Życie 30-letniego Fleischmana upływa do bólu wręcz monotonnie: składa się z pracy w leżącym w górach hotelu, obsesyjnego obserwowania chmur, komentowania emocjonalno-egzystencjalnej szarpaniny współpracowników oraz regularnych wizyt u psychiatry. Te ostatnie służyć mają wyleczeniu bohatera z traumy, której doświadczył jako dziecko, będąc świadkiem śmierci swoich rodziców w wypadku samochodowym.
Terapia nie daje jednak żadnych rezultatów, a sam Fleischman zdaje się nie mieć nic przeciwko temu, by w oczach innych uchodzić za niezbyt rozgarniętego dziwaka.
Taka postawa znajdzie nareszcie racjonalne uzasadnienie, ale nie o odkrycie ponurego sekretu chodzi w tej powieści, lecz o pochwałę wolności i wyrażenie aprobaty dla niegroźnego ekscentryzmu. Zwłaszcza że Fleischman okazuje się koniec końców całkiem bystry i najbardziej zrównoważony spośród bohaterów „Grandhotelu”. Ale nad wszystkimi Jaroslav Rudiš pochyla się z czułością i wyrozumiałością. Jak to typowy, stoicko nastawiony do życia Czech.
przełożyła Katarzyna Dudzic, Good Books, Wrocław 2011, s. 190