1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. „W pracy z aktorami z niepełnosprawnością intelektualną cała sztuka polega na tym, by przenieść tekst ze sfery intelektualnej w sferę emocji i odczuć”. Rozmowa z założycielem teatru Exit

„W pracy z aktorami z niepełnosprawnością intelektualną cała sztuka polega na tym, by przenieść tekst ze sfery intelektualnej w sferę emocji i odczuć”. Rozmowa z założycielem teatru Exit

Maciej Sikorski, założyciel teatru Exit: „Przykład naszej grupy pokazuje, jak może działać społeczeństwo. Większość członków zespołu samodzielnie nie byłaby w stanie nic zrobić, a razem możemy jeździć po świecie, występować i zarabiać na życie”. (Fot. archiwum teatru Exit)
Maciej Sikorski, założyciel teatru Exit: „Przykład naszej grupy pokazuje, jak może działać społeczeństwo. Większość członków zespołu samodzielnie nie byłaby w stanie nic zrobić, a razem możemy jeździć po świecie, występować i zarabiać na życie”. (Fot. archiwum teatru Exit)
Ludzie, którzy nie znają naszej sztuki i a priori podchodzą do niej lekceważąco, zakładają, że jesteśmy wyłącznie teatrem terapeutycznym. Już z tym nie walczę, ale podkreślam, że jest to terapia przede wszystkim dla ludzi zdrowych – mówi Maciej Sikorski, założyciel zawodowego teatru Exit, w którym występują osoby z niepełnosprawnościami.

Czy zanim powstał teatr Exit, miał pan jakieś doświadczenie w pracy z ludźmi z niepełnosprawnościami?
Nie, wcześniej zajmowałem się realizacją spektakli dla dzieci, bardzo to lubiłem i kompletnie nie planowałem takiej życiowej wolty. Czasami jednak Bóg, los czy dowolnie rozumiana siła wyższa obdarowuje nas niespodziewanie jakimś prezentem, i ja właśnie czegoś takiego doświadczyłem, kiedy kolega, który był wtedy kierownikiem warsztatów terapii zajęciowych Stowarzyszenia Klika, zadzwonił z propozycją stworzenia teatru, w którym występowałyby osoby z różnego typu niepełnosprawnościami. Świat, w który wtedy wkroczyłem, nie był mi zupełnie obcy, ponieważ moja mama przez lata prowadziła zajęcia plastyczne dla dzieciaków z niepełnosprawnością intelektualną i jako wychowawca jeździła z nimi także na obozy. Czasami zabierała mnie ze sobą, a wtedy miałem okazję obserwować jej pracę, w którą była niesamowicie zaangażowana. Wcześniej jednak nie przełożyło się to w żaden sposób na moje życie zawodowe.

Ludzie, z którymi miałem pracować, nie byli zupełnymi naturszczykami, mieli styczność z teatrem, chodzili na jakieś warsztaty, byli tym tematem zainteresowani, lubili poezję, sztukę, kino, natomiast wydaje mi się, że kompletnie nie brali pod uwagę możliwości bycia zawodowymi aktorami. Tymczasem moim planem było stworzenie teatru, który nie będzie wyłącznie formą terapii, bo ja też nie czuję się w tej kwestii kompetentny, nie mam wykształcenia pedagogicznego czy psychologicznego, i nie zamierzałem pełnić takich ról. Chciałem być po prostu reżyserem, który ma ambicje artystyczne i tworzy prawdziwą sztukę.

Zespół teatru Exit: od lewej Tomasz Buczko, Tomasz Drozdek, na wózku Tomasz Balon, nad nim Adam Szewczyk, Kosma Sikorski (syn Macieja jako wolontariusz pomaga w teatrze od kilku lat), Natalia Lewandowska, na wózku Marcin Konik, Robert Buczko, Ryszard Waligóra, Kamil Padlikowski, Anna Mendera, zaprzyjaźnieni krakowscy aktorzy: Stanisław Banaś i Tadeusz Dylawerski oraz wiolonczelistka Gosia Oczko. (Fot. archiwum teatru Exit) Zespół teatru Exit: od lewej Tomasz Buczko, Tomasz Drozdek, na wózku Tomasz Balon, nad nim Adam Szewczyk, Kosma Sikorski (syn Macieja jako wolontariusz pomaga w teatrze od kilku lat), Natalia Lewandowska, na wózku Marcin Konik, Robert Buczko, Ryszard Waligóra, Kamil Padlikowski, Anna Mendera, zaprzyjaźnieni krakowscy aktorzy: Stanisław Banaś i Tadeusz Dylawerski oraz wiolonczelistka Gosia Oczko. (Fot. archiwum teatru Exit)

Nie miał pan żadnych obaw?
To było bardzo kuszące wyzwanie, miałem poczucie, że dostałem propozycję nie do odrzucenia i na początku płynąłem na fali tych emocji. Kiedy jednak naprzeciwko mnie stanęła grupa trzech osób z porażeniem mózgowym, człowiek z niepełnosprawnością intelektualną, dwie osoby niewidome i chłopak na wózku, który miał sprawny tylko jeden palec wskazujący, w pierwszym momencie pojawiła się obawa, czy podołam, czy będę umiał komunikować się z tym zespołem. Ale pierwszy dzień bardzo szybko rozwiał wszelkie wątpliwości. To było trochę jak miłość od pierwszego wejrzenia, taka piękna, która działa w obydwie strony. Choć od początku wyraźnie zasygnalizowałem, że nie będzie żadnej taryfy ulgowej, traktujemy się poważnie, więc będę wymagał pracy, bo to nie jest forma świetlicy środowiskowej, zapychania czasu czy litowania się. Zresztą tym, czego ludzie z różnego typu niepełnosprawnościami nie lubią najbardziej, jest właśnie litość, bo ona pozbawia ich szacunku, sprawia, że traktujemy ich protekcjonalnie i ograniczamy możliwości aktywnego działania. Bazując na litości, nie potrafimy wymagać od osób z niepełnosprawnością żadnego wysiłku, a cała sztuka w mojej pracy polega na tym, żeby w każdym odkryć jego potencjał i oczekiwać, żeby był on maksymalnie wykorzystywany w działaniu.

Ale sam pan w wielu rozmowach przyznaje, że dla osób z niepełnosprawnością pewne rzeczy są nieprzyswajalne. Jak więc wygląda praca w takiej grupie, gdzie ma się do czynienia nie tylko z różnymi osobowościami i talentami, ale też ograniczeniami?
Dla mnie najbardziej ekscytujące jest to, że każdy z moich aktorów ma gdzie indziej swoje maksimum. Na przykład jeden z mężczyzn, który ma porażenie mózgowe, nie potrafi czytać, ale ma genialną pamięć i przyswaja bardzo długie teksty; wystarczy, że kilka razy mu je przeczytam. Inny z kolei nie jest w stanie zapamiętać długich kwestii, więc dostaje role, które są szpilami w serce, czyli mówi krótki tekst, jednak w sposób tak przejmujący, że nie da się tego zapomnieć. Z kolei w pracy z aktorami z niepełnosprawnością intelektualną cała sztuka polega na tym, by przenieść tekst ze sfery intelektualnej w sferę emocji i odczuć. Kiedyś nazwałem to metodą pracy „na gąbkę”, bo podczas prób – zamiast uparcie ćwiczyć rolę – pokazuję takiej osobie emocje, które towarzyszą przekazowi, nasączam ją nimi, a w momencie wyjścia na scenę następuje jakby wyciśnięcie wody z gąbki – z aktora emocje wręcz wypływają.

Zupełnie inaczej pracuje się z osobami niewidomymi, bo one doskonale zinterpretują tekst, wspaniale wyrażą emocje głosem, ale nie mają świadomości, jak porusza się ciało, co jest naturalną częścią komunikacji widzących. Nie wiedzą, jakie gesty i odruchy towarzyszą konkretnym sytuacjom, przez co na scenie mogą wyglądać na zagubione.

Nie wymagam od aktorów niemożliwego, ale pracujemy ze sobą już siedem lat i znamy się jak łyse konie, więc kiedy widzę, że dają z siebie osiemdziesiąt procent tam, gdzie stać ich na sto, to cisnę. Ludzie, którzy ze mną pracują, wiedzą, że jestem wymagający, że nie zawsze jest lekko i przyjemnie, bo próby też są trudem, znojem. I nie wynika to z moich ambicji, a z szacunku do aktorów i ich talentu.

W jednym z wywiadów powiedział pan, że jest egoistą, a ja podczas tej rozmowy mam wrażenie, że nieustannie szuka pan klucza do drugiego człowieka. Nie widzę tu egoisty. Nadal tak pan siebie postrzega, czy dzięki pracy w teatrze to się jednak zmieniło?
Każdy artysta jest w pewnym stopniu egoistą. W życiu prywatnym często jestem mocno skupiony na sobie i swojej pracy. Ale Exit, który miał być dla aktorów wyjściem z niewoli niepełnosprawności, dla mnie także stał się możliwością wyjścia ze swoich słabości, bo dzięki tej pracy jestem zmuszony rozdawać siebie innym i stawać się lepszym człowiekiem, mniej myśleć o sobie, a bardziej starać się zrozumieć potrzeby innych.

Nie jesteśmy teatrem stacjonarnym, podróżujemy po całej Polsce a także za granicę. I ten mój egoizm najbardziej kruszony jest właśnie w trasie, bo w nocy muszę wstawać, by podać przyjacielowi kaczkę, muszę czasem kogoś nakarmić, przebrać, przenieść. Nie mamy sztabu ludzi do pomocy i absolutnie się teraz nie skarżę, bo fakt, że sami tak dobrze sobie radzimy, daje mi satysfakcję, jest też elementem budowania wspólnoty.

To, jak funkcjonujemy w tej grupie, doskonale pokazuje, jak może działać społeczeństwo. W czasach, kiedy ludzkość coraz bardziej hołubi indywidualizm, samowystarczalność, wielozadaniowość, my pokazujemy, jak można pięknie się uzupełniać. Większość członków naszego zespołu samodzielnie nie byłaby w stanie nic zrobić, ale wszyscy razem możemy jeździć po całym świecie, występować i zarabiać na życie.

Kiedy pana słucham, czuję ogromną ulgę, bo odkąd pamiętam, staram się być samowystarczalna, ale jestem tym już bardzo zmęczona.
Ludzie, którzy nie znają naszej sztuki i a priori podchodzą do niej lekceważąco, zakładają, że jesteśmy wyłącznie teatrem terapeutycznym. I ja już z tym nie walczę, ale podkreślam, że jest to terapia przede wszystkim dla ludzi zdrowych. Zawsze mówię swoim aktorom, że sztuka musi być po coś, powinna mieć pewien potencjał zmian. Póki co widzę, że to w naszym przypadku działa.

Widzowie często przyznają, że po naszych spektaklach zmienili podejście do osób z niepełnosprawnościami, ale też wielu ludzi dzięki nam uświadamia sobie, że osoby z niepełnosprawnościami są światu bardzo potrzebne, że my ich potrzebujemy być może nawet bardziej niż oni nas. Choćby po to, by stawać się lepszymi, by dostrzegać wartości, które pogubiliśmy w codziennym wyścigu. Mam na myśli takie zjawiska, jak bezinteresowna przyjaźń, zachwyt człowiekiem, fascynacja życiem, jego afirmacja, prawdziwość, szczerość. Tomek Balon, który urodził się z czterokończynowym porażeniem mózgowym, jest najbardziej szczęśliwym człowiekiem na świecie. Nie znam drugiej tak pozytywnej osoby. Kiedy po pokazie naszego filmu „Hiob”, kardynał Ryś zadał pytanie, czy jest na sali ktoś, kto bezinteresownie kocha Boga, Tomek zgłosił się jako pierwszy. Wydaje się, że akurat on ma chyba najmniej powodów, żeby kochać Stwórcę, tymczasem uparcie postrzega świat jako miejsce szczęśliwe.

Tomasz Balon w projekcie „Hiob” (film i towarzyszące mu działania teatralne) (Fot. archiwum teatru Exit) Tomasz Balon w projekcie „Hiob” (film i towarzyszące mu działania teatralne) (Fot. archiwum teatru Exit)

Wspomniał pan o tym, że ludzie, którzy nie znają waszej sztuki, często z góry zakładają, że nie jest ona najwyższych lotów. Z czego to wynika?
Od samego początku zderzaliśmy się z dwoma strasznymi stereotypami. Pierwszy dotyczy oczywiście niepełnosprawności, a drugi tematyki biblijnej, z której czerpiemy. Zrobiliśmy dosyć dużo spektakli, posiłkując się tekstem Starego Testamentu, więc wpadliśmy w szufladę „projekty chrześcijańskie”, które są traktowane jako coś, co z reguły jest artystycznie słabe. Tymczasem moim zdaniem tworzywo starotestamentowe jest znakomitym materiałem na scenariusze filmowe i teatralne. Dodatkowo wierzę, że te teksty mają moc zmieniania człowieka, bo każda historia opowiada w uniwersalny sposób o problemach każdego z nas.

Teraz na przykład pracujemy nad nową adaptacją pierwszego spektaklu Exit opartego na Księdze Wyjścia. W tej historii ucieczki Izraela z niewoli egipskiej do Ziemi Obiecanej są sytuacje, w których można zamknąć życie wszystkich ludzi. Bo każdy kiedyś był – lub będzie – w jakiejś niewoli; każdy przeżywa jakieś rozgoryczenie, każdy może sobie zbudować cielce, ale też każdy może doświadczać jakiegoś ratunku, rozstąpienia się morza problemów – dlatego ta sztuka razi prosto w serce. Mimo to od samego początku dostrzegam sceptyczną reakcję ludzi związaną z pewnym stereotypem patrzenia na kulturę chrześcijańską. Wynika to niestety z setek lat zaniedbań w Kościele, który kiedyś sięgał po najlepszych artystów, czego dowodem są m.in. dzieła Michała Anioła, a w tej chwili w świątyniach króluje estetyczna bylejakość. Mamy kościoły pełne brzydkich obrazów, projektowane chyba przez szwagra proboszcza. Na Facebooku powstał nawet profil „Biskup płakał, jak konsekrował”, gdzie można zobaczyć różne kuriozalne kościoły. I to jest śmiech przez łzy, bo przecież kultura chrześcijańska ma dostęp do źródła absolutnie czystej wody, które jest niewyczerpalne i trzeba ją traktować poważnie.

Ludzie, którzy pierwszy raz widzą nasze spektakle lub filmy, dziwią się, że są tak odważne stylistycznie, bez użycia historycznych kostiumów, bo my się nie przebieramy w firanki i nie udajemy, że jest to jakaś adaptacja sytuacji sprzed tysięcy lat, tylko pokazujemy tę sztukę jako coś, co się może dziać poza miejscem i czasem, zatem i dotykać każdego bez wyjątku człowieka, w każdym miejscu na świecie. Nawet w ateistycznej Szwecji wzbudzała bardzo duże zainteresowanie i zachwyt. Po jednym z tamtejszych seansów filmu „Tobiasz” zainicjowałem dyskusję o tym, czy jeszcze potrafimy wspólnie rozpoznawać i odczytywać symbole. Niektórzy z widzów w to powątpiewali, ale nagle wstał pewien brodaty mężczyzna, który powiedział, że oglądając film, płakał od samego początku do samego końca, i wydaje mu się, że odczytał wszystkie symbole, które się w nim pojawiły, chociaż jest muzułmaninem.

Maciej Sikorski w filmie „Tobiasz” (Fot. archiwum teatru Exit) Maciej Sikorski w filmie „Tobiasz” (Fot. archiwum teatru Exit)

Kadr z filmu „Tobiasz”. Na zdjęciu: Joanna Sych i Ryszard Waligóra (Fot. archiwum teatru Exit) Kadr z filmu „Tobiasz”. Na zdjęciu: Joanna Sych i Ryszard Waligóra (Fot. archiwum teatru Exit)

Dlaczego zakłada się, że teatr, w którym występują aktorzy z niepełnosprawnościami, nie może być ambitny?
Bo kojarzy się z jakąś formą terapii, szukaniem tym ludziom zajęcia, przedszkolnym spektaklem robionym zza prześcieradła. To jest bardzo trudne do przezwyciężenia, bo dopóki ktoś nie zobaczy naszych filmów czy spektakli, to niestety myśli o nich stereotypowo. A nam od samego początku zależało na tym, żeby wyjść z tego typu szuflady i traktować to, co robimy przede wszystkim jako sztukę. A jeśli przy okazji komuś to w czymś pomoże, to już tylko przyjemny bonus.

Nie oczekujemy i nie chcemy żadnej taryfy ulgowej. Nigdy nie zdarzyło nam się wysyłać projektów na festiwale dedykowane osobom z niepełnosprawnościami, ponieważ uważamy, że nie potrzebujemy jakichś specjalnych kryteriów, chcemy być traktowani w pełni normalnie i profesjonalnie na rynku sztuki. Nasze filmy są nagradzane na otwartych międzynarodowych festiwalach filmowych. Współpracują z nami znani twórcy, począwszy od gwiazdy opery Rafała Siwka, przez znakomitych muzyków jazzowych, którzy na co dzień grają z Nigelem Kennedym, po aktora Michała Koterskiego, który w ostatnim filmie wcielił się w postać osoby ze szpitala psychiatrycznego. Teatr od samego początku przyjął formę integracyjną, nie chcieliśmy tworzyć kolejnego getta dla osób z niepełnosprawnościami. A jednak musiało minąć co najmniej kilka lat, aby krytycy i dziennikarze zaczęli nas traktować poważnie. Ale niestety wciąż jeszcze jesteśmy prototypem, i ten prototyp musi stać się pojazdem zarejestrowanym w ruchu, abyśmy mogli działać jako równoprawna instytucja kultury.

Co musi się wydarzyć, żeby w produkcjach w rolach bohaterów z niepełnosprawnościami nie byli obsadzani pełnosprawni aktorzy?
To trudne pytanie. Do dziś nie potrafię zrozumieć, dlaczego w filmie „Chce się żyć” nie mógł wystąpić aktor z porażeniem mózgowym. Oczywiście Dawid Ogrodnik wcielił się w tę rolę genialnie, ale jednak grał, udawał, a tam aż się prosiło, aby stworzyć przestrzeń dla kogoś, kto nie musiałby tego robić. Film powinien mieć nie tylko walory artystyczne, ale też budować wiarygodność, pokazywać prawdę. Dlatego w naszym „Hiobie” główną rolę zagrał sparaliżowany Tomek Balon. I siła tej sztuki polega na tym, że Tomek nie udaje Hioba, on po prostu nim jest od urodzenia.

Niestety decydenci z dziedziny kultury wciąż nie wyobrażają sobie, że teatr, w którym występują aktorzy z niepełnosprawnościami, może mieć profesjonalny poziom, a przez to utrwalają krzywdzący stereotyp. Kiedy poszedłem po pomoc dla teatru do bardzo ważnej instytucji kultury na mapie województwa małopolskiego, usłyszałem, że jej nie dostanę, bo moi aktorzy nie są aktorami. Nie ma znaczenia, że występują na scenie od siedmiu lat, że wielu z nich jest rozpoznawanych i nagradzanych. Liczy się tylko to, że nie ukończyli szkoły teatralnej. A przecież każdy z nas potrafiłby wymienić co najmniej dziesięć nazwisk wspaniałych i cenionych pełnosprawnych aktorów, którzy nie ukończyli żadnej szkoły artystycznej.

Jak ludzie, z którymi pracuję, mieli to zrobić, skoro akademie nie mają miejsc dla osób z niepełnosprawnościami? Choć jestem teraz w kontakcie z jedną ze szkół teatralnych w Krakowie i tam, powolutku, uchylana jest jakaś furtka, mam więc nadzieję, że to początek procesu zmian. Wolałbym jednak, aby te zmiany nie były od razu zadekretowane, bo mamy taką tendencję, że kiedy zaczynamy dostrzegać jakiś problem, to próbujemy go rozwiązać, narzucając wymyślone normy – jak w hollywoodzkich umowach, które są kuriozalne. Nie chodzi o to, by ogłosić, że od dziś, na przykład, pięć procent aktorów w każdym filmie muszą stanowić osoby z niepełnosprawnościami i wziąć później byle kogo, by tę normę wyrobić. Chodzi o to, byśmy stwarzali takim ludziom możliwości, wyłuskiwali najzdolniejszych i pracowali nad ich talentem.

A nad czym teraz pracujecie w teatrze Exit?
Ten sezon będzie dość intensywny. Na pewno będziemy pokazywać spektakl „Pieśń nad Pieśniami”, filmy „Po drugiej stronie dnia” i „Tobiasz”. W październiku w Szwecji światową premierę będzie miał film „Droga Eliasza”. Także jesienią zaczniemy pracę nad wspominaną nową adaptacją pierwszego spektaklu Exit, która będzie pokazywana w Egipcie, Jordanii i Izraelu. Planujemy też spektakl, który będzie grany w Rwandzie.

Spektakl „Pieśń nad Pieśniami”. Na zdjęciu Natalia Lewandowska, Marcin Konik, Adam Szewczyk (kompozytor i gitarzysta) oraz Gosia Oczko (wiolonczelistka). (Fot. archiwum teatru Exit) Spektakl „Pieśń nad Pieśniami”. Na zdjęciu Natalia Lewandowska, Marcin Konik, Adam Szewczyk (kompozytor i gitarzysta) oraz Gosia Oczko (wiolonczelistka). (Fot. archiwum teatru Exit)

Spektakl „Bezdomny Jezus”. Na zdjęciu aktorka Natalia Lewandowska i Ryszard Waligóra (gra na klarnecie). (Fot. archiwum teatru Exit) Spektakl „Bezdomny Jezus”. Na zdjęciu aktorka Natalia Lewandowska i Ryszard Waligóra (gra na klarnecie). (Fot. archiwum teatru Exit)

Afryka nie jest przypadkowym kierunkiem. Mamy z tym związaną pewną misję, bo większość krajów na tym kontynencie jest jeszcze bardziej w tyle niż my, jeśli chodzi o opiekę nad osobami z niepełnosprawnościami. Chcemy więc pokazać możliwości naszych aktorów jako przykład. Bo niedowład, brak wzroku czy zdolności intelektualnych są przeszkodą tylko wtedy, kiedy takie osoby są pozostawione same sobie. Jeśli natomiast ich relacje są pełnosprawne, to niepełnosprawność może być odczuwalna w niewielki sposób. Tymczasem w Afryce traktowana jest ona jako klątwa. Osoby niewidome lub poruszające się na wózku, często są zamykane w domach, w ogóle nie wychodzą. A my chcemy pokazać, że mogą i powinni być równoprawnymi członkami społeczeństwa.

Maciej Sikorski, założyciel grupy i żywiołowy reżyser. Ma niezwykły talent do znajdowania ludzi, których praca dla teatru ubogaca go. Swoją charyzmą oraz pozytywnym szaleństwem motywuje do działania i tworzenia nowych projektów.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze