Ona, on i jej miłość sprzed lat. Czy to przepis na targający emocjami widzów melodramat? Niekoniecznie. Jeśli szukacie nieszablonowej historii miłosnej, która pozostawi was z uczuciem nostalgii i rozmarzenia, koniecznie wybierzcie się na „Poprzednie życie” Celine Song.
Punktem wyjścia dla historii jest koreańskie słowo In-Yun i związane z nim wierzenie. Jeśli w tłumie ludzi muśniesz przypadkiem nieznajomą osobę, oznacza to, że znaliście się w poprzednim życiu. Jeśli zaś tworzysz z kimś relację miłosną, wasze losy w poprzednich życiach stykały się aż osiem tysięcy razy.
Koreanka Nora jako dziewczynka wyemigrowała z rodzicami z Seulu do Kanady. W dorosłym życiu przeprowadza się do Nowego Jorku, rozwija karierę dramatopisarki i buduje szczęśliwy związek ze swoim amerykańskim mężem Arthurem. Któregoś dnia odwiedza ją jednak gość z Seulu – mężczyzna, z którym przyjaźniła się jako dziecko, a w czasach studenckich nawiązała miłosną więź na odległość za pomocą mediów społecznościowych. Hae Sung właśnie znów został singlem, a tak naprawdę nigdy nie zapomniał o Norze. Jak to spotkanie wpłynie na każdą z trzech osób?
Greta Lee jako Nora i Teo Yoa jako Hae Sung (Fot. materiały prasowe Gutek Film)
Choć to historia trójkąta miłosnego, nie ma w niej typowej dla takich opowieści dramaturgii pełnej silnych emocji, uniesień, odtrącenia, zerwań i powrotów. Nie oglądamy jej z zaciśniętym brzuchem, tylko w łagodnym zrozumieniu dla każdego z bohaterów. To czuły, niedopowiedziany obraz, w którym każda z trzech osób – jak mówi Celine Song – „bardzo stara się być dorosła. Żadna z nich się nie kłóci, żadna nie krzyczy. Tylko dzięki sile swojej miłości i szacunku są w stanie jakoś przetrwać to bardzo intensywne spotkanie, starając się nie ranić siebie nawzajem. Bardzo płaską interpretacją filmu byłoby: z którym facetem ona wyląduje?”. Operując minimalistycznymi kadrami i scenografią, reżyserka stworzyła obraz, który na długo zapada w pamięć. To dlatego, że w tej historii nic nie jest na pokaz, a najważniejsze jest to, co dzieje się między słowami, w drobnych gestach, spojrzeniach, emocjach.
Film Celine Song jest oparty na jej osobistych przeżyciach. Ale choć reżyserka i dramatopisarka jest z pochodzenia Koreanką, stworzyła opowieść bardzo nowojorską w każdym calu. Docenili ją widzowie i krytycy na festiwalach Sundance i Berlinale. Na pewno dlatego, że opowiada o miłości inaczej niż hollywoodzkie melodramaty. Nie ma w niej sztampy ani mocno przereklamowanego napięcia. Zamiast tego pozostawi cię z uczuciem rozmarzenia i nostalgii oraz tym pytaniem, które pewnie niejedna z nas kiedyś sobie zadała: „A co by było, gdyby?”.
Greta Lee wciela się w rolę Nory, której postać była z kolei inspirowana twórczynią filmu Celine Song. (Fot. materiały prasowe Gutek Film)