Jeżeli robicie tylko jedną rzecz w danym momencie, jesteście moimi bohaterami i bardzo wam zazdroszczę. Choć na chwilę chciałbym być wami, bo ja tak mam, że tak nie mam.
Gdy zaczynam czytać albo pisać, to zaczynam i czytać, i pisać, i oglądać, i zaglądać, i sprawdzać. I poprawiać, ale nie tekst, tylko koc, kołdrę albo spodnie. Parę zdań, może siedem, i znowu myśl mi gdzieś ucieka. Nie mogę się uczesać, moje myśli są rozczochrane, moje włosy też. I mimo że myśli i włosy wypadają mi garściami, to ciągle jestem roztrzepany i skupić się nie mogę.
„Skup się!”, mówiła mama. I na moment, żeby jej nie ranić, to się udawało, ale jak tylko wychodziła, to się rozpadałem jak puzzle. I do tej pory jestem tymi puzzlami i wiem, że choć można z tego ułożyć Szymona Majewskiego, to nigdy chyba jeszcze nie byłem w kupie. W sensie całością Majewskiego. No, może w nocy. Żeby się zatem ogarnąć, piszę na kartkach, co mam zrobić, na przykład w środę, czasami też to, co powinienem za chwilę. Piszę niewyraźnie, bo nagle przychodzi mi pomysł na jakieś fajne zdanie w tym felietonie, więc sięgam po klawiaturę, piszę, po czym chcę wrócić do notatek, ale nagle zauważam tekst na portalu, że „Rozenek odkurzała w nocy Majdana”, i wchodzę nagle w tę treść, żeby się tym zamęczyć i „zniefajnić”. Gdy kończę, wracam do przytomności i zapominam, co miałem zrobić, i tkwię przez moment zawieszony, z szeroko otwartymi oczami, nie wiedząc, co dalej. Szaleństwo Majewskie w czystej postaci. W mojej postaci. Próbuję więc innego sposobu, zaczynam robić notatki w telefonie i prawie się udaje, bo są bardziej czytelne niż te na kartkach, ale szkopuł w tym, że są… w telefonie i po prostu zapominam tam zajrzeć. Żeby temu zaradzić, napisałem raz na kartce: „Zajrzeć do telefonu!”. I zajrzałem, pech jednak w tym, że załatwiłem w tym telefonie przy okazji parę innych spraw, mejle, rachunki, ale nie notatki. Bo telefon, jak wiemy, to nie tylko notatki. To jakieś apki, fejsbuki i inne czarne dziury, które pochłaniają. Nie wpadłbym w te sidła, gdybym zajrzał do kartek, bo tam, czarno na białym, tkwił zapis, że rachunki zapłacę na koniec dnia. A dokładnie: „Rachunki, koniu, koniec dnia!”. Jednak koń się zerwał po raz kolejny. I szukaj go w polu.
Robienie notatek na kartkach w moim wykonaniu to oddzielny przypadek, bo długopis i pusta kartka mnie prowokują i zaczynam nagle coś rysować. Ostatnio są to czołgi, kiedyś wesołe siusiaki (chciałbym wrócić do tych czasów, kiedy właśnie to mnie pochłaniało). Zdarza mi się w pośpiechu narysować też nagle jakąś postać, z reguły jednak jej nie kończę i porzucam bez tułowia lub oczu. Straszne. Moje notatki to tysiące dziwnych typów jak z Boscha. Moja praca – ona jest zawsze zaczęta, nigdy nie skończona. Felieton piszę od środka, od końca, z rzadka od początku. Moje monologi, choć wystawiam je od lat, ciągle są w fazie poprawiania. Piszę jeden, a w trakcie wpada mi pomysł na drugi. Czasami piszę jeszcze na scenie, dosłownie, w trakcie grania coś mi przychodzi do głowy i to mówię. Jak się sprawdzi, to dopisuję. A jak nie? Parę razy już tak było, że coś powiedziałem… a tu cisza.
Jest jednak jedna jedyna kwestia, na której jestem skupiony – ja sam. To mi zarzuca rodzina i ma świętą rację. A dlaczego jestem skupiony na sobie? Bo nie mogę się skupić! I cały czas muszę łapać i łączyć te puzzle. Muszę kojarzyć Szymona z Majewskim i to mnie pochłania. Stąd te nieobecne oczy i spocone łapki.
Jakby ktoś chciał mnie namalować i miałbym być alegorią, to widzę siebie jako jesienne pole, na nim sto srok i gawronów na gumkach, które rozlatują się w różnych kierunkach, a w tle szaleje burza.
PS Przy tym felietonie zebrał się do kupy Majewski.
Szymon Majewski, dziennikarz, showman, autor, wodzirej