1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Zdrowie
  4. >
  5. Odchudzanie z przyjemnością. To da się zrobić!

Odchudzanie z przyjemnością. To da się zrobić!

Odchudzanie nie musi wiązać się z permanentnym odmawianiem sobie przyjemności. (Fot. iStock)
Odchudzanie nie musi wiązać się z permanentnym odmawianiem sobie przyjemności. (Fot. iStock)
Zobacz galerię 4 zdjęcia
Chcemy schudnąć, by zagwarantować sobie szczęście. Tymczasem trzeba po prostu odwrócić ten proces. Najpierw uwierzyć w siebie, a kilogramy same zaczną spadać – mówi psycholog Katarzyna Pietroń.  

Jakie są najczęstsze przyczyny tego, że tyjemy? W wieku młodzieńczym zaburzenia w odżywianiu są zwykle związane z systemem rodzinnym. Dziecko, które ma nadwagę, może czuć się niezauważane przez rodziców czy rodzeństwo i instynktownie zaczyna tyć. Żeby już dłużej nie być „niewidocznym”. Z kolei nastoletnie anorektyczki podświadomie pragną zniknąć. Do celowego przybierania na wadze uciekają się też często dziewczynki wykorzystywane seksualnie – robią to, by stać się mniej atrakcyjnymi dla gwałciciela, zwłaszcza jeśli jest to osoba z rodziny.

Psychologowie zwracają uwagę, że objadanie się, to podświadome zapełnianie pustki emocjonalnej. Mechanizm może być następujący: jeśli moje potrzeby, np. bliskości, czułości, bycia kochanym, nie są zaspokajane, to próbuję wypełnić ten brak jedzeniem (w pierwszym etapie życia jest powiązane z karmieniem piersią, a więc bliskością matki). A gdy wejdzie mi to w nawyk, to pojawiają się problemy z wagą. Można to też wyjaśnić na samym poziomie neuronalnym – ośrodki sytości i przyjemności są blisko siebie, więc po zjedzeniu czegoś, od razu poprawia się samopoczucie. Jeszcze inne spojrzenie na nadwagę sytuuje ją na poziomie braków energetycznych, istnieje np. pewien określony typ osób, które dużo biorą na siebie, a mało oddają. Najczęściej chodzi o wyrażanie negatywnych uczuć. Jeśli nie nauczono nas tego w dzieciństwie, to w dorosłym życiu tym większe możemy mieć z tym problemy. Nie dając ujścia złym emocjom, gromadzimy je w sobie, a one odkładają się w ciele w postaci tkanki tłuszczowej.

Do tego dochodzą pewnie predyspozycje genetyczne? Wszyscy mamy jakieś predyspozycje do tycia, nie tylko genetyczne. Według bioenergetycznego modelu charakterów, z którego czerpie psychoterapia Gestalt, charakter definiowany jest jako utrwalony wzór zachowania, typowy sposób radzenia sobie jednostki z jej dążeniem do przyjemności. Ma on swój wyraz w ciele w postaci chronicznego, przeważnie nieświadomego napięcia mięśniowego, które blokuje lub ogranicza rodzące się impulsy. Tak więc struktura ciała może być kluczem do zrozumienia osobowości, umożliwia bowiem odczytanie czyjegoś charakteru. Według tej typologii tylko jeden typ osobowości ma małe szanse, żeby się roztyć. Schizoidalny. Z wyglądu szczupły, drobny, z wystającymi obojczykami. Największe natomiast ma typ psychotyczny – duża klatka piersiowa, masywna sylwetka. Co więcej, miejsce gdzie odkłada się tkanka tłuszczowa też może mieć znaczenie. W dużym skrócie wygląda to następująco: biodra – histeria, brzuch – osobowość psychotyczna, a na całym ciele, równomiernie – obciążona emocjonalnie. Ale należy pamiętać, że wygląd nie przesądza o naszej osobowości.

Do czego musi dojść, żeby nadwaga, którą mamy powiedzmy od dzieciństwa, zaczęła na tyle nam przeszkadzać, byśmy podjęli z nią walkę? Jeżeli pójdziemy takim tropem, że jedzenie zastępczo zaspokajało nam jakąś potrzebę, to konsekwentnie – momentem przełomowym będzie ten, w którym owa potrzeba wreszcie zostanie zaspokojona właściwie. Jeśli pragniemy np. akceptacji rodziny i nagle ją dostaniemy, nie będziemy musieli uciekać się do innych środków, czyli w tym wypadku jedzenia. Tylko z drugiej strony, jeżeli w systemie rodzinnym czegoś nie ma, to ot tak się nie pojawi – chyba że rodzina pójdzie na terapię lub przeżyje jakiś przełom.

 
Mam wrażenie, że posiadanie szczupłego ciała to wymaganie częściej stawiane kobietom niż mężczyznom. Panowie odchudzają się zwykle ze względów zdrowotnych, panie – estetycznych. To wynika już choćby z teorii ewolucyjnych. Czegoś innego oczekuje się bowiem od kobiet, a czegoś innego od mężczyzn. Mężczyzna od zawsze miał dawać kobiecie przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa, także finansowego. Natomiast u kobiety najbardziej atrakcyjny był i nadal jest wygląd zewnętrzny, zwłaszcza proporcje. Związane jest to z funkcjami reprodukcyjnymi – symetria świadczy o zdrowiu i możliwości wydawania licznego potomstwa. Do tego dochodzi współczesny kult ciała: szczupłego, wysportowanego, do niedawna także opalonego. Dzisiejsza kobieta czuje na sobie presję bycia piękną, czyli szczupłą. Moją uwagę zwróciło ostatnio dość dziwne zjawisko: znane kobiety przy tuszy w jednych wywiadach mówią, że nie mają problemu z tym, jak wyglądają, że dobrze im w swoim ciele, a na łamach innych gazet są poddawane całej serii zabiegów odchudzających. I to na własne życzenie. To jakaś paranoja!

Bo jeśli schudną, trafią na okładki czasopism, nie tylko do środka. Zrzucenie wagi gwarantuje dziś sukces medialny. No dobrze, czyli kobieta chudnie, wkładając w to ogromny wysiłek, zaczyna się inaczej ubierać, odsłaniać więcej ciała, być pożądana, więc zaczyna się lepiej czuć. Tylko co z tego, skoro cały czas żyje w strachu, żeby znowu nie przytyć, żeby te same portale, które wcześniej chwaliły jej nową sylwetkę, nie zaczęły tropić każdego nadprogramowego kilograma… Bardzo często podejmujemy się katorżniczej pracy: stosujemy najrozmaitsze diety, robimy operacje plastyczne, ale nadal jesteśmy dla siebie twardzi, nieubłagani, wręcz okrutni. Robimy tak, bo to ma nam zagwarantować szczęście. A co, jeśli go nie da? Wpadniemy w dół i znowu zaczniemy tyć. W ten sposób tworzy się błędne koło. Dlatego wierzę w większą trwałość i skuteczność procesu całkiem odwrotnego: najpierw zaczynamy wierzyć bardziej w siebie, nie skupiać się na mankamentach swojego wyglądu, ale energię kierować na zdrowszy tryb życia czy ciekawą i nową aktywność, i po jakimś czasie kilogramy same spadają. Niestety, bardzo mało jest takiego zdroworozsądkowego podejścia do tematu.

 (Fot. iStock) (Fot. iStock)

Odchudzając się za wszelką cenę doprowadzamy też do tego, że jedzenie przestaje nam sprawiać przyjemność. Odbieramy ją sobie w imię tej późniejszej – z posiadania szczupłej sylwetki. Ale ja cały czas się zastanawiam, co się ma takiego zmienić, że nagle o 10 kilogramów lżejsza będę bardziej szczęśliwa. Skoro szczęście ma być uwarunkowane wagą, to jak duży będzie lęk, żeby nie przytyć… Oczywiście, mniejsza waga sprawi, że wzrośnie poczucie atrakcyjności, ale nie „wyleczy” nas z tego, co spowodowało przyrost wagi. Skoro teraz nie jest mi dobrze z samą sobą, to jak nagle ma mi stać się lepiej, ot tak, bez powodu, bez pracy nad podstawowym problemem?

Tym, co nas różni np. od Hiszpanów, jest to, że u nich posiłek jest rytuałem. U nas dzieje się tak tylko w święta. Jeżeli odmawiam sobie przyjemności z takiego rytuału, czyli spotkania z bliskimi przy domowym stole czy wyjścia do restauracji, to z czym zostanę za te 5 miesięcy, kiedy już schudnę? Bez przyjaciół, bliskości, frajdy z jedzenia. Poza tym co innego schudnąć, a co innego utrzymać wagę. Odchudzanie to nie kilkutygodniowa akcja, tylko kompletna zmiana nawyków. To tak jakby przyszedł do lekarza pacjent po zawale serca i powiedział, że on chce mieć takie życie, jak przed zawałem. Ale jeśli wróci do tego, co było, to znów trafi do szpitala. Nie tędy droga. Warto spojrzeć na nadwagę nie jako cel, w który uderzamy, ale jako na objaw czegoś.

To znaczy? Jeżeli pozbędę się tylko objawu, a nie zmienię przyczyny mojego stanu – przyczyny emocjonalno-psychicznej, to ona pojawi się w innej postaci, innym objawie: pogorszy mi się stan skóry, zaczną wypadać włosy, pojawiać się najróżniejsze choroby. Muszę zrozumieć, dlaczego mam nadwagę i zacząć pracować u podstaw problemu. Poza tym zanim podejmiemy się odchudzania, zastanówmy się, jaki mamy do siebie i swojej nadwagi stosunek.

Często jesteśmy dla siebie bezlitośni. Przezywamy się „grubasem”, „spaślakiem”, „krową”. Nie lubimy się. I teraz pomyślmy: jak się pomaga osobie, którą się lubi, a jak takiej, której się nie cierpi? Nie ma sensu mówić: „pokochaj siebie, nadwaga jest fajna”. Bo nie jest. Z różnych powodów: zdrowotnych, ale też czysto życiowych, że nie ma się w co ubrać, że w sklepowej przebieralni przezywa się katusze, bo nie mieści się w żadnym z dostępnych rozmiarów. Ale można przecież dobrze czuć się ze sobą i po prostu chcieć się pozbyć nadwagi. Dlatego najpierw spróbujmy siebie polubić, a potem zrobić dla siebie coś dobrego. I broń Boże, nie zaczynajmy odchudzania od zabraniania sobie wszystkich przyjemności! Nie karzmy się dodatkowo.

Pamiętajmy też, że nasza podświadomość nie rozumie słowa „nie”, więc jeśli mówimy: „nie wolno ci jeść czekolady” – ona odbiera przekaz: „jeść czekolady”, zwiększając nasz apetyt na słodycze. Na dodatek, gdy po takiej wymuszonej abstynencji wpadnie w nasze ręce tabliczka czekolady, możemy nie być w stanie odmówić sobie… zjedzenia całej.

W konsekwencji pojawi się poczucie winy i chęć zarzucenia wszystkich starań. A wystarczyłoby przecież od czasu do czasu zjeść kawałek naszego ulubionego przysmaku, z przyjemnością i bez zbędnych wyrzutów sumienia.

Artykuł pochodzi z archiwalnego numeru magazynu SENS

Katarzyna Pietroń: psycholożka, psychoterapeutka, absolwentka Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. Ukończyła również studia z zakresu Psychologii Medycznej i Psychiatrii na Universitat Autonoma w Barcelonie oraz całościowy cykl szkoleniowy Terapii Rodzin w Polskim Instytucie Ericksonowskim w Łodzi. Posiada tytuł facylitatora z zakresu Analizy Bioenergetycznej (praca z ciałem wg. Alexandra Lowena) akredytowany przez Florida Society Bioenergetics Analysis, a także certyfikat terapeuty poznawczo-behawioralnego Polskiego Towarzystwa Terapii Poznawczo-Behawioralnej.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze