O zgubnych skutkach dodawania jej w dużych ilościach do jedzenia nasłuchaliśmy się już sporo. Teraz pora na odczarowanie soli. Ta, którą wdychamy, a nie jemy, działa dobroczynnie.
Nie trzeba wcale jechać do Wieliczki, by skorzystać z kuracji. Teraz jaskinie solne dostępne są w wielu miastach bez problemu. Tylko poszukać i... wdychać. Przez solne ściany przepuszczane jest ciepłe powietrze, które uwalnia cenne pierwiastki: żelazo, magnez, wapń, jod. A my siedzimy (a właściwie leżymy na leżakach), słuchamy muzyki, relaksujemy się i pozwalamy soli działać, a pierwiastkom wnikać do naszego organizmu. Jak nad morzem. Sól jonizuje ujemnie powietrze, co wpływa korzystnie na nasze zdrowie. Podobno po 45-minutowym seansie łatwiej się oddycha, lekarze polecają też solne kuracje osobom z problemami dermatologicznymi (zwłaszcza z łuszczycą) i obniżoną odpornością. Pytanie tylko, czy rzeczywiście – jak reklamują producenci i właściciele solnych grot, pobyt tam można porównać z wyjazdem nad morze. Otóż okazuje się, że nie można. Przede wszystkim stężenie jodu jest w sztucznych jaskiniach znacznie mniejsze. Poza tym ten „wdmuchiwany” tam przez specjalne aerozole szybko się ulatnia i trzeba by dostarczać go bez przerwy, żeby rzeczywiście działał terapeutycznie – a tego właściciele jaskiń solnych na ogół nie robią. Czy zatem regularne odwiedzanie takich miejsc ma sens? Tak – jeśli tylko nie oczekujemy cudów. Niewątpliwie samo wdychanie powietrza w sztucznej grocie z chorób tarczycy czy serca nas nie wyleczy, ale może posłużyć jako wsparcie zasadniczej kuracji. A z całą pewnością relaksuje. Poza tym – jeśli po pobycie tam czujemy się lepiej, to znaczy, że to działa!