uwagi, że jestem w złej toalecie. A w zeszłym roku w pierwszych pięciu minutach pobytu w dużym hotelu w Poznaniu pani sprzątająca wyprosiła mnie z toalety. Ludzie nie wchodzą do toalet przypadkowo. Nie czają się tam na innych. Choć oczywiście rozumiem niepokój, szczególnie kobiet, które doświadczyły przemocy, że osoba innej płci jest z nimi w toalecie. Jeśli widzisz w toalecie osobę, której płeć nie jest jednoznaczna, wystarczy poczekać, aż umyje ręce i wyjdzie. To kwestia wrażliwości i świadomości, że dużo osób nie wpisuje się w stereotypowy wygląd przypisany danej płci i te osoby też mają potrzeby fizjologiczne i po prostu z którejś toalety muszą skorzystać. A w Polsce podział jest na dwa i w każdej spotkają się z przykrym komentarzem. Danie wszystkim odrobiny przestrzeni wydaje mi się prostym i ludzkim gestem.

Choć problem nie występuje tylko u nas, wystarczy przypomnieć słowa Joanne Rowling o transkobietach – że obawiałaby się ich obecności w damskich toaletach.
To przykład transfobii. Rowling najwyraźniej nie rozumie, że transpłciowa kobieta to kobieta. Nie chcę bagatelizować problemu przemocy wobec kobiet. Ale gwałty (których sprawcami znacznie częściej są przecież mężczyźni niż kobiety) dzieją się w domach, na imprezach, molestują cispłciowi (czyli nietranspłciowi) ojcowie, wujowie, znajomi ze studiów, koledzy z pracy, a nie ktoś, kto wchodzi do toalety w kinie umyć ręce. W patriarchat wpisana jest narracja, w której mówi się kobietom, że nocą na ulicy może czaić się mężczyzna, który chce im wyrządzić krzywdę. Mają się bać. Ale obraz gwałciciela zaczajonego w damskiej toalecie odwraca uwagę od realnych przemocowych zachowań – w domu, w miejscu pracy.

Drugim ulubionym hasłem transfobów i transfobek są więzienia. Mówię o niebinarności i słyszę pytanie: „No dobrze, a co z niebinarną osobą zrobić w więzieniu? Do którego miałaby iść?”. I oczywiście rozumiem, że to jest problem, który na jakimś etapie ustawodawstwa musi być rozwiązany. Ale zawsze mnie fascynuje, że wszyscy mówią o tych więzieniach jak o pierwszym palącym problemie. Przez 40 lat życia doświadczył_m różnych nieoczywistych sytuacji prawnych związanych z płcią, ale żadna z tych sytuacji nie dotyczyła więzienia. Cały świat i kultura kręcą się wokół płci, a zamiast rozwiązywać realne codzienne problemy nierówności, znowu odwraca się uwagę.

Powiedział_ś, że nie chcesz się już zajmować płcią, tylko życiem. Czyli czym?
Przede wszystkim chcę mniej pracować. Pracował_m non stop przez ponad 20 lat. Prowadził_m dobrze prosperującą firmę szkoleniową w zakresie ratownictwa i pierwszej pomocy (moje pierwsze wykształcenie to ratownictwo medyczne) i w końcu z niej zrezygnował_m. Teraz przeważającą część czasu chodzę po górach, latam na kajcie, czytam książki. Kapitalizm nas nabiera, że cały czas potrzebujemy więcej, więc musimy więcej pracować. Podnosimy standard życia, zaciągamy kolejne zobowiązania i jesteśmy w pułapce. A ja nie chcę się obudzić na emeryturze z ręką w nocniku i stwierdzić, że wszystkie moje pasje, które wymagają wysokiej sprawności (bo uprawiam sporty ekstremalne), są już nie dla mnie. Jestem więc w momencie, w którym pracuję zdecydowanie mniej – cieszy mnie moja praca równościowa, ale też chcę spędzać leniwy czas, nienastawiony ani na zysk, ani na zasięgi.

Widziałam filmik, jak skaczesz do wodospadu. Potrzebujesz adrenaliny?
Nie, zupełnie. Adrenalina jest tym, co mi akurat w tych sportach przeszkadza. Nie lubię się bać. Gdyby w sportach, które uprawiam, nie było ryzyka, podobałyby mi się jeszcze bardziej. To, co w nich kocham, to podglądanie natury z innej, mało dostępnej perspektywy. Wejście do kanionu albo zimowy, samotny kitesurfing to dla mnie przebywanie w przestrzeni, która nareszcie nie jest antropocentryczna. I która uczy pokory. Na oceanie czujesz, jak jesteś nieistotn_. Uświadomienie sobie tego jest wyzwalające i uspokajające. Nikt się tu o ciebie nie upomni. Jesteś na łasce wody i wiatru. Nasze problemy i inby przestają mieć znaczenie. I jeśli mnie kiedyś fala na morzu zatrzyma, naturze to będzie bez różnicy. Ziemia się bez nas wspaniale obejdzie.

Holandia to przystanek czy miejsce docelowe?
Jesteśmy chyba na takim etapie, że każde miejsce traktujemy jak przystanek. Jedną nogą jestem w Hiszpanii, może jesienią pojedziemy tam znowu na dłużej. Stoimy w rozkroku, ale to nawet przyjemne, bo daje wolność. I jest nam dobrze. Ludzie mają tu swoje życie, swoją sjestę, swoje sprawy, słońce nad głową, więc roztrząsanie tego, jakie kto ma wybory życiowe, nie jest zajmujące. Mamy różne poglądy, różne pomysły na życie, różne perspektywy. I dobrze. Dzięki temu świat jest ciekawy. 

Ane Piżl przedstawia się: on/ona, whatever works. Pisze i prowadzi szkolenia na temat równości i uważności. Ma dyplom z gender i z ratownictwa. Uprawia canyoning, lata na kajcie. Na Instagramie prowadzi profil edukacyjny @ane_ratownica.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze