1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Zwierciadło poleca

Siostra Małgorzata Chmielewska o swojej misji

Siostra Małgorzata Chmielewska (fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Gazeta)
Siostra Małgorzata Chmielewska (fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Gazeta)
Zobacz galerię 3 Zdjęcia
Siostra Małgorzata Chmielewska od lat pomaga biednym, bezdomnym, chorym i skrzywdzonym. Zapewnia im jedzenie, dach nad głową i życie we wspólnocie… Przede wszystkim daje im jednak poczucie, że są ważni i że się do czegoś nadają. – Zawsze można zacząć od nowa – mówi. Sama tak zrobiła, kiedy tuż po studiach przywdziała habit zakonny i kiedy została matką.

Skąd Siostra bierze siłę?
Motywacją musi być miłość. Bez miłości to przecież nawet przeżyć nie można.

A gdy ludzie zawodzą, gdy pojawia się złość, gdy brakuje miłości?
Po pierwsze, nie należy od miłości odchodzić, nigdy. Pomaga również, gdy pamiętamy, że wszyscy jesteśmy grzeszni. Nasi bracia i siostry nie są aniołami, podobnie jak aniołem nie jestem ja. Nie dzielę ludzi na dobrych i złych. Oczywiście obowiązują pewne zasady, zwłaszcza wtedy gdy żyje się w dużej grupie i wspólnej przestrzeni. Czasami wyrządzone zło lub zły czyn potrafią być przerażające. Gdy doświadczam tego w kontakcie z osobami, którym pomagamy, pamiętam, że prawie zawsze mam do czynienia z człowiekiem, który jest ofiarą złych czynów innych ludzi. Jednak głęboko wierzę, że miłość i dobro jest tą siłą, która koniec końców zwycięża.

Każdy jest potrzebny?
Każdy. Nie ma ludzi, którzy do niczego się nie nadają. Trzeba tylko to odkryć.

Jak?
Tu rozpoczyna się walka czy też wysiłek, by zrozumieć, że zawsze można zacząć od nowa.

Zawsze?
Oczywiście, że zawsze. Można osiąść w chwili czy przekonaniu, że do niczego się nie nadaję, ale to właśnie niepodjęcie walki czy wysiłku o życie, o dobro.

Czym jest dobro?
Dobro to miłość, prawda, pokój, harmonia. Czynienie dobra to sprawianie, by drugi człowiek mógł żyć, miał dach nad głową, miał co jeść, mógł się rozwijać, czuł się potrzebny, nawet wtedy gdy leży w łóżku i nie może z niego wstać. Taki człowiek też może zrobić dużo dobrego dla innych. Czynić dobro to chcieć, by drugi człowiek żył w pełni swego człowieczeństwa, by nie cierpiał, czuł się bezpiecznie i chciał kochać. A gdy cierpi, dobro będzie oznaczało staranie, by w tym cierpieniu mu ulżyć.

Niedawno napisała Siostra na swoim blogu, że żyjemy w klimacie życia bez miłości, klimacie podopiecznych, a nie braci, w którym wygrywa przekonanie, że „mnie się należy”.
To powszechny klimat w wielu miejscach na świecie i w Polsce. Chcę podkreślić, że nie uważam, by dystrybucja dóbr w kierunku najuboższych była czymś złym. Jednak nie jest dobrem uzależnianie człowieka ubogiego od tych, którzy decydują o przydziale tych dóbr. Po drugie, dystrybucja dóbr jest zła, gdy zastępuje wysiłki i starania o własne życie, zamiast je wspierać. System pomocy społecznej wspiera roszczeniowość, gdy rozdaje niesprawiedliwie, a wręcz głupio. Na przykład ustawa o pomocy społecznej krzywdzi ludzi bezdomnych, odbierając im często prawo do pobytu w schronisku czy domu dla ludzi bezdomnych. Z drugiej strony, gdy już się tam znajdą, to samo prawo nakazuje traktować ich jak tych, którym się należy, nie oczekiwać od nich, nie wymagać. Podam przykład. Niektórzy z mieszkańców schronisk w Warszawie mają stały zasiłek, często zdobyty po wielu miesiącach naszych starań. Zasiłek to 645 zł przysługujące człowiekowi niepełnosprawnemu, niezdolnemu do pracy, bez prawa do renty. Nie wolno mu zdobyć nawet złotówki więcej. Od grudnia ubiegłego roku mieszkańcy naszych schronisk muszą zatrzymać te pieniądze dla siebie, a my musimy im zapewnić wszystko, czyli schronienie, jedzenie czy leki. Do tego czasu mieszkańcy dokładali do wspólnej kasy, z poczuciem, że dają coś od siebie, budują wspólny dom. Gdy czasami prosimy o pomoc w sprzątaniu, słyszymy, że to nie ich obowiązek. Chcę przez to powiedzieć, że rozdawanie pieniędzy przez rządy bywa formą manipulacji, przywiązuje ludzi i ich uzależnia, odbierając im poczucie sprawczości, podmiotowość, a w końcu godność i wolność.

Siostra z tym systemem walczy, i to skutecznie. Dziesięć domów dla ludzi bezdomnych, dwa warsztaty pracy, świetlica, fundusz stypendialny dla młodzieży i osób niepełnosprawnych. W pierwszym półroczu 2019 roku z pobytu w domach dla ludzi bezdomnych skorzystały 674 osoby, w tym 30 dzieci. Z funduszu skorzystało prawie 500 osób.
To wszystko wynik pracy i serc setek ludzi. Zależy nam na tym, by mieszkańcy naszych domów, nawet ci z jedną ręką, mogli dawać coś od siebie. Bo właśnie ten akt dawania przywraca poczucie własnej wartości i godności. Pozamiatałem. Podałem szklankę wody. Obrałem ziemniaki, chociaż jestem na wózku. Dołożyłem się. To również pomaga budować wspólnotę. Poczucie, że mi się należy, jest sprzeczne z miłością. I nie chodzi o 200 złotych dołożone do wspólnej kasy, ale poczucie współodpowiedzialności i odpowiedzialności za własne życie. Widziałam to w Belgii, gdy socjaliści dawali ludziom zasiłki – te uniemożliwiały pełne uczestniczenie w życiu społecznym, duchowym czy kulturalnym, ale pozwalały przeżyć. Tak rosło pokolenie niesamodzielnych, zależnych. Groźba odebrania tych zasiłków stała się narzędziem zmuszającym ich do głosowania na określoną partię. Społeczeństwo konsumpcyjne rzuca biednym 645 zł na miesiąc – za dużo, by umrzeć; za mało, by żyć.

Co można zrobić, by wzbudzić w ludziach poczucie współodpowiedzialności i zjednoczenia?
Tworzyć małe grupy i miejsca, w których jesteśmy razem z ludźmi słabszymi, w ten sposób ich motywować, zachęcać, dzielić się życzliwością. Pokazywać, że dawanie buduje ich samych, wspiera poczucie godności.

Dlaczego dawanie jest takie ważne?
Dlatego, że daje nam wolność. Wiele osób bezdomnych ma głębokie przekonanie, że jest zerem, że do niczego się nie nadaje. System ich w tym wspiera, twierdząc, że co najwyżej mogą być podopiecznymi. Tymczasem i silni, i słabi potrzebują braterstwa, zjednoczenia.

Gdy myślę o trudnych momentach w swoim życiu, wiem, że ogromnym wsparciem była dla mnie obecność drugiej osoby.
Być – to właśnie największy dar. Pamiętam, gdy umierał na raka młody człowiek w domu dla ludzi chorych. Inni mieszkańcy towarzyszyli mu, niektórzy na wózkach. Siadali obok, opowiadali dowcipy, grali z nim w szachy albo po prostu byli obok. My nie mamy czasu być. Z niepokojem patrzę na tysiące emerytów, którzy wyją z bólu samotności. A gdyby się tak zebrali razem i gdzieś poszli: do domu starców, do domu dziecka, do domu osób niepełnosprawnych, i po prostu pobyli? Nie chodzi o to, by tam pracowali, ale byli jako koleżanka, kolega. Wtedy tej bolesnej samotności by było mniej.

Działamy, by nie być?
I to wszyscy. Uciekamy od własnych rodzin, od rozmów z dziećmi, od obecności. Uciekamy od bycia z ludźmi słabszymi.

Na ile doskonalenie się i rozwijanie może być również ucieczką od obecności?
To bardzo popularny trend, by przepracowywać relacje, rozwijać się, a przecież nasze relacje są odbiciem naszego wnętrza. Praca nad sobą wymaga wysiłku. Bardzo dzielnie pracujemy nad swoim wyglądem i poświęcamy temu sporo czasu, uwagi i pieniędzy. Oczywiście należy być czystym, nie ma również nic złego w pięknie. Chodzi mi jednak o przesadę, o zajmowanie się wyglądem po to, by nie pracować nad sobą. Chcemy brać, a nie dawać. A przecież miłość wymaga pracy nad sobą, chociażby tego, by nauczyć się słuchać drugiego człowieka. A do tego trzeba się zatrzymać, zamilknąć, wysłuchać się, zastanowić się, spróbować zrozumieć. Gdy przejdziemy uczciwie przez ten proces, to najpewniej przestaniemy drugim człowiekiem gardzić i przestaniemy go potępiać.

A może nawet pokochamy. Siostra jest mamą adopcyjną, jakie to doświadczenie?
Mój syn Artur jest niepełnosprawny intelektualnie w stopniu znacznym, to autystyk. Jego świat przypomina rozrzucone puzzle. Każdy człowiek, który niesie w sobie niepokój, natychmiast oddziałuje na niego negatywnie, wywołuje agresję. To człowiek barometr, który wyczuwa dysharmonię w drugiej osobie.

 Siostra Małgorzata Chmielewska (fot. Mateusz Skwarczek/Agencja Gazeta) Siostra Małgorzata Chmielewska (fot. Mateusz Skwarczek/Agencja Gazeta)

A jaką Siostra jest mamą?
Według oceny moich dzieci taką na czwórkę.

Skąd ta czwórka?
A, to już proszę ich zapytać. Osobiście uważam, że to całkiem niezła ocena. Dzieci wychowałam pięcioro, Artur jest na stałe ze mną. Pozostała czwórka jest już dorosła, niektóre ukończyły studia, pracują, inne pracują w naszych domach. To ich wybór. Dla mnie to była wielka szkoła miłości. Musiałam nauczyć się słuchać i kochać drugiego człowieka, który początkowo był zależny i często po ciężkich przejściach.

Pamięta Siostra ten moment, gdy pierwszy raz poczuła, że jest mamą?
Wiele lat temu stanęło przede mną dziecko, które wymagało natychmiastowej pomocy. Chrystus mnie zapytał: „Co ty na to?”. Mogłam kopnąć do bidula lub spróbować dać dziecku miłość, której potrzebuje.

Nie bała się Siostra?
Nie było miejsca na banie się.

Zanim Siostra stała się częścią Wspólnoty Chleb Życia, prowadziła świeckie życie. Skąd pomysł, by studiować biologię?
Chciałam uczyć i przez kilka lat pracowałam jako nauczycielka. Poza tym bardzo lubię zwierzęta i rośliny.

A to prawda, że wyrzucono kiedyś Siostrę z lekcji za zbyt wyzywający makijaż?
Wyrzucono mnie nie za makijaż, a za robienie makijażu. I nie z lekcji, a z zajęć przysposobienia wojskowego na uniwersytecie. To były w czasach komuny obowiązkowe zajęcia dla kobiet i mężczyzn, potwornie głupie. Pan prowadzący mówił do biologów na przykład tak: „Bakterie, wicie, to są takie małe zwierzątka”. Pamiętam jeszcze jedną mądrość, bo zapisywaliśmy je sobie na kartkach: „W czasie zagrożenia atomowego należy natychmiast rozśrodkować kobiety, starców, dzieci oraz inne niepotrzebne urządzenia komunalne”. W ostatniej ławce zajmowałyśmy się z koleżankami robieniem sobie makijażu, by jakoś przetrwać. Co w końcu zauważył pan prowadzący, wyrzucił mnie z zajęć i wszyscy mi wielce zazdrościli.

Wiara była darem rodziców czy przyszła inną drogą?
Rodzice żyli głębokimi wartościami, chociaż można powiedzieć, że byli tak zwanymi wierzącymi niepraktykującymi. To byli pracowici i szlachetni ludzie, wspierali słabszych, brali udział w Powstaniu Warszawskim. Tato skończył medycynę, którą zaczął na tajnych kompletach. Mama była sanitariuszką, później zajmowała się ekonomią, uczyła w technikach. Jednak wiara to kwestia osobistego spotkania z Bogiem.

Czy możliwe jest dawanie bez brania czy raczej akty te odbywają się naraz?
Oczywiście, że tak jest. Ja otrzymuję cały czas. Chociażby wczoraj. Przyjechał spod Grójca pan elektryk, sam się zgłosił. Remontujemy dom pewnej rodzinie z dwójką dzieci, by miały godne warunki. Ten człowiek zostawił na dwa dni swoją firmę i rodzinę, tyrał po 12 godzin dziennie. To przecież niezwykłe. Inny człowiek za wielkie pieniądze wybudował nam ogromny dom. Przychodzi też lekarz jako wolontariusz. Pani, która była szefową włoskiej restauracji, co jakiś czas przygotowuje niezwykłe posiłki dla naszych mieszkańców. Inna pani przychodzi ich strzyc. To wszystko dary. Uczę się od tych ludzi. Dzięki nim te wszystkie domy dla ludzi bezdomnych mogą funkcjonować. Jednocześnie uczę się wiele od naszych mieszkańców, od moich dzieci.

Czego się pani nauczyła od Artura?
Anielskiej cierpliwości, chociaż jeszcze nie do końca ją opanowałam. Poza tym nauczyłam się żyć z człowiekiem, który jest kompletnie inny. Pod pewnymi względami jestem od niego silniejsza, pod pewnymi – o wiele słabsza. Autentyczne spotkanie z drugim człowiekiem nakazuje wyjść ze schematu myślenia, kultury, przyzwyczajeń. Artur wybija mnie z rytmu i każe iść dalej.

Dlaczego inność jest wartościowa?
Dlatego, że pozwala odkrywać nowe światy i zabrania utknąć w ciepłych kapciach, w schematach. Inny wyzwala energię i potencjał, o który byśmy siebie nie podejrzewali.

A gdy ktoś boi się innego i go odrzuca?
To traci. Człowiek jest wolny. Ksiądz Tischner nazwał to nieszczęsnym darem wolności. Wojny i obozy koncentracyjne biorą się z wykorzystania tego daru. Bóg nie jest w stanie zmusić człowieka do miłości, to jedyne „ograniczenie” Pana Boga. Miłość zakłada wolność. Zostaliśmy stworzeni do miłości, ale musimy ją sami wybrać.

„Każdy człowiek dobrej woli, czy to biskup, ksiądz czy zakonnica, wierzący, niewierzący, homo czy hetero, czarny, biały czy w paski, każdy, komu leżą na sercu dobro i pokój, wszyscy musimy razem naprawić słowo” – to słowa Siostry. Co to znaczy?
Słowo może zabić. Słowo może przywrócić nadzieję i budować. Dzisiaj słowo się zdeprecjonowało, straciło swoją wartość. Często używamy słów nie po to, by budować pokój, miłość i jedność czy skorygować czyjeś postępowanie, ale po to, by odebrać nadzieję, godność, by dowalić. Dlatego nieważne, kim jesteśmy, musimy uważać na słowa. Złe słowa mogą prowadzić do tragedii, wiemy przecież, że prowadzą do podziałów. I nieważne, czy wypowiada je biskup czy lider ruchu LGBT, każdy z nas jest odpowiedzialny za skutki słów. Jeśli się ogląda przemówienia Hitlera i Luthera Kinga, widać, jaką moc ma słowo. Luther King doprowadził pokojowym nieposłuszeństwem do zniesienia segregacji rasowej. Hitler, Stalin czy Castro doprowadzili do zła. Czasami jedno nieopatrzne słowo może przyczynić się do rozkręcenia nienawiści, ale na szczęście ma również moc uzdrawiania.

A wątpliwości są pomocne?
Każdy je ma. Gdy przychodzą, można radzić się mądrzejszych, Ewangelii, dziesięciu przykazań, a w wersji dla niewierzących – podstawowych zasad przyzwoitości.

Siostra ma wątpliwości?
Byłam właśnie w jednym z naszych domów i mam wątpliwości, czy dobrze przeprowadziłam rozmowę. Nie wiem tego. Dowiem się, ale teraz mam wątpliwości.

A w Boga Siostra nie wątpi?
Nie. Zostało mi to oszczędzone. Doświadczam miłości i obecności Boga. Gdy nie ma kompletnie nic, na przykład jedzenia, zawsze pojawia się ktoś, kto ratuje. Doświadczam Boga empirycznie. Bóg wspiera swoich, to znaczy nie wesprze może tego, kto chce wymienić mercedesa na nowszy model, zostawi to do załatwienia człowiekowi. Ale Bóg wspiera tam, gdzie widzi swój interes. A interesem Boga jest miłość. Zatem wspiera miłość i tych, którzy do niej dążą, tych, którzy dążą do pokoju.

 Siostra Małgorzata Chmielewska (fot. Mateusz Skwarczek/Agencja Gazeta) Siostra Małgorzata Chmielewska (fot. Mateusz Skwarczek/Agencja Gazeta)

Szacunek do osób homoseksualnych czy niewierzących nie jest powszechny w Kościele katolickim. Skąd wziął się on u Siostry?
Tylko dodam, że są wierzące osoby homoseksualne. Staram się szanować wszystkich ludzi, jakkolwiek by byli ode mnie inni i jak bardzo odmienne mieliby poglądy. Nie ma u mnie zgody na krzywdzenie innych ludzi, zwierząt, przyrody. Rozumiem, że świat jest różnorodny, i wiem, że nie wszystkim zostało dane to, co mnie. Niektórzy mają więcej, inni mniej, ale w oczach Boga wszyscy są cenni. Dostaję białej gorączki, gdy ktoś dzieli ludzi pod względem rasy, intelektu, sprawności czy orientacji. To nie jest wyznacznik tego, czy ktoś jest dobry czy zły. Wyznacznikiem są czyny. Znam ludzi homoseksualnych, którzy są niezwykle porządnymi ludźmi i takich, którzy porządni wcale nie są. Tak samo jest z ludźmi heteroseksualnymi.

Co w życiu Siostry jest najtrudniejsze?
Staram się całe życie podporządkować Ewangelii. To jest pasjonujące, nawet jeśli czasami dostaje się po łapach, ale przecież Bóg niczego innego nikomu nie obiecał. Miłość przynosi radość. Nie chodzi o to, że chodzimy cały czas i śpiewamy: Alleluja, zwłaszcza gdy ktoś umiera. Miłość daje świadomość, że dzięki naszej pracy ludzie odzyskują godność, a gdy umierają, to nie pod płotem, ale w godnych warunkach. To radość, że ktoś obok jest szczęśliwy. Niedawno byłam z moim Arturem na tygodniowych wakacjach na wsi. Zaprosili nas zamożni ludzie, obdarowali czasem, jedzeniem, rowerem wodnym, na którym Artur pływał. Tym ludziom sprawiało to wielką radość.

Bo gdy się kocha, to cieszy, że inni mają dobrze.
Właśnie! To dar wynikający z dawania. Jesteśmy szczęśliwi, że jesteśmy razem. To miłość.

A jeśli ktoś pragnie miłości, ale nie czuje jej, nie może jej znaleźć, co Siostra by takiej osobie powiedziała?
Nie skupiałabym się tak bardzo na czuciu miłości. Zmienianie pieluch noworodkowi albo podmywanie starszej, niedołężnej osoby nie musi być przyjemne, ale może wynikać z miłości. Bo miłość jest kwestią woli, działania i bycia. Miłość sprawdza się nie wtedy, gdy wszystko jest w porządku, ale gdy pojawiają się trudności, choroba. Miłość niewypróbowana nie jest żadną miłością. Powiedziałabym więc tej osobie, że miłość jest.

Samotność może pomóc dojść do miłości?
Jeśli to samotność związana z kontemplacją, namysłem, modlitwą – to jak najbardziej. Najbardziej samotną osobą na tym świecie jest Chrystus. Uczy nas, by po prostu być.

Po prostu być?
Tak, zwykle tego się najbardziej boimy. Proszę usiąść i być, i nie czekać na żadną receptę, jak to robić. Proszę po prostu być.

Jeśli chcesz wspomóc działania siostry Małgorzaty Chmielewskiej, prosimy o wpłaty na konto Wspólnoty Chleb Życia: 73 8004 0002 2001 0000 1270 0001

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze