Niezwykle skromny filmowy poemat o miłości i… śmierci.
Poznajemy chłopca o imieniu Enoch (Henry Hopper), którego ulubionym zajęciem jest… chodzenie na uroczystości pogrzebowe obcych ludzi. Pewnego razu na jednej z takich uroczystości poznaje przypadkowo Annabel (Mia Wasikowska). Między dwojgiem młodych ludzi nawiązuje się przyjacielska relacja, która z czasem zaczyna przemieniać się w coś głębszego. Okazuje się jednak, że dziewczyna jest śmiertelnie chora…
Fabuła jak widać może trochę za bardzo rodzić skojarzenia z tanimi inkarnacjami „Love Story” w opakowaniu współczesnego kina niezależnego, ale za tym filmem stoi w końcu jeden z ojców indie movies – Gus Van Sant - i od razu czuć tu rękę sprawnego filmowca. Gdy oglądamy tą historię na ekranie to bije z niej przede wszystkim szczerość. I nie wynika ona tylko z często złudnej skromności kina niezależnego, ale z podejścia twórców do postaci. Zostały one nakreślone wielobarwną kreską, pełne uroku, ale też i skaz, które zostawiło na nich życie mimo tak młodego wieku. Henry Hopper i Mia Wasikowska świetnie odgrywają swoje role nastolatków, którzy muszą radzić sobie ze śmiercią, która ich dotyka pośrednio, bądź bezpośrednio, otacza w codziennym życiu i ciągle daje o sobie znać w różnej postaci. Próbują radzić sobie ze strachem i świadomością umierania, stawiając mu czoła (chodzenie na uroczystości pogrzebowe) czy bawiąc się z samą ideą śmierci (Halloween).
Sam reżyser z wielką gracją łączy te dwa odległe, ale także przenikające się, światy miłości i śmierci; z niezwykłą płynnością przechodzi od scen wesołych do tych bardziej romantycznych czy smutnych, a wszystko to składa się w spójną, słodko – gorzką i wzruszającą opowieść.
USA 2011, reż. Gus Van Sant, wyk. Mia Wasikowska, Henry Hopper, dystr. United International Pictures