1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

„Chleb i sól” – o filmie rozmawiają Grażyna Torbicka i Martyna Harland

„Chleb i sól” (Fot. materiały prasowe)
„Chleb i sól” (Fot. materiały prasowe)
Czy można się uwolnić od miejsca, z którego się pochodzi? Odciąć się od swojego gniazda? Zastanawiają się filmolożka Grażyna Torbicka i psycholożka Martyna Harland, rozmawiając o filmie Damiana Kocura „Chleb i sól”.

Martyna Harland: To mój ulubiony film tegorocznego festiwalu w Gdyni. Dał mi prawdę, autentyczność i taką świeżość bez zapachu, bo otwartą na wszystko wokół. „Chleb i sól” mówi o tym, żeby po prostu być. Czuć. Czerpać z tu i teraz.
Grażyna Torbicka: Autentyczność tego filmu wynika z faktu, że reżyser zaprosił do współpracy naturszczyków albo inaczej, bo nie lubię tego słowa, niezawodowych aktorów. Grupa młodych ludzi z blokowiska w bliżej nieokreślonym, a jednak polskim mieście. Główne role braci grają prawdziwi bracia: Jacek i Tymoteusz Biesowie. Starszy Tymoteusz zawodowo zajmuje się muzyką, gra na fortepianie, młodszy też ma talent muzyczny. „Chleb i sól” jest wprawdzie fabułą, nie dokumentem, ale znajdziemy tu liczne odpryski z prawdziwego życia.

Mnie też ten film bardzo się podoba, ale nie dał mi takiego oddechu jak Tobie, wręcz przeciwnie. Zobaczyłam, że ci młodzi ludzie powielają wszystkie błędy starszego pokolenia. W wielu sytuacjach sami prowokują różne starcia, jakby dla rozrywki, dla zabicia czasu. Mamy tu nadal żywe stereotypy, homofobię, rasizm i agresję w sytuacji kryzysowej. To przygnębiająca refleksja.

Dla mnie w tym filmie wcale nie chodzi o burzę na końcu, tylko właśnie o ciszę przed. Bo jak mówi jeden z bohaterów: „między nami chleb i sól – wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami”. Końcówka faktycznie pokazuje, że nie da się być odpornym na wpływy z zewnątrz.
Ale przecież cała ta historia prowadzi do dramatycznego końca… Chcielibyśmy jako widzowie uwierzyć, że ktoś w tej grupie powie: „stop, dajmy spokój”. Tymoteusz, który na krótko przyjeżdża do rodzinnego miasteczka, jest już po wyższych studiach na Akademii Muzycznej, za chwilę rusza do Niemiec na dalsze kształcenie i serię koncertów. On jest już z innego świata i dlatego jako widzka oczekuję od niego, że nie będzie obojętny. Przygląda się zachowaniom kolegów z osiedla, a jednak nie reaguje. Czy nie widzi, że prowokują rzeczywistość?

Co masz na myśli, mówiąc, że prowokują?
Kiedy na osiedlu zostaje otwarty nowy bar z kebabem, prowadzony przez Arabów, w tej grupie młodych ludzi uwalniają się zachowania agresywne, napastliwe wobec przybyszy z zewnątrz, którzy z kolei znoszą różne docinki, obelgi, starają się nie reagować. Chcą dalej robić swoje, przecież nikomu nie przeszkadzają. Tymczasem lokalna grupa kontynuuje swoje prowokacje. Śmieją się z nich, z ich języka i kultury. Dają im do zrozumienia, że są dla nich kimś gorszym.

To rodzaj pasywnej agresji, coraz częściej spotykanej u młodych mężczyzn, bo dzisiaj męska agresja wyrażana wprost jest na cenzurowanym.
Dlatego w końcu następuje reakcja…

Przypomniał mi się film „Dog-man” Mattea Garrone, o którym rozmawiałyśmy w Filmoterapii z SENSem. Opowiada o człowieku, którego prowokowano i wyszydzano, a on nie reagował, aż skumulowane złość i frustracja wybuchły.
Mówi się: nie ciągnij tygrysa za wąsy, ale w tym wypadku to nie jest przecież żaden tygrys. Ci młodzi ludzie chcą bójki; chcą, żeby coś się w ich życiu wydarzyło. Moim zdaniem pragną przede wszystkim rozładować trudne emocje, z którymi sobie nie radzą, bo nikt ich tego nie nauczył. Ten film pokazuje, że brakuje nam edukacji antyhomofobicznej. Zwłaszcza w tak małych miasteczkach, gdzie uprzedzenia są przenoszone z pokolenia na pokolenie.

Ciekawe jest to, że na próby przemocy i nietolerancji jako jedyna reaguje dziewczyna, koleżanka głównego bohatera. Faceci milczą.
Bardzo ciekawa jest też scena rozmowy na balkonie, gdy największy twardziel nagle otwiera się w grupie innych chłopaków i opowiada o swoim życiu. Płacze. Okazuje się, że to jest chłopak o wielkiej wrażliwości. Co zatem sprawia, że tak głęboko ją na co dzień ukrywa, że broni się przed nią, zakopuje gdzieś głęboko w swojej świadomości? On wie, że znalazł się w zaklętym kręgu poprzez sytuację rodzinną, a my widzimy, że nie może lub nie potrafi nic z tym zrobić. On tam zostanie, nie wyjedzie jak Tymoteusz. Chociaż tak naprawdę Tymoteusz też już nigdy z tego miasteczka nie wyjedzie – bo po tym, co się stało, to miasteczko już na zawsze w nim pozostanie.

Ten film stawia także pytania o to, czy można się uwolnić od miejsca, z którego się pochodzi. Odciąć od swojego matecznika, gniazda. Tymoteusz namawia brata, żeby zrozumiał, że życie toczy się również gdzie indziej, ale Jacek nie jest tym zainteresowany. Z jakiegoś powodu chciałby tu zostać. Są przecież ludzie, którzy nie mają potrzeby ani ciekawości, by zaglądać, co kryje się tuż za rogiem, i nie można ich za to winić.

No właśnie, porozmawiajmy o tym, w jaki sposób Jacek i Tymoteusz różnią się w podejściu do życia. Starszy uważa, że walka jest wpisana w nasze istnienie, a szczególnie w męskość. Że jak się zaprasza dziewczynę do pokoju, to trzeba dawać radę. Młodszy brat uprawia sztukę odpuszczania „let it be”. Bo co się stanie, jak puścimy teraz to, co trzymamy, i zostaniemy po prostu my sami? Warto zrobić sobie takie ćwiczenie i taką filmoterapię!
Właśnie dlatego tak zaciekawiła mnie scena rozmowy tych młodych ludzi, a szczególnie Tymoteusza z jedną z dziewczyn. On mówi: „A może byś stąd wyjechała?”, ale ona nie ma takiej potrzeby. Muszę powiedzieć, że dla mnie to było głęboko zastanawiające... Akurat ja, na kolejnych etapach swojego dorastania, dość często zmieniałam miejsca zamieszkania. To nie były wprawdzie moje wybory, tylko rodziców, ale ponieważ akcja filmu rozgrywa się na Śląsku, uruchomiło to moje wspomnienia i to, jak wchodziłam w coraz nowe, inne środowiska.

Najmocniej zapadła mi w pamięć jedna przeprowadzka. Miałam zaledwie osiem lat i musieliśmy opuścić Lędziny, małą miejscowość na Śląsku. Nie wyobrażałam sobie świata poza tym miejscem i myślę, że to było dla mnie jako małej dziewczynki dość traumatyczne przeżycie. Do dziś pamiętam ciężarówkę z załadowanymi meblami, która stała pod oknem i pojechała prosto do Katowic, do naszego nowego mieszkania. A jednak z czasem ta zmiana przyniosła mi ciekawe doświadczenia i fajne znajomości. Chyba właśnie wtedy nauczyłam się, że warto być ciekawym tego, co będzie dalej, rozumiesz? A oni nie są tym zainteresowani, przynajmniej nie wszyscy.

Ja patrzę na to nawet z podziwem. Może takie jest właśnie to nowe pokolenie, które definiuje siebie przez to, że po prostu jest, żyje. Nie poprzez zawód, jaki wykonuje, czy to, ile zarabia. Tak jak filmowy Jacek. Nie ma żadnych ambicji czy może potrafi grać w sztukę życia?
Wydaje mi się, że Jacek jest jeszcze w fazie dojrzewania. Może zdecyduje się na jakąś zmianę w życiu, tu wszystko może się wydarzyć. Tymczasem Tymoteusz zobaczył już inny świat i odmienną perspektywę. To powoduje, że mam wobec niego większe oczekiwania.

Chciałabym jeszcze powiedzieć o ważnej dla mnie scenie nauki gry na pianinie małego, może siedmioletniego chłopca. Tymoteusz wywiera na nim presję, ostro wskazując, co robi źle. Kiedy mały po raz kolejny powtarza ten sam błąd, Tymoteusz zaczyna się denerwować. Pytanie, czy to są jego własne doświadczenia, kiedy to nikt nie pozwalał mu na jego własne błędy? Czy jakiś pedagog traktował go właśnie w ten sposób? Bo tak można zabić w kimś talent muzyczny. Czy to dziecko będzie jeszcze chciało usiąść do instrumentu i odnajdzie w tym przyjemność? Ta scena jest znakomita. Stawia wiele pytań…

Jak myślisz, dla kogo ten film może być terapeutyczny? Reżyser rozwala tu toksyczną męskość na naszych oczach. Chciałabym, żeby pokazywano go w szkołach, a potem masowo przytulano tego małego chłopca grającego na pianinie. Tym samym przytulano wewnętrzne dziecko w sobie.
Myślę, że tego typu oschłe traktowanie to doświadczenie Tymoteusza z dzieciństwa. Nagle widzi w tym małym chłopcu siebie i nie jest mu dobrze z tym, jak się zachował. Powielanie niewłaściwych zachowań tych, którzy nas kształtowali, albo próbowali kształtować to nie jest dobra droga do rozwoju.

W innym filmie – „Aftersun” Charlotte Wells widzimy, że jednak można wyjść poza swoje deficyty. Brawa dla głównego bohatera, za to że potrafił przekroczyć siebie, że umie nakarmić innych. Dać coś z siebie. Porozmawiać. Przeprosić. Podziękować. Jeśli nie zaopiekowaliśmy się małym czy małą sobą wcześniej, oba te filmy nam o tym przypomną.
Myślę, że dojrzałość Damiana Kocura, reżysera „Chleba i soli”, polega właśnie na tym, że on wspaniale obserwuje świat i nie daje nam prostych rozwiązań. Zachęca widzów do stawiania pytań i szukania odpowiedzi na własną rękę. Nie moralizuje, tylko obserwuje, a my z nim. Największą siłą tego filmu jest otwarcie się na widza. Dlatego właśnie Ty i ja zwróciłyśmy uwagę na zupełnie różne wątki, i bardzo dobrze.

Grażyna Torbicka, dziennikarka, krytyk filmowy, dyrektor artystyczna Festiwalu Filmu i Sztuki „Dwa Brzegi” w Kazimierzu Dolnym, w latach 1996–2016 autorka cyklu „Kocham Kino” TVP2

Martyna Harland, autorka projektu Filmoterapia.pl, psycholożka, wykładowczyni Uniwersytetu SWPS, dziennikarka. Razem z Grażyną Torbicką współtworzyła program „Kocham Kino” TVP2.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze