1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Poszukując wolności. Rozmowa z Filipem Pławiakiem, aktorem znanym z serialu „Rojst Millenium” i filmu „Biała odwaga”

Poszukując wolności. Rozmowa z Filipem Pławiakiem, aktorem znanym z serialu „Rojst Millenium” i filmu „Biała odwaga”

Filip Pławiak (Fot. Aleksandra Zaborowska)
Filip Pławiak (Fot. Aleksandra Zaborowska)
Filip Pławiak w „Rojst. Millenium” charyzmą wprost rozsadza ekran. W „Białej odwadze” udowadnia, że nie ma wyzwania, któremu by nie sprostał. A on dopiero się rozkręca... jego motto? Pokazywać rzeczywistość taką, jaka jest naprawdę.

Lubisz swoje imię? Mały Filipek w najnowszym sezonie „Rojsta” za swoim nie przepada…
Lubię. Tym bardziej że Filip znaczy „kochający konie”, a ja jeżdżę konno. Rodzice zrobili mi niezłego psikusa, bo to podwójne „p” – na końcu imienia i na początku nazwiska – jest niezłym dykcyjnym wyzwaniem, a że moja wymowa nigdy nie była perfekcyjna, w szkole aktorskiej miałem z tym trochę pod górkę.

Jakim byłeś dzieciakiem?
Niegrzecznym. Trzeba mnie było mieć cały czas na oku. Najfajniej było, jak dużo się działo. Na nielicznych filmikach z dzieciństwa widać, że stale kombinuję, co by tutaj nabroić.

Masz młodszego brata i starszą siostrę, bycie środkowym dzieckiem to ciągła walka o uwagę rodziców czy ulga, bo możesz robić, co chcesz?
Super jest być środkowym dzieckiem! Zwykle uwaga rodziców rzeczywiście koncentruje się na najmłodszym, wielu rzeczy się mu zabrania, bo jest jeszcze za małe, oraz na najstarszym, bo ono przeciera szlaki. Siostra staczała więc za mnie boje, których ja już potem nie musiałem. Mam wrażenie, że dzięki temu mogłem dużo więcej niż moje rodzeństwo. Jeśli kiedyś będę miał dzieci, to myślę, że przy pierwszym będę pewnie wszystkiego się bał i na wszystko bardziej uważał, a jak pojawi się drugie, to automatycznie pojawi się więcej luzu.

Filip Pławiak (Fot. Aleksandra Zaborowska) Filip Pławiak (Fot. Aleksandra Zaborowska)

Jako dziecko czułeś, że możesz zostać, kim chcesz?
Tak, rodzice zawsze wspierali mnie w moich pasjach, na tyle, na ile oczywiście mogli sobie na to pozwolić. Próbowałem różnych sportów, trenowałem przez siedem lat karate, na które tata woził mnie aż 20 kilometrów trzy razy w tygodniu z Witowic Górnych do Nowego Sącza. Z kolei jak zdawałem do filmówki w Łodzi, to mimo że dostałem się wcześniej na informatykę do Krakowa i, jak sądzę, woleli, bym wybrał pewny, dający spokojną przyszłość zawód – też wspierali mnie w mojej decyzji.

Aktorstwo spokojnej przyszłości nie daje?
Choćby z tego względu, że niewielu udaje się w nim przebić. Ale już jak się uda, to daje dużo satysfakcji. Zawsze powtarzam, że dzięki aktorstwu mogę przeżyć tysiąc różnych żyć w ciągu jednego. Ale to zawód wymagający i obciążający. Presja, która jest jego stałym elementem i którą w jakimś stopniu też sami na siebie nakładamy, chcąc być coraz lepszymi aktorami, powoduje, że czujemy się non stop oceniani. Od momentu castingu, przez zdjęcia, po premierę, ale też przez pryzmat poprzednich ról. Każdy może na przykład dwa lata włożone w zbudowanie jakiejś roli ocenić w sekundę. I ma do tego prawo. Co nie znaczy, że dla nas nie jest to trudne. Aktorstwo jest wymagające, głównie psychicznie.

Filip Pławiak (Fot. Aleksandra Zaborowska) Filip Pławiak (Fot. Aleksandra Zaborowska)

Kilka lat temu w „Zwierciadle” mówiłeś, że psychikę masz akurat silną i to sprawia, że nadajesz się do tego zawodu.
Wtedy chyba jeszcze myślałem, że mam silniejszą [śmiech]. Nabrałem trochę pokory. Nie spotkałem się wprawdzie z hejtem, może dlatego, że staram się wybierać takie role i tak kierować swoim życiem zawodowym, by się przed nim uchronić. Nie idę na łatwiznę i nie przyjmuję każdej propozycji. Myślę, że nie prowokuję też wycieczek osobistych, bo staram się swoją prywatność zatrzymywać dla siebie. Nie sprzedaję jej, nie chcę tym grać, jeśli już mam być oceniany, to tylko przez perspektywę tego, co robię zawodowo.

Rzeczywiście nie idziesz na łatwiznę. Oprócz kilku dość sympatycznych postaci, grasz raczej te „sympatyczne inaczej”, niejednoznaczne. Można cię oglądać w dwóch dużych, mocnych rolach. Kociołka w serialu „Rojst. Millenium” i Andrzeja w „Białej odwadze”. Kiedy mówiłeś o hejcie, zastanawiałam się, czy zwłaszcza w związku z tym drugim projektem jednak cię on nie spotka. Dotykacie drażliwego tematu, część osób, które jeszcze filmu nie widziały, już go bojkotuje.
Spodziewam się różnych reakcji, ale podchodzę do tego raczej spokojnie, jak do zadania, które miałem do wykonania. Wiadomo, to temat niewygodny dla górali, trochę im się nie dziwię, że woleliby nie dotykać wstydliwych części ich historii. Ale nie obawiam się hejtu także dlatego, że to jest bardzo uczciwie zrobiony film, oddający sprawiedliwość wszystkim stronom. Nie ma tu szukania na siłę kontrowersji, opisujemy historię, która naprawdę się wydarzyła. A co do bojkotu filmu przed jego obejrzeniem – cóż, to ostatnio dość popularna praktyka, co najmniej dziwna. W sumie to jestem bardzo ciekawy, co wydarzy się po premierze. Gram akurat tego z braci, który podejmuje współpracę z nazistami, podczas pracy nad rolą starałem się go zrozumieć, znaleźć usprawiedliwienie dla trudnych wyborów, których dokonuje. Mam nadzieję, że widzowie spróbują postawić się w jego sytuacji i pomyśleć, jak sami by postąpili.

Pytałam cię o rodzeństwo, bo twoim bohaterem w jakimś stopniu kieruje właśnie chęć przeciwstawienia się starszemu bratu, odróżnienia od niego. Jednocześnie mimo odmiennych dróg, które obierają, są do siebie bardzo przywiązani.
Maćka i Andrzeja łączy trudne braterstwo. Wszystko zaczyna się między nimi psuć z powodu decyzji, która została podjęta nie przez nich, tylko za nich. Choć obydwaj się z nią nie godzą, to muszą z nią żyć. Więź, jaka ich łączy, jest jednak zbyt silna, by została całkowicie zerwana. To, co stoi za motywacją Andrzeja do podjęcia współpracy z nazistami, jest skomplikowane, ale z pewnością wierzy on, że jest to jedyna możliwa droga.

Muszę wspomnieć o twoich niesamowitych przygotowaniach do zagrania Andrzeja. Wszystkiego nauczyłeś się sam, i to często od podstaw: wspinaczki, gwary góralskiej, tańca, śpiewu…
Nie do końca sam, bo pomagała mi przy tym masa specjalistów, naprawdę wybitnych ludzi. Ale rzeczywiście było tego dość dużo [śmiech]. Głównym zadaniem, które wymagało najdłuższych przygotowań, oprócz pracy nad psychiką postaci, była nauka wspinaczki. Trwała ponad rok. Na początku zastanawialiśmy się, czy jest w ogóle możliwe, by ze stanu zero doprowadzić mnie do punktu, w którym sam wykonuję wszystkie sceny na wysokości, ale Andrzej Marcisz, genialny taternik i wspinacz wysokogórski, przeprowadził test i stwierdził, że tak, jest to możliwe. Reżyser Marcin Koszałka zna mnie już na tyle, by wiedzieć, że kiedy mam jakiś wyznaczony cel, to go zrealizuję. Spytał tylko, czy jestem gotów, by każdą wolną chwilę poświęcić na przygotowania. A ja oczywiście w to wszedłem, bo uwielbiam takie wyzwania.

Filip Pławiak (Fot. Aleksandra Zaborowska) Filip Pławiak (Fot. Aleksandra Zaborowska)

Sceny wspinaczki są rzeczywiście spektakularne. Aż trudno uwierzyć, że nie jest to robione na green screenie, tylko naprawdę. Czujesz dumę z tego, czego udało ci się dokonać?
Dumę, satysfakcję, ale i wdzięczność. Bardzo wzruszający był moment, kiedy skończyliśmy kręcić scenę najtrudniejszej wspinaczki. Presja, którą mimo wszystko cały czas czułem zarówno podczas przygotowań, jak i podczas kręcenia – wiedzieliśmy, że mamy na to jeden dzień i albo się uda, albo nie – w końcu opadła. Nie byłoby to możliwe bez pomocy i zaangażowania mnóstwa ludzi. To były miesiące wspólnej pracy, wyjazdów, obozów przygotowawczych, tygodniami ręce miałem całe pozdzierane. Ale to wszystko przyniosło świetny efekt.
Do tego dochodziły jeszcze tańce góralskie, co prawda nie zostało ich w filmie wiele, ale nasza nauczycielka powtarzała, że jeszcze chwila, a będziemy mogli wystartować w konkursie w Bukowinie [śmiech]. Jasiek Karpiel-Bułecka przygotowywał nas pod kątem gwary, uczył zasad, historii. Dużo ćwiczyłem z oryginalnymi nagraniami, nawet mówiłem sam do siebie z tym charakterystycznym zaśpiewem. Olbrzymie podziękowania należą się producentkom Agacie Szymańskiej i Magdzie Kamińskiej, które stworzyły nam idealne warunki do przygotowań i zawsze były gotowe, żeby pomóc. Wiedzieliśmy, że każdy element musi zadziałać, musi być prawdziwy i wiarygodny, żeby widzowie uwierzyli w tę historię.

Ulubione słowo z gwary góralskiej? Oprócz „gębusi”…
Jest takie przekleństwo, które przeszło do gwary dawno temu z języka węgierskiego. Oznacza mniej więcej tyle, co „cholera”.

Podobno skok przez ognisko, który widać w jednej ze scen, miał tylko jedną próbę. Czyżby udzieliło ci się trochę ryzykanctwo twojego bohatera?
Po prostu zrobiliśmy próbę i okazało się, że umiem tak przeskoczyć. Ale przyznaję, że potem poczułem lekki swąd spalonych rzęs. A co do głodu adrenaliny Andrzeja, to doskonale go rozumiem. Sam lubię sporty, które tej adrenaliny dostarczają, jak jazda konna czy kitesurfing. Poza tym nurkuję, jeżdżę na nartach. Ktoś powie, że to ryzykanctwo, ale ja nazwałbym to poszukiwaniem wolności. Próbą oczyszczenia głowy, zanurzenia się w tu i teraz. Kiedy płyniesz na kajcie, nie myślisz o niczym innym poza tym, że płyniesz na kajcie.Nie wybiegasz w tył ani w przód, a na buzi pojawia się uśmiech.

Wojciech Kurtyka, polski himalaista, który podobnie jak twój bohater lubi wspinać się bez asekuracji, w stylu alpejskim, spontanicznie, ma do tego unikalną cechę – wie, kiedy odpuścić, bo robi się zbyt niebezpiecznie. Też to umiesz?
Tak i uważam, że to bardzo ważna i przydatna umiejętność. Na pewno nie odpuszcza się łatwo, ale rozsądek ostatecznie powinien wygrywać. Wspomniany Andrzej Marcisz na początku naszej pracy powiedział, że zapewnia mi pełne bezpieczeństwo w ramach sztuki wspinaczkowej, ale nie bierze odpowiedzialności za to, co wywinie natura. Na szczęście nic groźnego się nie wydarzyło.

Tak sobie myślę, że wiem, jaką książkę mogłabym podarować filmowemu Andrzejowi – na przykład książkę Wojciecha Kurtyki – ale nie potrafię sobie wyobrazić, jaka lektura ucieszyłaby Kociołka, kierownika hotelu Centrum z serialu „Rojst”. Na pewno nie byłaby to książka kulinarna, już prędzej o biznesie. Albo o wychowaniu, bo w tym chyba paradoksalnie najlepiej się spełniał.
Może „Ojciec chrzestny”? [śmiech]

Może! To o tyle tajemnicza postać, że praktycznie bez przeszłości dalszej niż ta, o której opowiadacie w najnowszym sezonie.
Czasami dochodzę do wniosku, że jeśli się wie za dużo, to można też chcieć za dużo zagrać, co może być niezrozumiałe dla widza. Raczej skupiam się na tym, jakie okoliczności budują moją postać w danym momencie.

No właśnie, czy ty grasz postać Kociołka czy raczej Piotra Fronczewskiego, grającego Kociołka?
Gram kierownika hotelu, Kociołka, którego poznaliśmy już we wcześniejszych sezonach. Starszą wersję stworzył fantastyczny Piotr Fronczewski. Jego bohater był bardzo enigmatyczny i wielu widzów pewnie zastanawiało się, jaka jest jego historia. W ostatniej, trzeciej części „Rojst. Millenium” dowiadujemy się o nim więcej. Cofamy się do lat 60. To duży przeskok czasowy, praktycznie początek jego drogi zawodowej i, mam nadzieję, historia, którą widzowie będą z przyjemnością odkrywać.

Filip Pławiak (Fot. Aleksandra Zaborowska) Filip Pławiak (Fot. Aleksandra Zaborowska)

Zmieniłeś się do tej roli. Mam na myśli nos, ale i głos…
Na początku zastanawiałem się, jak taki nos będzie funkcjonował, i byłem pod wrażeniem, że tak idealnie wpasował się w moją twarz i współpracował z mimiką. Mirela Zawiszewska ze swoim teamem, w tym Elizą Bergchauzen, która kleiła mi nos, wykonały naprawdę świetną robotę. Do tego inna, ciemniejsza fryzura i fantastyczne kostiumy przygotowane przez Weronikę Orlińską z zespołem – to ogromnie pomogło mi wejść w buty Kociołka.

Jeśli chodzi o głos, to wsparła nas nowa technologia. Nie jestem pewien, ale chyba takie wykorzystanie AI w Polsce miało miejsce po raz pierwszy. Wszystkie moje kwestie nagrane na planie zostały zmiksowane przez ukraińską firmę Respeecher z godzinami nagrań młodego Piotra Fronczewskiego – w ten sposób powstała mieszanka głosu Kociołka. Na mnie zrobiło to kolosalne wrażenie, na moich bliskich zresztą też. Mówili, że w niektórych scenach naprawdę mieli wrażenie, że widzą i słyszą nie mnie, ale młodego Piotra Fronczewskiego. Na planie zresztą też zdarzały się takie momenty, kiedy Janek Holoubek wykrzykiwał spod podglądu: „Wyglądasz dokładnie jak on”.

Ty nie tylko wyglądasz, ale i ruszasz się jak on. Sceny, w których twój bohater idzie, dla mnie mogłyby trwać bez końca.
Takiej opinii jeszcze nie słyszałem [śmiech]. Ale masz rację, dużo myślałem nad tym, jak moja postać chodzi, jak patrzy, jak pali papierosa. Dla mnie takie szczegóły tworzą postać w takim samym stopniu jak psychologia postaci.

Czy Kociołek to zły człowiek? W jednej z ostatnich scen jego kolega mówi, że za to wszystko, co zrobili, diabły grzeją dla nich gar w piekle. Na co on odpowiada: „Diabłów nie ma. My jesteśmy”.
Z pewnością nikt nie nazwałby go dobrym, ale czy to znaczy, że jest zły do szpiku kości? Ja tak tego nie widzę. Owszem, ma dość mocno rozbudowaną ciemną stronę, ma cele, do których dąży i które jest w stanie osiągnąć za wszelką cenę, ale dla mnie bardzo ważne było, że widzimy też jego jaśniejsze oblicze, to, które ukazuje się w relacji z synkiem Filipkiem.

Jednocześnie wobec matki Filipka czy w ogóle wobec kobiet potrafi być bezwzględny i okrutny.
Trudno dokładnie określić, jaki jest stosunek Kociołka do kobiet w jego otoczeniu, bo większość z nich dla niego pracuje, a on traktuje je trochę jak towar. Nie mówię, że to jest dobre, ale myślę, że w jego świecie jest jasny podział na to, co zawodowe, i na to, co prywatne. A zawodowo jest nastawiony na zysk. W poprzednich sezonach widzieliśmy, że potrafi być wobec kobiet szarmancki, patrzy na nie często z podziwem i sympatią. Natomiast jeśli chodzi o Wiolę, matkę Filipka, to jego stosunek do niej jest negatywny głównie ze względu na jej podejście do Filipka.

Filip Pławiak (Fot. Aleksandra Zaborowska) Filip Pławiak (Fot. Aleksandra Zaborowska)

Masz ulubioną postać ze wszystkich sezonów „Rojsta”?
Nie potrafię wybrać jednej. Dla mnie najbardziej niesamowite w tym serialu jest to, że przywiązujesz się do wszystkich bohaterów. A sezon trzeci, w którym dostajemy odpowiedzi na pytania, które nas nurtowały, kiedy oglądaliśmy wcześniejsze, jest pod tym względem wyjątkowy. Dostajemy szansę, by przywiązać się nawet do tych bohaterów, na których wcześniej mniej zwracaliśmy uwagę. Nagle mamy ciarki na plecach albo pojawiają się łzy wzruszenia. To jest ogromna wartość i siła kina, które kręci Janek Holoubek. A ty, masz ulubione postaci?

Adam Mika i Anna Jass. On ujmuje mnie między innymi sposobem, w jaki traktuje kobiety i swoją lojalnością, z kolei w niej uwielbiam jej spokój.
Tak, to świetny duet.

Podoba mi się też, jak przedstawieni są tu męscy bohaterowie. Właśnie poprzez to, co jest w nich miękkie, słabe, delikatne. Wszyscy w jakiś sposób są złamani. Może najmniej widać to w twoim Kociołku…
A ja myślę, że jemu serce łamie właśnie to, co robi. Dorosły Kociołek ma w sobie jakiś smutek i melancholię, których nie widać jeszcze u młodego. Może był taki twardy i bezwzględny właśnie dlatego, że coś w nim już wtedy umarło? Jako aktor mam tak, że nie muszę znać wszystkich odpowiedzi, żeby się w kogoś wcielić, ale zdecydowanie jestem za tym, by na ekranie pokazywać rzeczywistość taką, jaka jest naprawdę; postaci z krwi i kości, którymi targają te same uczucia, co nami. Ja sam na zewnątrz jestem uśmiechniętym i wesołym chłopakiem, bo jestem generalnie szczęśliwym człowiekiem, ale w środku jestem też wrażliwy, podatny na zranienia i dużo rzeczy mnie wzrusza. Wszyscy tak mamy. Nie ma co udawać, że faceci nie rozklejają się, nie wstydzą, nie cierpią czy nie mają chwil, kiedy w siebie wątpią. W życiu zdarzają się sytuacje, że nieważne, jakim jesteś twardzielem, coś w tobie pęka i po prostu zaczynasz płakać. Czasem robisz to sam w pokoju, a czasem przy innych. To nie okazywanie uczuć nas niszczy, ale ich tłumienie. I to właśnie te trudne chwile pokazują najdobitniej, co w życiu jest najważniejsze. Wcale nie te wszystkie pierdoły, którymi przejmujemy się na co dzień i które w ogólnym rozrachunku okazują się nieistotne. A już na pewno nieistotne jest to, co inni o nas myślą czy mówią. Nie twierdzę, że mamy się kompletnie nie liczyć ze zdaniem innych, ale jak ostatnio usłyszałem: ktoś, kto ma problem z nami, najczęściej po prostu ma problem sam ze sobą.

A ja usłyszałam takie zdanie: Pozwól się innym mylić na swój temat.
Właśnie! Myślę, że zbyt często skupiamy się na tym, by udowadniać innym, że jesteśmy kimś fajnym.

Zawsze uważałam, że to nie jest do końca fair wobec was, aktorów i aktorek, że z jednej strony wymaga się od was wrażliwości, a z drugiej oczekuje, byście przyjmowali wszelką krytykę bezproblemowo, tak jakby w ogóle was nie dotykała. Czy to się powoli zmienia? Mówi się coraz więcej o koordynatorach intymności, a czy macie też wsparcie psychologiczne? Na planie i w życiu?
Na pewno na planach dzieje się dziś lepiej niż kiedyś, wspomniałaś o koordynatorach, jest też o wiele więcej jasnych zasad współpracy i komunikacji. Natomiast jeśli chodzi o życie poza planem, to każdy z nas musi sobie z tym radzić we własnym zakresie, czasem z pomocą specjalistów. Kiedyś myślałem, że ze wszystkim umiem sobie poradzić sam, i nie rozumiałem, w jaki sposób miałby mi w tym pomóc na przykład psycholog – przecież ja wiem, gdzie tkwi problem i jak go rozwiązać. Na szczęście dojrzałem i zrozumiałem, że czasem jest ważne, by powiedzieć na głos o rzeczach, które w tobie siedzą, obcej osobie. Osobie, której nie łączy z tobą żadna relacja i która w związku z tym może spojrzeć na to z dystansem. Ja staram się przewidywać, co może się wydarzyć, i być na to przygotowanym, ale nie boję się też poprosić o radę czy wsparcie.

Filip Pławiak (Fot. Aleksandra Zaborowska) Filip Pławiak (Fot. Aleksandra Zaborowska)

Nie chciałbym demonizować aktorstwa, są zawody, które wiążą się z o wiele większym stresem. A aktorstwo jest poza wszystkim cudowną przygodą. Okazją, by podróżować po świecie, uczyć się nowych rzeczy i poznawać ludzi. A ja, pracując zarówno przy „Rojście”, jak i przy „Białej odwadze”, wiele takich spotkań i doświadczeń miałem. Nikt mi tego nie odbierze.

To, że jesteś ulubionym aktorem Marcina Koszałki, już wiemy. Po „Czerwonym pająku” grasz po raz drugi dużą, ważną rolę w jego filmie. Ale czy to znaczy, że wszedłeś też do filmowej rodziny Jana Holoubka?
Z Marcinem znamy się od castingu do „Czerwonego pająka”, do dziś jestem mu wdzięczny za to, że wtedy na mnie postawił. Fantastyczne jest jego dokumentalne spojrzenie na prawdę, którą chce widzieć na ekranie. A jeśli pytasz o Janka, ogromnie się cieszę z tego spotkania, bardzo cenię to, co robi, i od dawna chciałem z nim pracować. Na pewno zostałem przyjęty jak prawdziwy członek filmowej rodziny. Od razu, od pierwszego momentu na planie. Co będzie dalej? Nigdy nie wiadomo, ale mam nadzieję, że zabawię tam na dłużej. 

Filip Pławiak rocznik 1989. Absolwent łódzkiej filmówki. Znany z takich filmów jak „Bilet na Księżyc”, „Prosta historia o morderstwie”, „Wołyń” czy „Czerwony pająk”. Popularność przyniosła mu rola Kordiana Oryńskiego w serialu „Chyłka”. Obecnie oprócz serialu „Rojst. Millenium” i filmu „Biała odwaga” można go oglądać w spektaklu „Oszuści” w reżyserii Jana Englerta w warszawskim Och-Teatrze.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze