1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Felietony
  4. >
  5. Psychofilowanie: kto dzik, a kto łoś

Psychofilowanie: kto dzik, a kto łoś

Szymon Majewski (Fot. Krzysztof Opaliński)
Szymon Majewski (Fot. Krzysztof Opaliński)
Przegrywam z rywalizacją, nie umiem grać w tę grę. Kiedy nadchodzi, zbliża się wielkimi kroki – odpadam. Zawsze tak miałem, od przedszkola.

I jest do dziś. Nawet chciałem parę lat temu, idąc na boks, trochę się jej nauczyć, ale z reguły kończy się to nokautem. Mój trener Łukasz próbuje mnie zagrzewać do boju: „Hej, Szymon, no uderz!”. Staram się, ale nawet jak wypracuję jakąś dogodną sytuację i czyjaś szczęka pięknie się odsłania, zatrzymuję pięść, lekko jej dotykam, zaznaczam przewagą i znowu się cofam. Nie potrafię przystawić decydującego stempla na czyimś nosie. A nawet jak trafię mocniej, tak że czuję na pięści opór czyjegoś czoła, to od razu przepraszam. Dla mnie zwycięstwem jest to, że przyszedłem na trening, uciekłem przed życiem na salę. Spociłem się, przefiltrowałem myśli, wymłóciłem powietrze rękami. Przeciwnik nie ma twarzy mojego kolegi z boksu, tylko mnie samego. To samo z bieganiem. Mogą być trzy lub pięć kilometrów, a gdy zrobię 12, nic więcej to o mnie mi nie powie. Fajnie, że wyszedłem z domu, zatrzasnąłem drzwi. Widzę czasami rozczarowanie w oczach kolegów, że nie kolekcjonuję kilometrów, a czuję się jak zwycięzca. Ja wygrałem bieg na etapie założenia dresów. Zawsze tak było.

Czasami zwyciężaliśmy jako szkolna drużyna piłkarska z innymi szkołami i cieszyłem się bardzo, wszak grałem na bramce i miałem w to zwycięstwo wkład. Ale była to radość z bycia częścią zespołu, była sztama i to dawało satysfakcję. Tomek, mój przyjaciel ze szkoły, kapitan, podchodził do mnie, kładł rękę na ramieniu i pytał: „Będziesz się rzucał?”. Wiadomo, że się rzucałem, mimo kałuż i kurzu mączki ceglanej. Rany na kolanach były tego dowodem. Jeśli zaś chodzi o zmagania indywidualne, pojawiała się u mnie jakaś dysfunkcja, która trwa do dziś, tak na polu sportowym, jak i na bieżni życia. Otóż kiedy tylko widziałem, że ktoś bardzo chce wygrać, to… dawałem mu wygrać. Oczywiście, wygrałem parę razy jakieś konkursy plastyczne, bieg na 60 metrów, konkurs wiedzy o świętym, ale było to związane z tym, że dobrze się bawiłem, a nie z chęcią zobaczenia łez lub złości pokonanego. Potem, gdy Szymuś był już Szymonem, wyglądało to podobnie. Kiedy siwizna zaczęła malować moje włosy, miałem nadzieję, że oto pożegnałem się z walką o podium na zawsze, że testosteronowe walki kogutów już mnie nie będą dotyczyć, że już wszystko zostało ustalone. Kto Real Madryt, a kto Ruch Radzionków.

Nic bardziej mylnego! Dopiero miało się zacząć! Oto w pracy mój zapał do wymyślania miał być brany za chęć przypodobania się szefowi; potem, w miarę jak zacząłem mieć własne projekty, w radiu czy telewizji, zacząłem spotykać producentów, ba, nawet szefów, którzy chcieli ze mną tańczyć taniec króla puszczy, testosteronowe pogo samców. Nagle brali mnie pod but na grubej podeszwie, patrzyli z góry, jakby nie mogli zrozumieć, że ja nie biorę udziału w wyścigu, bo jak mówiliśmy w przedszkolu: „Kto się ściga, ten rzyga”. Nie rozumieli, że nie chcę umierać za show-biznes, że ja to robię, bo to kocham. Bardzo ich wkurzało, gdy mówiłem: „Panowie, to tylko rozrywka”. Jak robiłem „Szymon Majewski Show”, jeden z moich panów i władców szklanego ekranu powiedział: „No, chodzą informacje, że Kuba Wojewódzki przechodzi do nas, musisz się ostro starać!”.

A ja nie umiem w takie gry pionkami. Walet bije wieżę, a laufer bierze pionka. Jakbym się cofnął w czasy harcerstwa i usłyszał: „Jak się nie postaracie, to Łosie wygrają w biegu na orientację”.

I chyba rzeczywiście moje Dziki były daleko, bo do dziś się w tym nie orientuję.

Szymon – dzik, drugi w lesie po łosiu.

Szymon Majewski, dziennikarz, showman, autor, wodzirej

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze