Cameron Crowe przygotował znakomity prezent na dwudzieste urodziny zespołu Pearl Jam. Dokument amerykańskiego reżysera nie ma w sobie nic z hagiograficznej laurki. Charakter filmu Crowe'a zostaje w pełni podporządkowany fenomenowi jego bohaterów.
„Pearl Jam Twenty” bywa jednocześnie stateczne i zbuntowane, tradycyjne i nowoczesne, ironiczne i melancholijne. Całą tę ambiwalencję uwiarygadnia wpisane w film poczucie bezwzględnej szczerości. Właśnie dzięki niej „Pearl Jam Twenty” może spodobać się także widzom, którzy dawno już rozstroili gitary, odłożyli flanele do szafy i pozwolili zakurzyć się ulubionym płytom. Dokument Crowe'a ma w sobie moc, by odczarować tamten sentyment.
„Pearl Jam Twenty” stanowi popis reżyserskiej dociekliwości. Crowe sięga do trudno dostępnych archiwaliów, zagląda za kulisy i nie cofa się przed zadawaniem niewygodnych pytań. Członkowie Pearl Jam spowiadają się przed kamerą z pogmatwanych relacji z Kurtem Cobainem i wspominają o kryzysach w łonie własnego zespołu. Podróż do przeszłości ma jednak znaczenie oczyszczające. „Pearl Jam Twenty” przedstawia przemianę początkującego bandu, który ugina się pod ciężarem niechcianej sławy w samoświadomy zespół słynący z ekologicznej pasji i politycznego zaangażowania. Reżyserowi udaje się jednak uniknąć monotonnego epatowania faktami. Crowe doskonale wyczuwa momenty, gdy rozmowy z bohaterami należy urozmaicić porcją dobrej muzyki. Spośród umieszczonych w filmie fragmentów występów Pearl Jam największe wrażenie robią te najpóźniejsze. Doświadczeni muzycy dowodzą, że wciąż jeszcze potrafią wykrzesać z siebie dawną energię. Dojrzałość jeszcze nigdy nie była tak mocno rockandrollowa.
USA 2011, reż. Cameron Crowe