W bydgoskim teatrze widownia znów pełna. Trzeci spektakl po premierze, zainteresowanie nie słabnie.
Teatr Polski, jedyna, oprócz Opery Novej, teatralna instytucja miasta, wciąż podnosi poprzeczkę. Chce rozmawiać o sprawach ważnych, nie boi się klasyków (w ostatnim sezonie imponujące zestawienie: Mickiewicz, Andersen, Brecht, Eurypides, Dostojewski, wreszcie Szekspir), daje szansę nowym tekstom, wpuszcza w swoje mury debiutantów, dramaturgów, edukatorów, zaprasza do współpracy szkoły, obok kontrowersyjnych i wywołujących zamieszanie produkcji przygotowuje też przedstawienia dla najmłodszych.
"Burza" w wersji duetu Kleczewska/ Chotkowski zaczyna się jak sen. W pierwszej scenie Miranda (Marta Nieradkiewicz) w sukni ślubnej, w półcieniu, na pierwszym planie wypowiada z naciskiem, w niekończącej się wyliczance słowa – katalog dziecięcych marzeń i dorosłych pragnień. „Bułka – leksykon – kot – doznanie – kuszenie” To niezwykła inwentaryzacja wyobraźni, wywrócona na lewą stronę pamięć nieuporządkowana, chaotyczna – podobnie jak wyspa, na której znajdują się bohaterowie. Piękne obrazy, przestrzeń jak z samego środka marzeń o raju: plaża, piasek, połyskujący horyzont. Dopiero po chwili okaże się, że to tylko fasada, fatamorgana, która rozwiana zostaje przez burzę i pokryta – wprawionym w zamieć przez podmuch wiatraka – pyłem.
Wszystko zaczyna się od ślubu, który (jak zawsze to bywa u Kleczewskiej z rytuałami) zostaje ośmieszony, ukazany jako nieskuteczny. Jedyny przekazany pannie młodej posag to nieumiejętność podjęcia odpowiedzialności, niespełnione pragnienia i neurotyczna skłonność do popadania w stupor. Przy weselnym stole nikt nie potrafi się porozumieć, w powietrzu gęsto jest od zadawnionego żalu, podejrzliwości i niechęci, a wszystkie zawiedzione nadzieje i minione krzywdy mieszają się jak w tyglu. Prospero (Michał Jarmicki) w tej wersji jest grubym, rozmemłanym bankrutem, któremu odebrano władzę, a jego żona (Małgorzata Witkowska) – roztrzęsioną, domagającą się uwagi neurotyczką. Ich córka Miranda, która raz po raz katapultuje swoje rozbestwione emocje i dziecięce zachcianki, wikła zaślubionego sobie Ferdynanda (Piotr Jankowski) w grę pełną napięć, odrzuceń i nieokiełznanej zabawy.
W tym wszystkim szczególną rolę pełni Kaliban (Michał Czachor) – dzikus, jakby z innego porządku, który w swoich cennych obserwacjach i prowokacyjnie aranżowanych sytuacjach (jak choćby scena biesiady) najtrafniej chyba potrafi odnieść się do tego, co dzieje się między bohaterami. To on rejestruje za pomocą kamery obrazy, z łatwością zmienia języki, przedrzeźnia, naśladuje. Jego błazeńska maska jest jak ironiczny komentarz, figura gorzkiej diagnozy. Wyspa okazuje się swoistym laboratorium, gdzie eksperymentom bohaterowie poddają siebie nawzajem – Kleczewska pokazuje ich jako nieskutecznych w komunikacji, rozwydrzonych, skoncentrowanych na sobie. W trakcie procesu pracy twórcy wykorzystali metodę Berta Hallingera i jego terapeutycznej metody ustawień, która polega na swoistym symbolicznym rekonstruowaniu sytuacji rodzinnych. W trakcie procesu, który w istocie służy nie tyle terapii, co zyskaniu świadomości i nazwaniu sytuacji pacjent wybiera spośród członków grupy osoby, które ustawiają się wobec niego w sposób odzwierciedlający układ relacji w rodzinie.
Te choreografie, swoiste psychologiczne wizje lokalne uruchamiają ciało i zapisane w nim – jak wierzy twórca metody – sygnały, wrażenia, intencje i energie. Odtworzenia mają doprowadzić do kumulacji i rozładowania napięć, a także umożliwić diagnozę i skonfrontować pacjenta z rozpoznaniem na temat przeszłości i traumy. Ów psychologiczny proces, w „Burzy” zafundowany przez Kleczewską i Chotkowskiego aktorom, doprowadza do prawdziwej eksplozji intymności i nowej jakości w grze aktorskiej.
Kleczewska traktuje Szekspira bardzo surowo, ale i niezwykle twórczo. Tnie, odrzuca, uzupełnia, wybiera konsekwentnie wątki, które pozwalają jej zbudować opowieść o rodzinnym piętnie, śmietnisku wyobrażeń i traum, wreszcie: o histerycznym niszczeniu życia swojego i swoich najbliższych.
Jej reżyserski słownik pełen jest takich pojęć jak: destrukcja, niespełnienie, kontrola, manipulacja, agresja, zawód, rozczarowanie, wina – od takiej wyliczanki może rozboleć głowa. Jednak język, którym operuje wprawia te nasycone ciemnością i ciężarem hasła w mocny, wyrazisty ruch, niepozwalający pozostać nikomu obojętnym i wciągającym emocje, pamięć i najgłębsze pokłady wrażliwości w szczery dialog. A to wydaje się cenniejsze niż terapia.
"Burza", reż. Maja Kleczewska, Teatr Polski, Bydgoszcz.